wtorek, 16 grudnia 2014

Karate


„Ciosy karate ćwiczyłem wraz z bratem”- śpiewał ongiś Franek Kimono czyli King Bruce Lee karate mistrz. Kiedyś, dawno co prawda, trenowałem. Sukcesów nie osiągnąłem- marne 4 kyu i znajomość kilkunastu „kata”. Dałem sobie spokój. Młody był lepszy, osiągnął 3 szczeble wyżej i blisko był już pierwszego DAN. Przerzucił się, z niezłym skutkiem, na aikido. Może wnuk osiągnie więcej. Patrzę jak trenuje i oglądam też test- mecze.

Otóż przyjechała silna drużyna z Maghnii, ale nasz Sansei- Ayashi postawił na najlepszych. Postąpił tak nauczony doświadczeniem bowiem na poprzedni mecz niefrasobliwie wystawił „skład makulatury”. No ale teraz pierwsze skrzypce gra u nas czarny pas, zwany Gorylkiem.
Skład międzynarodowy, więc Ayashi, biegły we francuskim, nadrabia miną i udaje znajomość angielskiego. Ale Maghnia ma w swych szeregach Amerykanina, nie byle jakiego mistrza 4 Dan, nazwanego przez nas pieszczotliwie - Brusek. Tenże Brusek, jakby to był sam Bruce Lee, naszego Gorylka wprost niszczył.
Żal mu się jednak chyba zrobiło, bo w pewnej chwili pyta (po angielsku) czy ma kontynuować. Ayashi z tego wszystkiego zapomniał języka w gębie (angielskiego na pewno) i mówi: „no, merci”. No i tu się zaczęło. „No mercy” przecie to po angielsku: bez litości!
Ale i dobra wiadomość: Gorylek wyżył.

sobota, 15 listopada 2014

Brydżowe Mistrzostwa Świata

Brydżowe Mistrzostwa Świata transmitowane w Internecie na BBO (Bridge Base On-line). Komentuje je wąskie grono ekspertów z całego świata. Akurat na transmisję meczu Polska- Holandia, zaproszenie do komentowania wysłali (z niewiadomych przyczyn) i do mnie. Może ktoś czytał mój publikacje w periodykach brydżowych? Ale transmisja leci wszak na cały świat. Trzeba oczywiście mieć kwalifikacje, znać systemy- licytacyjne i wistowe. I w ogóle. W tym zażartym meczu potykają się dwie czołowe pary świata: Kalita- Nowosadzki kontra Brink- Drijver. Ale zawodowcy tej klasy grają wolno- zagrać szybko i głupio umie każdy, a tu trzeba każdą pozycję starannie przeanalizować. Toteż i eksperci się nudzą i (poza merytorycznymi komentarzami) wypisują różne głupoty. Widzę nagle wpis Davida Burna: “Once upon a time, lived a man called Drijver”. Nie czekał długo. Szybciutko pojawiła się odpowiedź: : : „full of ideas, like Mac Gyver”. Internauci zachwyceni i nowa zabawę szybko zaakceptowali, dostał noty 6-7 (w skali 0-10). No to napisałem: “who hunted for animals with a screwdriver”. Też wysokie noty. Jeszcze kilka wpisów i nowy temat: “ There was a man named Brink”. Szybko ktoś odparował: „…dancing with a panther pink” . Banalne, noty 3-5. Inny: „loved a drink, especially ink”. Dobrze. No to zabiłem innych: “who washed his socks in a sink!”. Standing ovation, wygrałem.
Wygrała też Polska, a Jacek Kalita z Michałem Nowosadzkim zostali najlepszą polską parą, i jedną z najlepszych na świecie.
♪♥♪

środa, 12 listopada 2014

słuch wybiórczy?

Jedziemy z Jaśkiem samochodem. Ten z podziwem mówi- „Dziadek, jak u ciebie zawsze pięknie gra”. Gra najczęściej Radio Classic, lub inna nieagresywna muzyka. Przed chwilą szedł Aznavour, teraz leci przepiękny kawałek koncertu f-moll Bacha. A na fortepianie sam Glen Gould. I to tak zachwyciło Jasia.
Dzieci mają najczęściej gust nieskażony etykietkami, moda, konwenansami. Muzykę odbierają ponad podziałami. Nieważne dla nich czy to Jim Reeves, Knopfler, Beatlesi czy Chopin.
Z dorosłymi już nie jest tak prosto. Znam ludzi reagujących alergicznie na sam dźwięk słów „muzyka poważna’ czy „jazz”. Często okaleczenie słuchu (a może i psychiki) jest poważne. Nie tak dawno usłyszałem że moja ukochana muzyka to „dno dna”. Nie przejąłem się tym. Podczas prezentacji zdjęć z przepiękną muzyką „what a wonderfull land” usłyszałem nagle histeryczny krzyk: wyłącz to natychmiast, to jest jazz, nie mogę tego słuchać.
Okaleczenia, jak widać, mogą być poważne.

