środa, 23 grudnia 2015

limeryki brydżowe

Limeryki

Piękny Olo rodem z Ustki
Zaplanował grę na wpustki
Grał genialnie, kapitalnie
Lecz się zablokował marnie
Widać w głowie miał już pustki
Pan Jeremiasz z Częstochowy
Na wszystko już jest gotowy
Żeby tylko zagrać w brydża
Z partnerami- nie wybrzydza
Nawet jeśli są to krowy

Pani Leokadia z Nowej Huty
Bardzo nie lubiła gry na skróty
Rozgrywała do ostatniej karty
Aż raz kiedyś żołnierz, co zszedł z warty
„Z nerw” wyrzucił przez okno jej buty

Pan Hipolit, na wczasach w Sobieszewie
Nadskakiwał dość atrakcyjnej Ewie
Któregoś dnia kolegom zameldował
Że wreszcie zręcznie ją zaimpasował
- Wiecie, damy impasuję pod siebie

Wzięty adwokat Anastazy z Kolna
Prosił Basię by była mu powolna
Lecz ona na to : purkła?
Inteligentnie burkła
Dobrze że choć dama pik była wolna
There was a Young lady in Bay
And you won’t believe me if I say:
In spite of her station,
Rank and education
She always spelled “Quin” with “K”

Anatol, ceniony technik dentystyczny
Mnóstwo technik znał naprawdę fantastycznych
Ręce do oklasków składały się same
Gdy Jasiowi wydłubał od tyłu damę
Pośród westchnień wielbiących go pań licznych


wtorek, 15 grudnia 2015

źródełko ciepełka

Idą Święta

Wyciszmy się zatem. I powtórzmy za Jonaszem Koftą:
Ździebeło ciepełka
Różowa perełka…
Diamencik ze szkiełka…
Czułości kropelka…
Naprawdę to jest nam bardzo potrzebne. I właśnie tego wszystkim życzymy. Ździebełka ciepełka

linia piastowska

Dryn dryń. Dzień dobry, mówię z sekretariatu Znanej i Szanowanej Firmy. Łączę z Prezesem.
- Piotrek? Cześć mówi Kazik (szszszszsum), pamiętasz? robiliśmy razem dyplom!
Czy pamiętam? Oczywiście. – Cześć Kaziu, jak mnie odnalazłeś?
- Przez te twoje artykuły, gazetka prochemowska dociera i do nas!
Pół wieku minęło i Wiadomości z Prochemu połączyły nas z Kaziem znowu. Pisaliśmy na Politechnice dyplom o gazyfikacji osiedli podwarszawskich. Po materiały do dyplomu jeździliśmy pociągami do Komorowa, Otrębusów i dalej.
Bardzo dobrze nam razem szło i kiedyś kolega spytał na zajęciach, jak to się stało, że dobraliśmy się razem do pisania pracy.
Jesteśmy z tej samej linii- odpaliłem bez namysłu. Piastowskiej.

W ciszy, która zapadła, słychać było że wszystkim szczęki opadły. Wyjaśniłem więc:
To znaczy, tylko Kazio. On wysiada w Piastowie, ja jadę dalej.

sobota, 5 grudnia 2015

Owca i Starsi Panowie

Dostałem w prezencie opasłą księgę z wszystkimi tekstami Kabaretu Starszych Panów. Postawiłem ją na półce obok innych perełek- Załuckiego, Waligórskiego... Tamże odnalazłem coś takiego:



Kierownictwo kabaretu Owca zaświadcza niniejszym, że obywatel Piotr Wowkonowicz jest człowiekiem inteligentnym i kulturalnym, śmiał się mniej więcej we właściwych miejscach, przez co przyczynił się wybitnie do rozwinięcia życia kulturalnego w kraju.
Zaświadczenie niniejsze uprawnia do uważania się za intelektualistę i zwalnia częściowo od pracy zawodowej.
Kierownik Artystyczny
Jerzy Dobrowolski

Niestety w pracy, z niewiadomych przyczyn, owego zaświadczenia nie chcieli mi uznać!


