niedziela, 26 lutego 2012

konkurs chopinowski


tłum w napięciu czeka na wyniki
uwaga, podsłuchują!!
No i clou programu: raz na 5 lat- Konkurs Chopinowski!! Jak zwykle jestem stałym gościem filharmonii na przesłuchaniach, tym razem już rannych i wieczornych. Losy moich faworytów- zmienne. Obstawiałem Helene Tyssman za niesamowite wręcz wykonanie sonaty b-moll no i Leonorę Armellini- za całokształt i talent. W końcu konkurs się kończy, decyzje jury jak zwykle (no, może w tym roku bardziej) kontrowersyjne. Po ogłoszeniu wyników, (ok. pierwszej w nocy) w holu Filharmonii łapie mnie jakiś jegomość z mikrofonem i indaguje (po angielsku) co sądzę o werdykcie. Ekstremalnie wkurzony, walę co myślę na temat szkolnej gry Awdiejewej (ku ogólnemu zaskoczeniu wygrała) i Wunderze (mimo wykonania koncertu e-moll na miarę Polliniego- nie wygrał). Jak się okazało był to przedstawiciel radia austriackiego. Wywiad poszedł następnego dnia w całości(!)  jak mi uprzejmie doniósł mój przyjaciel Austriak. W kuluarach filharmonii znajomi- np. Witek Jędrzejowski. I tylko żal że trzeba czekać znów pięć lat. Ze względu też na konkurs chopinowski nie wyjechaliśmy w tym roku o tej porze na wakacje.

środa, 15 lutego 2012

skończyły sie wakacje


wspomnienie lata


Kończą się wakacje i nadchodzi normalny rok szkolny i rozpoczynają działalność UTW. Ewelina działa bardzo aktywnie: gimnastyka, tai-chi, pływalnia i angielski. Ja, zgodnie z uprzednimi zamierzeniami zaczynam naukę hiszpańskiego od zera.
 Na razie dowiedziałem się że jest tylko kurs intensywny grupy zaawansowanej (kontynuacja z ubiegłego roku). Widzę że moje jakie takie osłuchanie z językiem i wiadomości ogólne nie wystarczą, a ponieważ Ewelinka zdobyła książeczki i płyty z jakiegoś kursu- na miesiąc przed rozpoczęciem zajęć przerabiam kilka pierwszych lekcji. I bardzo dobrze, bo dzięki temu na kursie szybko załapuję się do peletonu. Do czołówki (na szczęście tylko jednoosobowej) mam jednak olbrzymi dystans. Honor rodziny ratuje Ewelina- w swojej grupie angielskiego (najwyższy poziom) jest najlepsza.

Październik- dla jednych smutek, nadchodzi wszak jesień, dla innych miesiąc oszczędności (młodzież może tego nie pamiętać), dla niektórych- wzmożony ruch w interesie. Ja jestem ten „niektóry” bo
po pierwsze- czas pomyśleć już o zimie i zarezerwować wyjazd na narty,
po drugie- zaczyna się nowy sezon ligi brydżowej, trza poustalać składy na mecze, harmonogramy, etc. No i jechać (gram w parze z bratem Rafałem) na zjazd ligi i cały weekend grać! I to grać dobrze bo przeciwnicy to nie przyjezdni spod  Radomia tylko czołówka polska.

niedziela, 12 lutego 2012

powrót do źródeł


Daniela Hantuchowa
W maju jak co roku turniej tenisowy WTA, kiedyś J&S Cup na Warszawiance, obecnie na Legii. Mecze oczywiście rano więc praca nie przeszkadza. Biorę aparat foto z długą lufą (300 Canona to 480 mm małoobrazkowe) i w rezultacie mam zdjęcia 

Maryśka Szarapowa
Szarapowej, Hantuchowej, Radwańskiej a z trybun Tomaszewskiego i Fibaka. Okazuje się że i mnie wypatrzył na trybunach inny miłośnik fotografii- Ryszard Bitner i z przeciwległej trybuny zrobił fajne fotki. Wyszły, jak to u Rysia, po mistrzowsku.
u nas w Sozopolu

