wtorek, 13 stycznia 2015

Nieustające wakacje

Na emeryturze królują podróże. Nieustające wakacje.

Ale bez przesady, bo to pada na mózg. Bawi np. rzucanie się na fale, które obalają w mig i młodszych chojraków, a mojemu koledze wyrwało ramię z barku. Albo skakanie z klifu do kałuży.
Latamy na paralotni z instruktorem, któremu od prochów trzęsą się ręce i nie umie sam zrobić węzła. I mamy nadzieję wylądować cało z prędkością 218 km/godz. Są i przeżycia gastronomiczne, równie ekscytujące. W domu myjemy warzywa i pieczemy kurczaka, aż spali się na węgiel. A na wakacjach? Na węgiel spalamy się sami, bez przymusu.
A kiedy śniady kelner przestanie się gapić na dekolt żony czy córki, i zaproponuje „lokalny przysmak”, bez żadnych oporów zgodzimy się. Chociaż zazwyczaj jest to osa usmażona w kubełku tranu, przeterminowanego jeszcze przed wojną. A wino? Pijemy je nie dlatego że jest dobre, lecz dlatego że pomocnik kelnera, wyglądający na sutenera, zapewni nas że to dzieło jego brata. I chociaż rozum mówi że ten brat pracuje w fabryce chemikaliów, i ta ciecz powstaje jako produkt uboczny- znów ulegamy pokusie. Mamy niczym nieuzasadnioną nadzieję, że dzięki koligacjom rodzinnym, ów trunek jest autentyczny i nietrujący.

A po powrocie znowu nuda. „Zapnij pasy”- słyszysz, mimo iż stoisz na parkingu czekając na dziecko pod szkołą. „Umyj jabłko”, myte już przedtem czterokrotnie. „Nie jedz tego”, w telewizorze ponoć mówili że niezdrowe. „Pij dużo wody”– a co to ja jestem żaba? „Jedz sałatę”- królikiem też nie jestem.
Wchodzę do Internetu, może wyczaję znów jakieś fajne wakacje.

wtorek, 6 stycznia 2015

ze Lwowa do Chamonix


Zadzwoniła do mnie koleżanka Barbara, poetka, pisarka i niestudzona działaczka na niwie kultury. Widziałeś mój nowy tomik opowiadań?- zapytała bez zbytnich wstępów- jest tam conieco i o tobie. Nie widziałeś, nie szkodzi, mam egzemplarz autorski. Ale ja w innej sprawie. Otóż kupiłam ostatnio gospodarstwo w Bieszczadach. Niedaleko mnie, w Cieklinie jest muzeum narciarstwa, z którym współpracuję przy organizowaniu wystawy w 100 rocznicę urodzin Tadeusza Wowkonowicza. Czy to jakiś twój krewny?
Tak. Wśród krewnych jest np. pilot, brat mojej babci, Jerzy Bajan, który ma nawet swą ulicę na Bielanach. Był też i Romuald Wowkonowicz, prawa ręka prezydenta Mościckiego, twórca Tarnowskich Azotów. Ale Tadeusz Wowkonowicz, to chluba całej rodziny.
Czołowy narciarz okresu międzywojennego, wielokrotny Mistrz Polski, olimpijczyk. Po wybuchu wojny przedostał się na zachód by tam walczyć w formacjach gen Sikorskiego. Po wojnie osiadł w Chamonix, gdzie pracował z francuską młodzieżą w miejscowym klubie narciarskim w roli działacza i trenera. Stworzył też i doprowadził do oficjalnego uznania- polską drużynę narciarską, która mogła startować w zawodach narciarskich rozgrywanych we Francji i Szwajcarii. Udzielał się również jako sędzia narciarski FFS. Do końca zachował polskie obywatelstwo. Dla podkreślenia tego- np. celowo mówił źle po francusku. Cieszył się olbrzymim szacunkiem tak francuzów jak polaków.
Podczas jednej z wizyt we Francji byłem w Chamonix, trudno więc było nie odwiedzić wuja. Pomimo wieku był wciąż we wspaniałej formie. Jego przyjaźń z najznamienitszym polskim alpejczykiem- Andrzejem Bachledą zaowocowała m.in. powstaniem niniejszej wystawy.
No to masz zaproszenie na otwarcie wystawy- oznajmiła Basia. Przyjeżdżajcie, zanocować możecie u mnie.
Pojechaliśmy, przyrzekając sobie przy okazji, że zwiedzimy malowniczą okolicę. Wystawa imponująca, grupująca ponad 1000 pamiątek po wuju. Najcenniejsze to korespondencja ówczesnego prezesa PZN, Aleksandra Bobkowskiego, do polskiej drużyny narciarskiej z Chamonix, do ówczesnego Prezydenta FIS Oestgaarda oraz kilkaset zdjęć dokumentujących dzieje polskiego narciarstwa w latach czterdziestych. Wśród zaproszonych gości oczywiście „Ałuś” Bachleda. Bardzo ciepła, rodzinna nieomalże atmosfera i wspomnienia tych którzy Go znali. A sama wystawa jest już zarchiwizowana w formie cyfrowej dla przekazania potomności pamięci o tym wspaniałym człowieku.