Otwieram książkę starszych Panów (jeno gwoli odświeżenia wspomnień, większość tekstów znam na pamięć) – a tam poezja w czystej postaci. Przecudowne skojarzenia i zbitki słowne, zaskakujące porównania i pointy. Czuję ciepło na sercu i uśmiecham się sam do siebie.
Włączam „dwójkę’, widzę kolejny kabareton, Mariolkę czy coś w tym guście i natychmiast (w trosce o własne zdrowie)- przełączam. Swoją głupotą niszczy uszy, i potem pan laryngolog ma o to słuszne pretensje. Pojawia się smutna refleksja: ongiś bawiono ludzi z polotem. Dziś zmysły tak się stępiły, że trzeba walić młotem.

niedziela, 15 listopada 2015

fuerte ventura?

Ze względu na trwający cały październik Konkurs Chopinowski, wyszło na to, że na wakacje w tym roku możemy pojechać dopiero w listopadzie. Trzeba tylko wybrać ciepłą okolicę. Rzut oka na mapy pogody wystarczył by odkryć niedaleko biegun ciepła. Jest nim zatoka Aqaba nad Morzem Czerwonym. Zarezerwowałem hotel w Tabie, ale ze względu na zagrożenia terrorystyczne moje biuro odwołało wyjazd! Co robić? Dżerba też odpada, pozostały Wyspy Kanaryjskie a konkretnie Fuerteventura. Zagrożenie mniejsze co nie oznacza mniejszej czujności. Sama nazwa wyspy- Fuerte Ventura sugeruje silne wiatry, z drugiej strony nazwa miejscowości Costa Calma- spokojne wybrzeże. Widok oceanu z naszego okna to potwierdza.

Na horyzoncie (ok. 90 km) widać Afrykę, która wieje do nas piaskiem saharyjskim. Stąd biorą się prześliczne plaże, inne niż z czarnym wulkanicznym piaskiem na Teneryfie. Woda cieplutka, żadnych prądów utrudniających kąpiel. Wyspa liczy raptem 100 tys mieszkańców, jednak więcej jest tutaj kóz. Nie bez kozery, bo kozie sery właśnie z Fuerty, znane są na całym świecie. Warto zatem odwiedzić tradycyjną kozią farmę. Również wyspa znana jest ogólnie z aloesu. W ogóle to jest co zwiedzać. Obowiązkowo starą stolicę Betancurię, czy też afrykańską pustynię pod Coralejo. Widoki, jakie oferuje Fuerteventura są imponujące. Pogoda gwarantowana - deszcz pada tu ponoć zaledwie 2 tygodnie w roku. Chyba tu jeszcze wrócimy.


Niesamowita jest sąsiednia wyspa Lanzarote, najmłodsza z archipelagu Kanarów. 19-wieczne erupcje wulkanów stworzyły księżycowy krajobraz. Jak doda się do tego, obecne na całej wyspie, prace Cezarego Manrique (taki tutejszy Gaudi) – wszystko to tworzy fantastyczną atrakcję turystyczną.


A propos: nazwa Kanary nie pochodzi od kanarków ale od słowa canis- pies. Wyspy owe przez wieki były siedliskiem dzikich psów. Psów już nie ma, nazwa pozostała.

No i wreszcie wracamy. Na lotnisku ruch, pewno są i służby let’s say „porządkowe”, ale ich nie widać. Na pierwszy rzut oka. Razem z nami- przygodnie poznana para: hoża Rosjanka Alina i jej dzielny towarzysz Sasza. Poszliśmy razem na kawę i herbatę. Zostawiliśmy z Saszą w pewnej chwili żony przy stoliku, a sami udaliśmy się na zwiedzanie lotniska. Aliści Saszy zapachniało piwo w pobliskim barze.
Odwraca się więc do żony i krzyczy- Ala, idę do baru!- sięgając jednocześnie po portfel do kieszeni. Nie zdążył. „Ala, idę do baru” czyli: Ala, ja k’bar! Zbieżności brzmieniowej z Allah Akbar (allah jest wielki) nie muszę tłumaczyć. Nie trzeba tego było tłumaczyć i agentom ochrony antyterrorystycznej lotniska. W dwie sekundy biedny Sasza leżał twarzą na glebie (przepraszam, posadzce) z wykręconymi do tyłu rękami. Nawet portfela nie zdążył, biedaczek, wyjąć. Dobrze że mieliśmy zapas czasowy, więc po godzinie przesłuchania spocony Sasza przekonał wreszcie agentów, że nie chciał się rozerwać w imię Allaha. Cudem zdążył na kołujący już niemalże samolot. A wszystko przez pragnienie!

niedziela, 25 października 2015

drogi kolego...