niedziela, 9 listopada 2014

Tunezja


Po wycieczkach do Maroka i Egiptu, przyszedł czas by wrócić do Tunezji. Kraj frankofoński, zatem już podczas wakacji zarzuciłem myślenie po hiszpańsku i nie rozpocząłem wraz z innymi normalnego roku akademickiego. Przeczytałem w oryginale „Trzech muszkieterów” i „Dżumę” Camusa. Może te ruchy się przydały, a na pewno nie zaszkodziły. Ale i tak testowałem głównie arabski, którego nie zapomniałem przez ponad ćwierć wieku.

Tunezja ma sporo miejsc wartych odwiedzenia. Pomińmy wszelako Tunis, którego piękną medynę zamieniono w stragan. Kartagina blednie w porównaniu z Sabratą czy Leptis Magna w sąsiedniej Libii. Nie mówiąc już o cudach oferowanych przez Algierię, jak Djamila, Timgad czy Hippone.
Nie wolno przeoczyć największego amfiteatru w Afryce- El Jem. Ale warto na pewno odwiedzić interesujące portowe miasta- Bizertę i Tabarkę. Można łatwo i tanio wynająć samochód.
Zrobiliśmy też dwudniową wycieczkę na pustynię. Niesamowity zachód słońca z wielbłądami na Saharze, i wschód na wyschniętym słonym jeziorze. Wizyty u Berberów i Nomadów, niezapomniana jazda jeepami po trasie rajdu Dakar. Wspinaczka po krętych skalistych ścieżkach, oferująca w nagrodę piękna widoki.
Wizytujemy miasteczko na pustyni, gdzie kręcono Gwiezdne Wojny. Wrażenie autentyczności, brakuje tylko podkładu muzycznego Williamsa
Wracamy do hotelu. 20 godzin na nogach do dużo.

Odzyskujemy siły leniuchując na basenie. Hotel Laico- nazwany zaraz: Jajco. Idziemy na naszą plażę. Woda w tej części Morza Śródziemnego cieplejsza niż w basenie- tak na oko 27 stopni. Żyć nie umierać.

środa, 5 listopada 2014

jak głaz

Odebrać wnuka z przedszkola to zajęcie bardzo przyjemne. Obopólnie. I bardzo kształcące.
Chłopcy na boisku oczywiście najchętniej grają w piłkę. Średniaki, a zwłaszcza starszaki grają z pasją i zaangażowaniem. Krzyżują się rozmaite okrzyki typu: podaj! scelaj! I nagle słyszę: No jak głas, kułde, jak głas?!!
- To nieładnie tak mówić- Pani jest wyraźnie niezadowolona.
- Prosem pani- wyrywa się natychmiast inny- a mój dziadek to casem śpiewa: „ …a ty, jak głas, bez słowa tańcys cały cas…”

poniedziałek, 29 września 2014

Trzej królowie



Koncert w Sali Kongresowej dają: najlepszy bez wątpienia wirtuoz gry na banjo- Béla Fleck oraz


Chick Corea we własnej osobie. Największy od pół wieku ekspert od instrumentów klawiszowych, tym razem na fortepianie. Gra zapierająca dech w piersiach, banjo i fortepian grają jak jeden instrument, dźwięki przenikają się i tworzą nigdy dotąd niesłyszane brzmienie. Sporo kompozycji Chica, ale też i niektóre utwory grają z nut. W pewnej chwili Chick Corea pokazuje na nuty i rozkłada ręce wymownym gestem. Sala zrozumiała to jako: w moim wieku czasem już muszę korzystać z nut. Dostał brawa. Na to Béla Fleck bierze swoje „nuty” i pokazuje publiczności: kartka jest czysta. Też wymowny gest: a ja jeszcze nie muszę. Brawa nie mniejsze.


Mam w swych zbiorach perełkę, brylant najczystszej wody. Trzech wielkich mistrzów pracowało na to, ale efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Otóż Maurice Ravel napisał koncert G-dur. George Gershwin dokonał przeróbek drugiej części koncertu. A wykonał to sam Herbie Hancock. Żadne słowa nie opiszą jakie to cudo. Trzeba posłuchać, i tyle.


