wtorek, 21 lipca 2015

Sport w szkole

Sport w szkole
Przemek, mój kolega jeszcze ze szkoły podstawowej, przysłał mi ze Stanów list. A w nim wycinek z gazety. Okazuje się, że mój szkolny kolega jest sławny, bo ukończył Maraton Nowojorski!! Jest w moim wieku, więc miał racje Dymsza z kolegami, śpiewając że życie zaczyna się po siedemdziesiątce. W każdym razie się nie kończy. A edukację sportową w podstawówce zaczynaliśmy u nas, pod okiem mego taty. Po szkole tata brał nas to na boisko szkolne, to na własnym sumptem zrobione boiska osiedlowe, lub zgoła na pole. I uczył nas sportu. Uczył techniki biegania i skakania, biegu przez płotki i zmiany pałeczki w sztafecie. Uczył tenisa ziemnego i stołowego, koszykówki i siatkówki. Zrobił stół do ping-ponga i w naszej piwnicy powstał klub. Tamże to ograł ówczesnego mistrza Polski. Sam owładnięty sportem, reprezentant polski w siatkówce, czołowy tenisista, znał się na sporcie jak rzadko kto i postanowił tę wiedzę przekazać młodzieży. A ta go wręcz uwielbiała. Po wielu latach koledzy ze szkoły (czasem przypadkowo spotkani) zaczynali od pytania: jak się czuje tata.

Nie tylko Przemcio miał zaszczepioną miłość do sportu.
Mój inny kolega- „Skorupa” zdobył Mistrzostwo Polski na 400 przez płotki. No bo przecież technikę, jako się rzekło, miał niezłą.
Janka spotkałem po latach na treningach ping-ponga na Spójni. Zdobył świeżo tytuł Mistrza Świata!! (to co, że Weteranów). A pierwsze kroki stawiał u nas w piwnicy i tam to (ze względu na szczupłość miejsca przy stole) nauczył się wspaniale grać blokiem.
Włodek jest cenionym trenerem tenisa ziemnego. Pamiętam jak na Spójni tata uczył go (do znudzenia) jak ustawiać się do bekhendu. Dziś klasyczny bekhend Włodka uważany jest za wzorcowy i, by się go nauczyć, przyjeżdżają ludzie z całej Warszawy.
Jurka tatuś nauczył trudnej sztuki, jak „oszukiwać” przeciwnika przy siatce. Później, grając w drużynie Politechniki, Jurek ośmieszał wręcz przeciwników kiwkami granymi na przemian z potężnymi ścięciami.
W ramach obchodów 40-lecia Prochemu- macierzystej firmy, na turniej tenisowy został zaproszony i mój tata. Jako emeryt (miał 68 lat), w uznaniu zasług – był nieprzerwanie Mistrzem przez 20 lat. W meczu ćwierćfinałowym gra z Tadeuszem, o 30 lat młodszym. Jest wrzesień, pogoda ładna, a Tadzio z wywieszonym językiem lata z rogu do rogu, ganiany przez tatę niemiłosiernie kąśliwymi piłkami. Gdy już zdjął z siebie wszystko co miał i potwornie spocony dyszy w czasie przerwy, tata się odzywa:
- panie Tadziu - mówi- bardzo przepraszam, ale chyba coś włożę na siebie, bo jakoś tak chłodno. Pan mi ciągle gra na środek kortu i nie mam możliwości by się choć trochę rozgrzać...

wtorek, 14 lipca 2015

Toshiro Mifune


W jednym z kin studyjnych leci festiwal filmów japońskich. Czyli tak naprawdę cała seria z Tosziro Mifune (pozostańmy przy pisowni polskiej).
Ulubiony aktor- Kurosawy (i nie tylko)- to postać zaiste wyjątkowa. Ówczesna kinematografia japońska to „teatr jednego aktora”: takiej dominacji nie było nigdy i nigdzie. Nie trzeba przypominać jego kreacji z „7 samurajów”, Rudobrodego i tysiąca innych. Ale np. grał w „Zatiochi”, znanym u nas jako „Masażysta Ichi”. Fakt- nie bohatera, lecz przeciwnika tytułowego Zatoichi.
Przypomnienie też niektórych zapomnianych faktów- np. „Ukryta forteca” posłużyła za pierwowzór „ Gwiezdnych Wojen”. A „Straż przyboczna”- to późniejszy western „Za garść dolarów”. O „7 wspaniałych” nie wspomnę. I czy kto pamięta, że wspaniały film „Dersu Uzała” to dzieło Kurosawy?

Na studiach, często urywaliśmy się z wykładów by poznać smak kina japońskiego. Fascynowało swoją innością, pokazywało nieznany nam świat. Ale też, co tu kryć, owe filmy obfitowały w okrutne sceny, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Raz poszliśmy całą grupą z Politechniki do kina Atlantic, i dziewczyny nie wytrzymały już pierwszej sceny harakiri. Wyszły jak jeden mąż (albo raczej żona).
Obejrzenie tych filmów po raz drugi (lub trzeci) to „podróż sentymentalna” do przeszłości. I to się bardzo liczy.

czwartek, 9 lipca 2015

tygmont

Zabili Tygmont. Zamordowali. Z klubu jazzowego zrobili klub disco.
Tancbudę. Niech sobie dyskoteki będą, czemu nie, ale czy komercja posunęła nas aż tak, by zabijać (dechami) kultowy klub?? Tam słuchałem uznanych już muzyków, takich jak Jagodziński, niezapomniany Jarek Śmietana czy Wojtek Karolak.
Ale i tych wchodzących do przedsionka sławy (Woliński, Kaczmarczyk). Tam wpadałem na piwo - przy porządnej muzyce smakowało lepiej. To se ne vrati? Zobaczymy.
Tygmont był też jednym z miejsc, gdzie dął w trąbę słynny „Duduś” Matuszkiewicz. Gdy się skończyło i jazz przegrał z jazgotem, Duduś oświadczył ż chętnie by jeszcze sobie podmuchał. Natychmiast podchwycił to Iwaszko (Jerzy Iwaszkiewicz) i napisał felieton „ Duduś jeszcze dmucha”.

Za to ma się dobrze (i tak trzymać) jazz na Starówce. Tam to grają gwiazdy nierzadko światowego formatu, toteż trudno dziwić się, że na występie Tomasza Stańko i Uli Dudziak nie było gdzie stać. A co dopiero usiąść. Warto było posłuchać, oboje we wspaniałej formie. Oby tak jeszcze długie lata.

A może coś z parapsychologii? Trio McBride- basista opromieniony występami z największymi tego świata (McCoy Tyner, James Brown, Wynton Marsalis, Sting, Paul McCartney). Ale rzecz nie o nich, lecz o reinkarnacji. Otóż przy fortepianie siedzi sam młody John Coltrane!!! Zrobiłem zdjęcie i położyłem obok albumu Coltrana z lat 60’. Bliźniacy!! Tym razem nie w proch lecz w piasek się obrócisz. Ów młody pianista nazywa się Christian Sands..