Zaczepia mnie „kolega” i używając różnych zwrotów wylewa swe pretensje, że napisałem kalumnie na jego świętości. Tych, jak wiadomo, się nie szarga, a ja zażartowałem z obłudy pewnej (nie podałem jakiej) partii. Drogi kolego- mówię - miałem na myśli inną partię (jego śmiertelnych wrogów). Nie pier….- on na to- wiemy dobrze o kim pisałeś!!
To jest kopia kawału o czasach stalinowskich: ”tajniak w tramwaju łapie faceta opowiadającego dowcip: jaka jest różnica między kremem a rządem?- krem jest do twarzy a rząd jest do d… Złapany jeszcze się broni: przecież ja myślałem o tym rządzie w Londynie! – dobra, dobra, – tajniak na to- my dobrze wiemy który rząd jest do d…”
A skąd ten zwrot „drogi kolego”? też był taki kawał:
„ u generała w domu dwóch szeregowców reperowało żeliwną spłuczkę. Nieśli po schodach roztopiony ołów i jednemu się wypsło i ołów polał się na tego drugiego. Nazajutrz generał dzwoni do majora i relacjonuje zachowanie tego żołnierza. Ponoć używał takiego języka, że żonę odwieźli do szpitala etc. Major dzwoni do kapitana, ten do sierżanta, i co szczebel niżej tym więcej przekleństw. W końcu tłumaczy się sam sprawca i zeznaje, że gdy polało się na niego to powiedział: „drogi kolego, jak się niesie roztopiony ołów, to należy uważać.”

sobota, 24 października 2015

Beaujolais i inne.

Beaujolais i inne.



Wino, jak wiadomo, musi dojrzewać, niedojrzałe jest nic nie warte. No, ale potrzebny jest czas, a czas to pieniądz. Musi mieć gdzie leżakować, a to kłopot. Warto byłoby jak najszybciej je puścić, tyle że kto zechce kupować sikacza. Ale francuzi nie gapy, mało to na świecie spragnionych snobów? Potrzebny „chłyt maketin-goły”. Trzeba wmówić im, że owe wino jest „smaczne inaczej”, modne i pożądane. I rozpętuje się histerię. Liczy się dni do pojawienia się: 3..2..1… I wreszcie: „Beaujolais nouveau vient d’arriver!!” Brawa, tysiące ton poszło, obroty niebotyczne. I znów czekamy rok.

A my to od macochy? Mam kolegę Jędrusia, który mieszka za miastem, a ozdobą jego ogródka jest nieduża winnica. Szczep nazywa się „Bobolé”, gdyż imieniny obchodzi na Boboli. Imieniny są w maju, ale wtedy pogoda niepewna. Nie gorsza jest na jesieni. A można połączyć to z „winobabraniem”! Pewnej wczesnojesiennej niedzieli zaprasza się towarzystwo, skrzykuje się ochotników na zbiory. Winogrona muszą być gniecone w tradycyjny sposób, toteż kobitki mają zakaz mycia nóg już na 2 tygodnie przed imprezą. Potem właściwe imieniny, prezenty, indyk w maladze, śpiewy przy gitarze (zawsze ją biorę), degustacja zeszłorocznych zbiorów. Jeśli co zostało, bo np. Beaujolais musi pójść jeszcze w tym roku. A nowy szczep „Bobolé”? Może choć nie musi, ale „ugniot” jest duży i sporo zostaje. Zresztą spotykamy się znów za rok.

czwartek, 22 października 2015

Konkurs Chopinowski

Konkurs Chopinowski, to (wyznaczające pięciolatkę) znaczące wydarzenie w świecie Muzyki. Toteż już z półtorarocznym wyprzedzeniem trzeba było zaopatrzyć się w karnety. Kto przespał- ten gapa, bo biletów indywidualnych brak. Poziom tegoroczny- niebotyczny, a ekipy polskiej – w szczególności. Fantastyczna atmosfera, znów spotykamy się z podobnymi pasjonatami. Niekończące się dyskusje kuluarowe, (np. czy w scherzu b-moll, powinno się zrobić półsekundową pauzę po 1 temacie). Spotkania, zawiązujące się znajomości i przyjaźnie.
Każdy ma swych faworytów, którym „kibicuje”. Czasem jest niebezpiecznie. Jadę sobie autem i słucham impromtu cis-moll w wykonaniu Chińczyka z USA kształconego w Paryżu przez Polkę. Tak się zasłuchałem, że nie zauważyłem rosnących w oczach czerwonych świateł auta przede mną. Prawie bęc!! Przyrzekłem sobie: żadnego słuchania radia w samochodzie, dopóki Konkurs się nie skończy!