Ale jeden pianista zdominował mą kolekcję. Mam kilkadziesiąt płyt z największym współczesnym pianistą jazzowym. Choć nie tylko- dopowie ten kto słyszał w jego wykonaniu np. Wariacje Goldbergowskie Bacha. Nie trzeba przedstawiać, ten niekwestionowany Guru to Keith Jarrett !! Jego koncert to przeżycie nie tylko muzyczne. Jarrett wstaje ze stołka (nie przerywając gry), kładzie się na klawiaturze i podśpiewuje (niektórzy powiedzą że wyje). No i twardo zapowiedział: żadnych pirackich nagrań czy zdjęć (pod karą chłosty). Nie przejąłem się tym.


I tak to ci trzej królowie spotkali się w niebie. Kombinują dlaczego tak się stało.

Corea mówi- słuchajcie, ja wiem. Przyszedł do mnie Bóg i powiedział: Chick jesteś najlepszym pianistą świata, masz prawo być w niebie.
Nic z tego – odparował Hancock. - To Bóg przyszedł do mnie i rzekł: Herbie, ty jesteś najlepszym muzykiem świata i kto, jak nie ty, powinien tu być
A Jarrett na to : Nic takiego nie mówiłem……

czwartek, 25 września 2014

Mistrzu


Obchody 50-lecia Związku zapowiadały się imponująco. Kulminacyjnym punktem miało być uroczyste spotkanie wszystkich postaci, znaczących w historii brydża. I tych zasłużonych oficjalnie, i tych (słusznie czy niesłusznie) czasowo zapomnianych. Okazja do spotkania dawno, ba! nawet bardzo dawno, niewidzianych znajomych. Okazja do przyznania i wręczenia czołowym zawodnikom i działaczom- odznak PZBS. Jednym słowem wielka Gala Mistrzów Brydżowych, raz na 50 lat. Jakiż to jednak byłby jubileusz bez turnieju upamiętniającego to wydarzenie. Startujący w nim walczyli jak lwy, zwłaszcza, że zwycięzcy mieli otrzymać pamiątkowe medale i puchary właśnie na owej słynnej Gali.
Turniej był pięcio-sesyjny i przed ostatnią sesją wywiesili aktualne wyniki. Tłum napierał jak za dawnych czasów, gdy w sklepie mięsnym rzucili krakowską suchą. Ale gdy (zręcznie unikając stratowania) już człek się dopchał, to mógł ze smutkiem zobaczyć, że szanse na zwycięstwo w zasadzie mają już tylko: „Mistrzu” z partnerem i bracia Wowkonowiczowie czyli ja z Rafałem.

Z „Mistrzem” znamy się nie od dziś. Już w latach 70’ potykaliśmy się przy pierwszoligowym brydżowym stoliku. On grał w krakowskim AZS-ie, ja w warszawskim Hutniku.
Los tak zrządził, że w ostatniej rundzie spotkaliśmy się w bezpośrednim boju, i to nam udało się wygrać ostatnie rozdanie. Nie wiem, czy ten fakt zadecydował, ale na pewno dopomógł w wygraniu turnieju. Uroczyście odebraliśmy medale i przecudnej urody puchary, a Mistrzu szczerze nam pogratulował.
Mistrzu jednak pokazał, że nie darmo to właśnie jego tak zwą. W czas jakiś potem zdobył medal Mistrzostw Europy. I teraz to ja mogłem mu pogratulować.
Mistrzu to jednak Mistrzu.

wtorek, 23 września 2014

Cebula


Ostatnio jestem totalnie zainfekowany, poszedłem więc do lekarza. Kolega dał mi adres, mówiąc: to w sam raz dla ciebie. Ale lekarz jakiś dziwny, nie wyjmuje słuchawek , nie bada stanu płuc ani reakcji źrenic. Pyta kim się czuję wstając rano. Zważcie: nie jak się czuję, tylko kim!! Chcę mu zrobić przyjemność i mówię, że rano czuję że jestem cebulą. Rozpromienił się: to jednak do mnie dobrze pana skierowali, nie do jakiegoś szarlatana internisty. Wychodząc zerknąłem ta tabliczkę na drzwiach gabinetu. Miałem rację. A kolega ponoć uczynił to z troski o moje zdrowie. Stało się to po tym jak na ostatnim spotkaniu towarzyskim powiedziałem, że nauczę jego żonę grać brydża. I ponoć śpiewałem: „O cześć Ci, o Wielki, Antoni. Światłych Twych myśli i strzała nie dogoni”. I sugerowałem że tow. Błyszczyk, to błyszczy światłem odbitym od asteroidy, a nie od Wielkiego Męża Stanu.