Monastyr Rila
Nadchodzą wakacje i wraz z nimi kolejna decyzja. Nigdzie nikt nas nie goni i decydujemy się na tzw powrót do źródeł. Za czasów naszej młodości jedynym kierunkiem zagranicznym w miarę dostępnym były tzw demoludy, na wakacje (gdy kto miał środki) jeździło się najczęściej do Bułgarii lub rzadziej Rumunii - nad Morze Czarne. Tam też wybraliśmy się i nie żałujemy. Rumunia to inny kraj- płynie szeroka rzeka pieniędzy unijnych bardzo dobrze zagospodarowanych. Widoki rekompensują wszystko: bo to i prześliczna Bukowina, z takimi ciekawostkami jak np. 

Cimitrul Vesel
Cimitrul vesel (wesoły cmentarz), i Transylwania z Sighisoarą i Sibiu, zamki nie tylko Drakuli jak Bran ale nade wszystko Peles i Pelisor, wioski i kościoły warowne (Prejmer, Biertan). Potem wypoczynek w Sozopolu, wycieczki m. in. do Neseberu i dwudniowy wypad do Istambułu (niedaleko, ok. 300km). Wracamy po miesiącu zahaczając o uroczy
na rynku w Bardejowie

Bardejov na Słowacji. Wakacje za wszech miar udane ale przecież nie tylko podróże na emeryturze.

środa, 8 lutego 2012

nie tylko o Szymborskiej

łabędzie na Bug wychodzą nocą
W trójce piękna audycja o Szymborskiej. Magda Umer i Wojciech Mann opowiadali tak jak to tylko oni potrafią, czyli dowcipnie i lirycznie jednocześnie. Pani Wisława mówiła swoje wiersze a w przerwach śpiewała niepowtarzalna Ella Fitzgerald. Jej improwizacje jak w „lady be good” to mistrzostwo świata nieosiągalne dla współczesnych bohaterów kolorowych okładek. Robi się smutno że „to se ne vrati, pane Havranku” a jednocześnie ciepło na sercu że pewne rzeczy stają się ponadczasowe i nieśmiertelne. A wstrząsająca „Nienawiść” została finalnie przepięknie zinterpretowana przez Hanię Banaszak. Utwór "zadedykowany" tym którzy uparli się by Polskę dzielić, a wszystkie symbole mogące połączyć jak nasi Nobliści czy (toutes proportions gardées) Owsiak starają się dezawuować i umniejszyć.
Jestem wiernym słuchaczem ‘trójki” od początku, czyli od lat 60’ kiedy to układaliśmy wraz z Piotrem Kaczkowskim- dziś legendą - pierwsze muzyczne programy powstającego wówczas „programu trzeciego polskiego radia”. Na pierwszym roku studiów odkryliśmy Radio Luxemburg i razem z "kaczką" wyławialismy z trzasków eteru co sie dało. Na jesieni '62 zaciekawił nas pewien utwór o niespotykanej dotąd melodyce, dysonansowy na ówczesne czasy o nieprzeciętnym brzmieniu, wykonawcą była jakaś grupa "bit-else, lub tez beatless" (!!) o której nigdy nie słyszeliśmy a utwór nazywał sie: love me do. A gdy na wiosnę '63 usłyszeliśmy :please please me, oszaleliśmy. Tak zaczęła sie era bitelsów. Zaczęło się słuchanie Top Twenty a mój profesor termodynamiki nawet nie dziwił się marnej frekwencji w poniedziałek o 8:00 rano.
kropla wody na szpilkach jałowca
No tak, były lata sześćdziesiąte, a w latach siedemdziesiątych przyszła era Pink Floyda. Wybraliśmy się kiedyś z Piotrkiem na koncert muzyki mechanicznej, a polegało to na tym, że w Sali Kongresowej na estradzie stały megawaty kolumn a z taśmociągu (magnetofonu) leciała muzyka. Wszystko to (dla urealnienia) w mroku. I tak z ciemności wypłynęły, zrazu nieśmiało,  pierwsze dźwięki suity „shine on you crazy diamond” rozpoczynające oczywiście płytę „wish you were here”. Szok. Szok i oczarowanie. Zakochałem się na całe życie. Atmosfera ta przypomniała mi się dopiero po 20 latach, gdy usłyszałem wyłaniające się z absolutnej ciszy i ciemności Bolero Ravela pod batutą Krenza.
Trójki słuchają już dwa pokolenia a dorasta szybko  trzecie.