W kuluarach grasują reporterzy RTV i robią wywiady z uczestnikami i Osobistościami. Ale też i zwykłymi słuchaczami. Widocznie wyglądam zwyczajnie, bo pani redaktor z radiowej „dwójki” na siłę robi wywiad i ze mną. Nie bacząc na zadry w dykcji. Odpowiadam na pytanie i charakteryzuję ten Konkurs na tle innych, Może było coś ciekawego, bo wywiad poszedł w całości!
No i finał. Moi faworyci na pudle, choć w troszkę innej kolejności. I tylko refleksja- jak wytrzymam kolejne 5 lat? Kak żyt’?

niedziela, 27 września 2015

TO ZDZIRA!, czyli państwo "islamskie"?


Kolejne imieniny i znów spotykamy się z nasza ulubioną Pelagią. To ta- przypominam- co zawsze głosuje wg wskazań swego księdza pod groźbą ekskomuniki. Tak jak milion jej koleżanek. Tym razem Pelagia przyprowadziła kuzynkę Emilię.
Emilia, gdy już się rozgościła i poczuła się pewniej zaczyna opowiadać o swym synu, a w zasadzie o synowej in spe. Ona nie chodzi prawie wcale do kościoła- mówi- czasem tylko w niedzielę. Jaszcze odciągnie mojego Pawełka od Kościoła, on ma zwyczaj chodzić codziennie. A ostatnio wiecie co zrobiła?- zapaliła się- tak przeciągała wyjście na nabożeństwo wieczorne że Pawełek nie zdążył!!
- a to wredna- zawtórowała Pelagia
A jak przyjdą dzieci, kto będzie ich (!) prowadzał do kościoła? Ja mogę tyko ze 2-3 razy w tygodniu. Nie wyobrażam sobie! Więc mówię do Pawełka: masz zerwać z tą zdzirą!!!
- dobrze powiedziałaś- obruszyła się Pelagia.

Zaprawdę powiadam wam, wywleczcie tę ździrę za włosy na główny plac. I razem nią tysiące innych co nie chodzą do kościoła. I ukamienujcie.

A ja powiadam wam:
Nie Państwa Islamskiego się bójcie!!

piątek, 11 września 2015

coś dla Chaplinologów


Nie wiadomo skąd (chyba z wykopalisk) wyciągnęli pierwszy western z Johnem Waynem- Girls Demand Excitement i puścili w TV w kanale KULTURA. Oglądam bez zainteresowania obsadę i nagle wstrząsa mną coś, co sprawiło, że film obejrzałem do końca (cóż za poświęcenie, bo film cienki). Otóż obok Wayna widzę: Virginia Cherrill. Tu potrzeba by było opinii ekspertów- chaplinologów by wyjaśnili kto zacz. Ja wiedziałem, gdyż ta dziewczyna mnie zafascynowała. Zapamiętałem ją, jak i określenie: „gwiazda jednego przeboju”. W filmie „City Lights” grała przepięknie rolę niewidomej kwiaciarki.

W kluczowej scenie spotkania z trampem (sam wielki Charlie) potrafiła genialnie zagrać wg jego wskazówek: to look inwardly and not to see me- czyli patrząc na niego nie widzieć go lecz patrzeć „w siebie”. Po rozstaniu z Chaplinem zagrała conieco z Waynem, Cary Grantem, i po cichu zeszła z ekranów. Jako gwiazda kilku filmów, w tym jednego superprzeboju.

niedziela, 6 września 2015

Taxi




Napisy na taksówkach bywają mylące. Podczas ostatniej wycieczki do Rumunii, zobaczyłem taksówki z napisem“ NU TRANTITI USA“, co zaraz przetłumaczyłem sobie na: „nie transportujemy amerykańców“. Niestety po bliższym sprawdzeniu okazało się że to prośba; „nie trzaskać drzwiami“!




Co to znaczy : Nur für Deutsche? Napis na taksówca: Tylko czterech Niemców (vier, ale wymowa podobna. Znaczy, że pięciu już się nie zmieści. Taki żart kabaretu Elita.