sobota, 20 września 2014

Karajan

Karajan
Z dawna zapowiadany i niecierpliwie oczekiwany przez melomanów, wystąp Filharmoników Berlińskich w Warszawie. Niełatwo zastąpić Herberta von Karajana, ale Daniel Barenboim pokazuje że potrafi sprostać zadaniu. Piękne i precyzyjne brzmienie tej orkiestry jest fenomenem, toteż zahaczam naszą gwiazdę - pierwsze skrzypce Filharmonii. Pytam o jej zdanie, a ona na to, że głównie to oni mają przewagę w jakości instrumentów. Nie do końca przekonany, poruszam ten temat w rozmowie z moim znajomym- dyrygentem Filharmonii.
Jakość instrumentów jest bardzo ważna- on na to. Grasz na fortepianie, prawda? (prawda, choć słowo „grać” jest nadużyciem, raczej rzekłbym że brzdąkam). Nie zagrałbyś chyba koncertu e-moll na 30- letnim pianinie Calisia? Skwapliwie przytaknąłem, na Steinwayu zresztą też bym nie zagrał. Oprócz tego- dodaje- znana jest niesłychana precyzja z jaką ta orkiestra gra. Karajan mawiał: moja orkiestra ma się być tak precyzyjna jak moje Porsche! A był on właścicielem kilku samochodów wyścigowych, miał licencję kierowcy wyścigowego. I na dodatek miał też licencję pilota, a w hangarze miał też i samolot sportowy który osobiście pilotował!!

niedziela, 14 września 2014

Inteligent


Jadę sobie drogą Agadir- Marakesz. I chcę trafić na górską drogę do Tafraoute.
Jak każdy chłop, niechętnie zjeżdżam na bok, żeby zapytać kogoś o drogę, bo to oznaczałoby, że ten ktoś pod pewnym względem jest mądrzejszy ode mnie. A na pewno tak nie jest, bo ja siedzę sobie wygodnie w klimatyzowanym samochodzie, a on włóczy się pieszo. Ale drogowskazów brak, staję zatem i zahaczam pierwszego delikwenta.
Mosju- pada szybka i rzeczowa odpowiedź- trzecia w prawo, na karefurze (carrefour znaczy skrzyżowanie) na lewo i jest pan, mosju, na właściwej drodze. Oczywiście to wszystko nieprawda. Ani jedno słowo. Łapię następnego i pytam o to samo. Ajajajaj- on na to- wszystko źle, musisz zawrócić aż do ronda i tam trzeci zjazd z czerwonymi światłami (dlatego nie zielonymi, bo przejeżdżają na czerwonym). Potem tylko dwa i pół kilometra, przy kiosku w lewo i to jest ta droga.
Oczywiście znów skucha, itd., aż wreszcie stajemy i czekamy na kogoś kto wygląda na inteligenta. Czyli na kogoś kto nie boi się powiedzieć że nie wie i spyta kogoś, kto wie.
Jest to zachowanie typowe, wiec prześledźmy ich tok rozumowania (?!). Ano- patrz wstęp- niech ten frajer (to o mnie) nie myśli że jest mądrzejszy. Jak dam mu odpowiedź szybką i precyzyjną- choć przez chwile będzie myślał, że ten mądrzejszy- TO JA!!

sobota, 13 września 2014

Pan „Profesor”


Oprócz normalnych pierwszoligowych rozgrywek gram sporo z towarzystwem o niższym stopniu zaawansowania. To ludzie wchodzący (co najwyżej) z trudem w świat brydża zawodniczego. Dla nich, zdobywających co dopiero tytuły i współczynniki klasyfikacyjne (WK), od debiutanta, kandydata (WK=0,5) czy adepta (WK=1,0) począwszy, niedościgłym celem jest pierwszy tytuł mistrzowski- Mistrza Klubowego (WK=1,5). Toteż nie dziwota, że Mistrza Międzynarodowego (WK=7,0) traktują jak guru, i pełnię tam rolę „profesora”.
Ci co bardziej ambitni chcą od razu przeskoczyć kilka szczebli (i lat gry) i uczą się mnóstwa konwencji. Fajnie, lecz na tym poziomie są tak samo przydatne, jak funkcja drzemki na alarmie przeciwpożarowym. No i stwarza to nieograniczone możliwości zapomnienia, czy obciążania pomięci, gdy do zapamiętania są przydatniejsze rzeczy. Jest to czasem zadanie ponad siły. Tak jak prowadzenie „Lambo” przez przeciętnego kierowcę, lub próba wciągnięcia krowy tyłem na schody.