niedziela, 5 lutego 2012

Chopin na AWF

w sali Filharmonii
Minął marzec i w kwietniu znów przedsmak wielkiego wydarzenia- eliminacje do Konkursu Chopinowskiego. Po raz pierwszy, lecz są konieczne gdyż liczba startujących pianistów przekroczyła już 200 i przesłuchanie wszystkich w głównym konkursie- w październiku stawało się coraz trudniejsze. Każdy ma oczywiście swoich faworytów którym kibicuje- ja wypatrzyłem m.in. niepozorną młodziutką włoszkę Armellini, bułgara Bożanowa, chińczyka Jia, a z polaków- Kortusa i Koziaka. Tworzą się też nowe znajomości, ba!- przyjaźnie!. Jedną z takich był pasjonat (taki jak ja) – Austriak urodzony w Kanadzie . Korespondujemy do dziś. Przesłuchania są zwłaszcza rano- pracując w Prochemie nie mógłbym żywo w nich uczestniczyć, a tak- luz blues! A że muzyka (podobno) łagodzi obyczaje- dopisujemy koncerty czym prędzej do listy przebojów dla oldboyów.

tere fere kuku
Aktywność seniorów doceniają studenci AWF i każdej wiosny organizują tzw. Senioriadę. Juwenalia seniorów, takie piernikalia. Impreza bardzo fajna, bo to i konkurencje takie jak strzelanie z łuku, tenisokometka przy której umiejętności tenisowe bardzo się przydały, rzut czymkolwiek, pięciobój zręcznościowy, a oprócz tego nauka samoobrony, gra na kongach, nordic walking czyli północna przechadzka, gra w bule (boule lub jeu de petanque jak mówią francuzi)  i wiele innych. Punktacja w niektórych konkurencjach parami, wygraliśmy z Eweliną m.in. kijki do „spaceru północy”. Drugie pół nocy- spać.

czwartek, 2 lutego 2012

brydż na nartach

Alleghe. Jeizorko u stóp Civetty. Tu mieszkamy.
Jako się rzekło w styczniu wyprawiłem pożegnanie w firmie by w lutym tradycyjnie wyjechać na narty w nasze ukochane Dolomity. Mieszkamy nad jeziorem u podnóża góry. Ponieważ Ewelina też już nie pracuje (wcześniej niż ustawowo), mamy dużo czasu i zamiast w drodze powrotnej gnać na złamanie karku by w poniedziałek rano zjawić się w pracy, postanawiamy zahaczyć o Wenecję (nieopodal wiedzie nasza droga). Zostaje nam to wynagrodzone bo w marcu i tłok mniejszy, i spokojniej a widoki niezgorsze. Jeszcze dodatkowy nocleg w przepięknym Ustroniu i po odwiedzeniu Wisły wracamy jednak do Warszawy. Termin wyjazdu na narty tak ustawiony by zdążyć na końcowe rozgrywki (play-off)  1 ligi brydżowej.
Porzucone narty pod "rifugio". Taki zwyczaj.

Brydż. Dla wielu- pożyteczny sposób spędzania czasu, okazji do spotkań towarzyskich, a przy okazji potrząśnięcia szarymi komórkami broniąc je przed gnuśnością. Dla dużej części- sposób na życie. Można traktować brydża jako hobby, grać wyłącznie „dla przyjemności” (jak się niektórzy tłumaczą czasami, imputując mi jakobym ja grał za karę), grać jak moja babcia co nie odróżniała króla od pika, lub na poziomie zawodniczym. Wszystko to nieważne, miejsc przy stoliku jest mnóstwo i starczy dla każdego. Ewelina zaczęła się uczyć OD ZERA brydża niedawno, a obecnie bez kompleksów gra z zawodnikami ligowymi. Wpisujemy zatem brydż tez do ‘listy hitów dla emerytów”.