Pięcioro się nie zmieści. Mój kolega, który całe życie spędził w lotnictwie, opowiadał o swych doświadczeniach. Wiedząc, że znam nieco język arabski, nie omieszkał się pochwalić, że wie jak po arabsku jest „taxi“. HAMSA- mówi.
Zdziwiłem się. „Hamsa“ to znaczy „pięć“- mówię, skąd wzięło ci się znaczenie „taxi“?
- Bo jak wychodzimy z lotniska całą załogą, zaraz znajduje się naganiacz prowadzący nas na postój taksówek i krzyczący: hamsa. Czyli chyba taxi- dodał niepewnie.
- A ile osób liczy załoga? - pytam.
- No, pięć - odpowiada. - O cholera, to on woła taksówkę, która może zabrać 5 osób- dotarło do niego. W normalnej przecież pięcioro się nie zmieści.

wtorek, 1 września 2015

Prezydent

Co ten Plastuś wyprawia!!- moja mama (93 lata) była bardzo rozeźlona. Jaszcze poczekajmy, wyjdzie szydło z worka i wtedy dadzą nam popalić. Dobrze że nie dożyję!
Starsi ludzie denerwują się ponad miarę, ciężko im pohamować emocje.
- Co by nie było, jest to Prezydent naszego kraju - mówię. – nie myśmy go wybrali ale uszanujmy to. Nie bądźmy tacy jak inni, do których nie chcemy być przyrównywani.
Nie zachowujmy się jak ten motłoch co Prezydenta nazywał obraźliwie „Komoruski” i wyzywał od morderców.
Albo to bydło (sorry, krówki, nic nie mam przeciwko wam), co buczy i gwiżdże na pogrzebie byłego Prezydenta. Nie tylko zresztą z tej okazji.
Czy tzw „patrioci” opluwający jadem Prezydenta bo jest z innej opcji politycznej.
Wszystko oczywiście zręcznie podsycana przez Psychopatę i Szaleńca
Nie wolno palić kukieł urzędującego Prezydenta. Tym zachowaniem dajemy świadectwo tylko o sobie. Ale tłuszcza tego nie widzi. Ważny jest show!
Prezydent będzie Prezydentem, nawet gdy na spotkaniu z delegacją zagraniczną zachowuje się jak matołek, bo nie zna słowa w języku obcym. Albo ośmiesza Polskę w inny sposób, np. kolportując brednie o rzekomym zamachu.
Czy też na ważnych uroczystościach zjawia się pijany.
Albo wygląda jakby spał na stojąco.
Nieważne. Jest to głowa naszego państwa. Ci, którzy działają wg strategii: Pomówienia Insynuacje Sk…stwo, tego nie rozumieją.
My zrozumiejmy, bo samo porównanie z nimi jest obelgą i policzkiem.

czwartek, 20 sierpnia 2015

kurs trenerski


Ponoć mam talenta dydaktyczne. Brydżowe (choć może nie tylko). Ewelinkę nauczyłem grać od zera (jak się bierze lewy). Gra teraz na turniejach, nierzadko wygrywanych, przez 2 lata przeskoczyła tytuły od debiutanta poprzez kandydata i adepta do pierwszego tytułu mistrzowskiego. Innych pasjonatów od słabiutko orientujących się debiutantów doprowadziłem do medali w mistrzostwach Polski (amatorów). Dla licznej grupy zapaleńców, chcących podnosić swój poziom, tworzę materiały szkoleniowe. Weź się za to zarobkowo- radzą mi. Oficjalnie nie mogę bo nie mam papierów.

Aż tu nagle przeczytałem o kursie na Instruktora. U Pradziada. W przepięknej okolicy koło Poroniona, za nieduże pieniądze. Zapisałem się. Ewelina do towarzystwa, będą turnieje, zajęcia praktyczne, też coś skorzysta. Poziom uczestników co najmniej zróżnicowany. Od bardzo słabych brydżystów po arymistrzów. Ta druga grupa (a w niej i ja) dużo nie skorzysta z lekcji n/t techniki gry itp, więc jest proszona o pomoc w szkoleniu słabszych. Prowadzimy np. “obwody stacyjne” z zagadnienia współpracy wistujących. Trzeba dobrze znać problem, dobrze wytłumaczyć i fachowo omówić mniej mądre pomysły kursantów. Czyli stworzyliśmy grupę (tak ją zaraz nazwałem) tzw “dementorów” lub też “demotywatorów”. Jak kto woli. Nasze “zgrupowanie” jest tu jedynie na przyczepkę do dania głównego.
Owo danie to Brydżowy Ogólnopolski Obóz Młodzieżowy czyli BOOM. Ta młodzież, (wśród nich kilku Mistrzów Świata juniorów), gra bardzo dobrze. Ale żeby młodziaki skorzystali z okazji zagrania z expertem, jesteśmy proszeni, by na turnieju wieczornym zagrać (w ramach szkolenia) z kimś z BOOMu. Grałem 4 razy a sukcesy przyszły same.
Ale nie wszystkim gra przychodzi łatwo. Jedna z naszych koleżanek zazwyczaj gra tylko w Internecie. Teraz w trakcie gry, ręka jej nerwowo błądzi po stole. Na pytanie czego szuka, zeznaje rozbrajająco, że brak jej myszki.
Na końcowe egzaminy przyjechała Wysoka Komisja, w składzie- moi koledzy ligowi. Trudności na egzaminach nie miałem. I tak oto mam licencję Instruktora i Trenera.