wtorek, 9 września 2014

Italia z innej strony


Kolejny wyjazd do Włoch, i znów, jak co roku, muszę brać ze sobą jakieś przedłużacze, zrobione samowolnie i całkowicie niezgodnie z normami, bo ich standardy nie przystają do naszych.
Spróbujcie podłączyć czajnik do ich wąskobolcowych gniazdek. Tragedia. Jak to możliwe, że tym biedakom - euro deputowanym, udało się ujednolicić banany i krzywiznę ogórka. Bezradni natomiast są i pozwalają, aby w każdym państwie członkowskim istniał inny, za każdym razem ekscytujący, sposób wydobywania elektryczności ze ściany.

Nowoczesna technika wytwarzania paneli drewnopodobnych i fascynacja nimi, doprowadziła do rujnacji drewnianych sprzętów. W naszym (byłym bezpowrotnie) apartamencie zrządzono „modernizację”. Pojawiły się podróbki drewna, przykrywając bezlitośnie wszystko co tylko drewno przypominało. Zmalała powierzchnia użytkowa. I funkcjonalność gorsza. A obłudnie tłumaczą, że to „w trosce o wygodę klienta”.

Komunikacja w sercu Dolomitów, w zimie utrudniona, królują więc SUV-y i inne 4x4. Ale, o dziwo, spotyka się i kabriolety. Jak oni tam wożą narty- ciekawi mnie, może na tylnych siedzeniach? Ale niechybnie nie wożą ich wcale, bo z reguły kabriolety są dwumiejscowe. I słusznie, bo każdy kto siedzi w kabriolecie na tylnej kanapie, wygląda jak Hitler.
Przy okazji- nasza droga w Dolomity prowadzi przez Wiedeń. Jest mnóstwo drogowskazów pokazujących jak ominąć Wiedeń w drodze na Graz. Nie ma natomiast nic co zachęcałoby do wjazdu. Choćby po to by zjeść sznycel lub jajka po wiedeńsku. A na deser sernik popijając kawą po wiedeńsku. Nic to, poczekam i w Wenecji (nieopodal wiedzie nasza droga) zjem wątróbkę po wenecku…

poniedziałek, 8 września 2014

Szurkowski

Gwiazdy, ikony polskiego sportu, są w zasadzie wieczne. Czy Stoch zdoła przesłonić Małysza? Czyż można odmówić wielkości Lubańskiemu czy Deynie pomimo uznanej klasy Bońka czy Lewego? Czy wyczyny Radwańskiej, Janowicza czy Kubota (ostatecznie mistrz turnieju wielkoszlemowego) zdołały przyćmić Fibaka. I czy sukcesy Jaskuły, Langa, Majki i innych mogą zagrozić Szurkowskiemu? Ten ostatni to nie tylko genialny zawodnik, ale i strateg, mózg drużyny. A po zakończeniu kariery- wybitny trener. A gdzie stawiał swe pierwsze kroki jako trener? Właśnie tu.

Tradycyjny doroczny wyścig Dookała Annaby w roku 1987 miał obsadę nie byle jaką – zjawiła się ekipa polska pod wodzą Szurkowskiego z gwiazdami Mierzejewskim i mniej jeszcze wówczas znanym Jaskułą. Oczywiście cała polonia stawiła się na mecie wyścigu pilnie wypatrując polskich koszulek. Wreszcie są – w tłoku migają jedynie na pierwszych miejscach, ustępując wszelako po gentelmeńsku jedno miejsce na pudle algierczykowi. Jaskuła z potłuczonym kolanem - brał udział w kraksie- ale uśmiechnięty.
Kulas na pudło!- słyszę głos Szurkowskiego. Rzeczywiście między drugim Mierzejewskim a trzecim algierczykiem puste miejsce.
Śmiech wśród Polonii- Jaskuła wprawdzie kuleje nieco, ale zaraz- kulas?
A tu patrzymy z grupki kolarzy wychodzi jakiś inny i zasuwa na 1 miejsce podium, a spiker ogłasza: wygrał Kulas, Pologne!

