niedziela, 31 lipca 2016

grać w Filharmonii

Grałem w Filharmonii
Serio. Nie tak jak mój kolega, który chwalił się, że wykłada na UW. Wykładał posadzki (terrakotą). Ale ja grałem naprawdę, i to nie raz!

Pierwszy raz - w zamierzchłych czasach na balu w Filharmonii. Podczas przerwy, gdy zespół grający do tańca, poszedł coś zjeść, usiadłem do fortepianu, by sobie pobrzdąkać. Taką łatwą muzyczkę, jaką wtedy śpiewali Cliff Richard lub Billy Fury. Sali widocznie się spodobało bo, zrazu nieśmiało, potem zaś już tłumnie zaczęli wychodzić na parkiet.

Drugi raz - bardzo dawno temu. Do Polski przyjechał Jose Maria Feghali – wschodząca gwiazda południowoamerykańskiej pianistyki. Znawcy muzyki z niecierpliwością czekali na koncerty następcy Marty Argerich czy Arturo Moreiro Limy. Ja współpracowałem wonczas z Pagartem, i zostałem jego opiekunem i przewodnikiem. Publiczność i krytycy nie zawiedli się – po pierwszym koncercie standing ovation i gratulacje takich znawców, jak Weber czy Paleczny.
Przed drugim warszawskim koncertem Feghali już zrelaksowany i rozluźniony. Recenzje wręcz entuzjastyczne, jutro wyjeżdża i teraz pokaże jeszcze lepszą formę. W pokoju prób w filharmonii, luźno i swobodnie, gra Fantazję f-moll Chopina a ja siedząc koło fortepianu bębnię sobie palcami do rytmu. W pewnej chwili przerywa grę i pyta mnie, czy też gram na fortepianie.
Gram, to za dużo powiedziane- mówię.
Siadaj! - on na to, i robi mi koło siebie miejsce. - Co gramy?
Usiadłem. Cholera, coś łatwego i najchętniej w łatwej tonacji… I pod palce sama weszła druga rapsodia Liszta – lekka łatwa (?!) i przyjemna.
Jose natychmiast podchwycił temat. Ktoś nam zrobił zdjęcie.
Teraz Jose Maria Feghali jest znanym na świecie pianistą. A zdjęcie mam w albumie.

Trzeci raz - dawno temu podczas konkursu Chopinowskiego. W przerwie natykam się na spieszącego gdzieś stroiciela.
Gdzie pędzisz? – zagajam. - Na strychu – odpowiada. - Lecę, bo muszę podciągnąć cis w drugiej oktawie, słyszałeś jak się opuściło? Jasne że słyszałem (?!wężykiem!). Wchodzimy na estradę. Dostroił owe „cis”, przy okazji kilka innych. Spróbuj- mówi. Zagrałem akord A-dur. Gra. Klika nut z walca cis- moll - tys piknie. Wstaję od fortepianu dumny. Grałem w Sali Koncertowej!

Czwarty raz- całkiem niedawno. Maestro Kord prowadzi próbę symfonii Dvoraka, a ja siedzę w pierwszym rzędzie wśród nielicznych frajerów, co to chodzą na próby w niedzielę rano. Próba idzie sennie, aż tu perkusista po znaku dyrygenta że ma uderzyć w triangle (trójkąt) – nie trafia. Trójkąt mały, a muzyk jeszcze wczorajszy po imieninach Jadzi. Dyrygent wkurzył się nie na żarty. Co jest do cholery! - wrzasnął - Toż to potrafi każdy idiota, ot, choćby ten! - Tu wykonał nieokreślony ruch ręką. Byłem najbliżej więc trafiło na mnie. Wszedłem na estradę, Kord w odpowiedniej chwili dał znak, trafiłem w trójkąt!. Znaczy to że grałem i w Orkiestrze Filharmonii!!