piątek, 29 sierpnia 2014

Lato, lato


Lato już się kończy, wraz z nim nieziemskie upały. Zaczynam znów treningi ping-ponga, które w lecie zawiesiłem. Po prostu temperatura w tej naszej blaszanej hali, nagrzanej w ciągu dnia, przekraczała wszelkie wyobrażenie. Teraz to nawet noce chłodniejsze, co pozytywnie wpływa na sen. Czy może być lepsza pora na wypoczynek dla emeryta? Z tymi nocami to może przesada, bo pod koniec sierpnia transmitują tenisowe US Open. A transmisje (jak to ze Stanów) lecą w nocy. Ale za to w dzień… Też nic z tego. Do końca miesiąca mam oddać 2 artykuły do pism brydżowych.

Poza tym to można wypocząć. Chyba.
Tyle że w tym okresie nakładają się na siebie dwie znaczące imprezy. Muzyczna: „Chopin i jego Europa” i brydżowa: „Grand Prix Warszawy”. Robię szczegółowy harmonogram turniejowo- koncertowy.
. Na domiar jeszcze występ Torda Gustavsena z cyklu „Jazz na Starówce” wpada na koncert Dang Tai Sona w Filharmonii. Jak to pogodzić?!
Nie wyrabiam się!! Ratunku!
Oj, ciężkie jest życie, mój emerycie

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Mundial

Mistrzostwa Świata w futbolu.
Ten Mundial bardzo ciekawy. Mnóstwo niespodzianek, bo drużyny z „drugiego rzędu” skazane na porażkę wcale nie pękają. Pęka natomiast całkiem niespodziewanie Brazylia. Ale np. taka Algieria sprawia kosmiczną niespodziankę- po raz pierwszy od blisko 30 lat strzela bramkę, ba! nawet wychodzi z grupy!! A przypomnę historię z MŚ 1982, kiedy to Algieria z Beloumim (ichni Lubański) na czele wygrała z Niemcami rozbudzając do czerwoności emocje, a potem ustawiony remis Niemców z Austrią wyeliminował pewnych prawie awansu algierczyków.
Wschód i Zachód Algierii zareagowały na to inaczej: W Tlemcen (kulturalny zachód) pomalowali osła na zielono, napisali na nim „Hrubesh” i puścili na miasto, a na austriaków- autrichien, zaczęto mówić : autre chien (inny pies). W Annabie (dziki wschód) uznali wyższość prostszych środków wyrazu- po prostu zdemolowali lub podpalili niemieckie i austriackie samochody (przy okazji dostało się też kilku niezidentyfikowanym pechowcom).
No i wreszcie teraz piłkarzy Algierii witano jak bohaterów narodowych. Nawet Beluomi czy Madjer poczuli chyba zazdrość…

czwartek, 21 sierpnia 2014

Piłem w Spale, spałem w Pile

Piłem w Spale, spałem w Pile
Kiedyś, jeżdżąc autostopem spałem Pile. Teraz zatem, pomyślałem, że warto skompletować Spałę. Wynalazłem bez kłopotu kwaterę niedaleko Pilicy, zabrałem chłopaków i jazda. Chłopcy zachwyceni, zwłaszcza tym, że zgodnie z powiedzeniem poszliśmy się napić.
Z kubkami ice tea i coli wracamy przez most, a Krzysiek pokazuje coś na dole i komentuje beznamiętnie: topielica!! Zmartwiałem, ale wytrzeszczam gały i nic nie widzę. A chłopcy też jakby nie przejęci. Przerażony myślę, że trzeba kogoś zawiadomić, policję, komisariat rzeczny? Gdy ochłonąłem, doszło do mnie że Krzysiek pokazał rzekę mówiąc „to Pilica”.
A przecież słuch mam dobry…

sobota, 16 sierpnia 2014

baba szanel?

Kiedyś, pierwszy ( i ostatni) raz, po wielu latach, poszliśmy do kina Polonia. Film Polańskiego „Pianista” na tyle renomowany, że spodziewaliśmy się pełnej sali. I zaskoczyło nas, że gdy weszliśmy- frekwencja skoczyła o 100%. Seans dla 4 osób opłacać się nie może, toteż przewidywałem rychłą plajtę tego przybytku sztuki. Wykrakałem, ale w miejsce kina powstał teatr Polonia, i pod dowództwem Krystyny Jandy stanął na nogi.
Odwiedziłem go, dostawszy zaproszenie spektakl Baba Chanel, od wieloletniej przyjaciółki - Basi Horawianki. Bez zaproszenia pewnie miałbym opory, zważywszy na ceny biletów- 120 zł!! A mówią, że kultura ma docierać pod strzechy! A sama „Baba Chanel”- coś tak jak „(nie) pora umierać” z Szaflarską, tylko w klimacie rosyjskim. I Horawianka olśniewająca jak zawsze.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

wakacje

Lato to doskonała pora na cotygodniowe mini-wakacje.
Gdy pracowałem- w piątek już uciekaliśmy na działkę. Powrót późno w niedzielę. Na emeryturze oczywiście takich ograniczeń. A sama działka? - kawałek lasu nad rzeczką. Nic tu nie rośnie, co zwalnia z moralnego obowiązku sadzenia pomidorów czy buraków, uprawiania grządek. Rosną dzikie konwalie, dzikie maliny i poziomki. No i, jak przyjdzie urodzaj, grzyby. Jest zatem dużo czasu i można uprawiać coś innego.

Na przykład swoje hobby. Słuchanie muzyki wykluczamy, gdyż tu najpiękniejszą muzyką jest cisza i śpiew ptaków. Ale można pograć w brydża, a bliskość natury daje dodatkową frajdę. A fotografia? Sprzęt do fotografii makro daje nieograniczone możliwości, a i towarzystwo bardzo fotogeniczne. Np. nasza lokatorka (mieszka pod schodami)- żaba Felicja.

Kiedyś, przymierzając się do ujęcia kropli wody na szpilkach jałowca, zauważyłem trzmiela lecącego w moją stronę. Niezadowolony wyraz (?)twarzy widać na fotce, którą udało mi się zrobić. Zdjęcie pt. ”lot trzmiela” poszło do National Geographic. Może zrobię „lot nad kukułczym gniazdem” jak doczekam następnego lata..

Oj, na emeryturze, możliwości są duże!

sobota, 2 sierpnia 2014

Rajdy


-Chcesz robić za umysłowego?- zapytanie tej treści postawione przez mego przyjaciela rajdowca, wprawiło mnie w osłupienie. Wiadomo- kierowca to fizyczny, wykonuje to , co umysłowy (pilot) każe.
- A zamontowałeś wycieraczki od środka?- odpowiadam, świadom mojej bliskiej zażyłości z chorobą lokomocyjną.
- Weźmiesz aviomarine- on niefrasobliwie na to,- zresztą nie musisz nic dyktować, przejedziemy tylko próbnie jeden O.S.
Wziąłem dwie aviomariny i nadrabiając miną usiadłem na fotelu pilota. Subaru WRC Piotra Wrrrrr na luzie charczy, jak wielbłąd chory na gruźlicę. Lekkie nadepnięcie gazu i z słyszę że Zeus gromowładny ostrzegawczo płucze gardło gwoździami.
Uwaga- mówi Wrrr,- 3..2..1.. GO!!!
Zeus wypuścił pioruny!! Wciska mnie w fotel z siłą 2 ton, oczy uciekają do środka głowy, a krew z niej odpływa. Po 5 sekundach mamy setkę , za chwilę 200, 230..
- Uważaj! - krzyczy.
Nie wiem na co uważać, bardziej czuję niż widzę ostre hamowanie przed zakrętem. Pasy przecinają mnie na wylot, a oczy wyskoczyły same i wylądowały na przedniej szybie. Śniadania przezornie nie jadłem, zgodnie z wojenną zasadą- na akcję idziemy na czczo. Miota mną strasznie. Zamykam oczy i próbuje sobie wyobrazić, że jestem na rollercasterze. I że znoszę te katusze dla przyjemności.

Droga się zmienia, z asfaltu przechodzi w szuter, kurz taki że na metr nic nie widać. Czuję znów zmianę przyczepności. Chyba glina, bo wjeżdżamy w las. Ślisko, że koń by się przewrócił. Przyczepność zero. Nie wiem jak można utrzymać się w ogóle na takiej drodze i jeszcze sterować?? Chyba czary! Wreszcie stajemy. Wyciągają mnie z samochodu. Reanimacja. Wyżyłem!!
Na umysłowego jednak się nie nadaję!

poniedziałek, 28 lipca 2014

DIN czyli Mania fotograficzna


Mania fotograficzna. Nieszkodliwa, choć czasem kosztowna. Za pierwsze zarobione „prawdziwe pieniądze” kupiłem lustrzankowego Olympusa, ze wspaniałym zoomem (dodatkowo). Wprowadził mnie on w magiczny świat fotografii. No i dziś, przy przeglądzie sprzętu foto, natrafiłem na mojego ukochanego starego Nikona.
O dziwo, miał jeszcze założony film (baterie kiedyś przezornie wyjąłem). A ustawienie czułości filmu wyskalowane jeszcze w DIN (potem przyszło ISO). I pamiętam jak to chcąc ustawić kompensacje naświetleń ciągle z tym DIN kombinowałem- ustawienie automatyczne to za łatwe, musiałem poeksperymentować. Nie zawsze z dobrym skutkiem.
A wtedy robiło się głównie slajdy- dobre zdjęcie dawało poczucie satysfakcji i podziw otoczenia, słabe- było już nie do naprawienia. Ale ja nie poddawałem się. Wreszcie, po którejś niezbyt udanej próbie przechytrzenia aparatu poradziłem się eksperta- mojego przyjaciela Salima. Ten, po dogłębnym przemyśleniu, przyniósł mi dobrą radę:
DIN, po hebrajsku- znaczy : surowa sprawiedliwość. Zapamiętaj to!

Zapamiętałem, wcieliłem w życie. I odtąd, gdy ustały eksperymenty, jakość zdjęć jakby się poprawiła…
Związek fotografii z hebrajskim? Nie wiedzieć czemu „narzędzia” fotograficzne mają odniesienie do tego języka. Używam komputerową przeglądarkę Irfan view. Zaawansowana technologicznie, ale zaraz „wiedza od Boga”? To chyba przesada, ale „irfan” właśnie to po hebrajsku znaczy!

czwartek, 24 lipca 2014

C’est moi

C’est moi
Przyjechała do mnie koleżanka z Anglii- Mary. Nie wiedzieć czemu przyjechała samochodem, i równie bezzasadnie dziwiła się obyczajom panującym na jezdni. I bardzo zdziwiona była gdy oznajmiłem, że w ostatnich latach kultura jazdy bardzo się poprawiła. Aby uzmysłowić jej jak to jeździ się gdzie indziej, opowiedziałem autentyk:
W Algierii przyszło mi jechać po raz pierwszy w tzw misję, czyli po prostu w delegację. Kierowca Ahmed sympatyczny, piękna pogoda, droga pusta, przy relaksowej prędkości 60km/h nasze fiorino jechało ślicznie. Aliści skądiś nadeszły chmurki, małe, potem większe i krople deszczu pojawiły się na szybie. Na moje pytanie czemu nie włączy wycieraczek, kierowca odparł że nie działają i na wszelki wypadek przyspieszył do 80 km/h.

Deszcz rozhulał się i Ahmed też, toteż przy 100 km/h. na krętej drodze w deszczu, bez wycieraczek, zaproponowałem mu żeby zwolnił, bo to niebezpieczne. Mosju (nierzadko tak ślicznie wymawiają słowo Monsieur)- usłyszałem- przecież wszystko jest zapisane w najwyższych księgach! Jeśli mam mieć wypadek, to będę go miał, i ja tu nie mam nic do gadania! I aby uwiarygodnić swoje słowa przyspieszył do 110.

Wtem nagle słyszę „Mosju, szuf (zobacz), Piżu!”. I za nami jak duch zjawia się Peugeot 404 jadący 120 i chce nas wyprzedzić. O, nie! Co to, to nie!! Nie będzie “piżu” pluł nam twarz! Przyspieszył do 120, piżu nie odpuszcza, 130!- wszystkie soki z „pieczarki” (champignon) już wyciśnięte (czyli gaz do dechy). Piżu na zderzaku, deszcz pada, dwóch idiotów toczy wyścig ze śmiercią, ja się modlę. I, dzięki Bogu, deszcz nagle ustaje, temperament kierowcy też, wychodzi słonko i zwalniamy znów do sześćdziesiątki.

Dojeżdżamy do wiaduktu i ku mojemu zdumieniu Ahmed zamiast jechać normalnie górą, zjeżdża po skarpie i przejeżdża przez dolną jezdnię. Aliści przed wjazdem po skarpie na górę zatrzymuje się i wysiada z samochodu. Harła (chodź!)- mówi do mnie. Wysiadam i idziemy w stronę stalowej podpory wiaduktu. Już z daleka widać że jest ona solidnie uszkodzona po bliskim spotkaniu z czymś ciężkim, i przejazd wiaduktem wspartym na takim słupie jest faktycznie niebezpieczny.
Mosju, szuf- mówi Ahmed pokazując na uszkodzenie i dumnie wypinając pierś- c’est moi!! To ja!