W piątek i sobotę rano towarzystwo się rozjechało, ale my nie po to przecież jechaliśmy 400 km by zaraz wracać. No i trzeba odwiedzić Zgorzelisko, Bukowinę i Białkę. Gdy zbraknie już nam sił i ochoty by jeździć do Włoch- tu chcemy jeździć na narty. No i próbujemy sił- zaczynamy wspinaczkę na Hale Gąsienicową.
„Zaczynamy” to dobre słowo, bo droga cały czas pnie się niemiłosiernie pod górę. Co prawda mamy w domu stosowne dyplomy z pokonania najdłuższego wąwozu Europy. Tyle że Samaria (to na Krecie) liczy 18 km, ale bez wspinaczki. Koniec wąwozu Samaria- to morze i stąd ewakuacja tylko statkiem. Powrót tą sama drogą niemożliwy.
A w „Murowańcu” (schronisko na Gąsienicowej) czekają na nas chyba do tej pory…
Jechaliśmy tu w sobotę 6 godzin, z tego 3 godziny Zakopianką. Toteż nie wracamy w niedzielę lecz luksusowo w poniedziałek.
A we środę znów do roboty, czyli na kolejny turniej brydżowy..

czwartek, 6 sierpnia 2015

ping pong dawniej

Na treningu ping ponga na Spójni podchodzi do mnie jakiś facet, tak na oko ze 30 lat starszy, cudem zgaduje moje imię i przedstawia się: Janisław jestem, nie poznajesz?
Bystry jestem, już o 10 minutach skojarzyłem kto jest zacz, o takim nietypowym imieniu. Mój kolega z sekcji pingpongowej na Politechnice, dziś trochę starszy niż 50 lat temu. Trenowaliśmy razem przez 3 lata, byliśmy na liście rankingowej obok siebie, stąd często ze sobą graliśmy. Pierwsze 2 miejsca okupowali zawodowcy, a myśmy z Janisławem walczyli o miejsca 3-6, i czasami wystawiali nas do składu na jakiś mecz.
Wspominamy stare dzieje i nagle słyszę: przypominasz sobie Burcharda?- Jakże by nie!- to trzeci zawodnik obok nas na liście rankingowej (miejsca 3-6). Niezapomniany, gdyż jak o jedyny grał uchwytem piórkowym, zwanym chińskim. Dziś już połowa ze światowej (czyli chińskiej) czołówki przeszła na uchwyt europejski, ale wtedy była to sensacja absolutna. I – fakt- nikt nie umiał przeciwko niemu grać. Ponieważ byliśmy sąsiadami na liście rankingowej- grałem z Burchardem dość często. Na początku lał mnie strasznie, potem nauczyłem się tej gry i czasami nawet wygrywałem.
No i gdy „młode wilki” szykowały się na wygranie Mistrzostw Politechniki- ów doświadczony stary lis, jakoś śmiesznie trzymający rakietkę, dał wszystkim popalić! Bo ów uchwyt chiński tylko tak dziwnie i (głupio nawet) wygląda. No i nasz przyjaciel Burchard zdobył Mistrzostwo, a ja jako jeden z niewielu mogłem się pochwalić, że na rozkładzie mam Mistrza Politechniki.

wtorek, 21 lipca 2015

Sport w szkole

Sport w szkole
Przemek, mój kolega jeszcze ze szkoły podstawowej, przysłał mi ze Stanów list. A w nim wycinek z gazety. Okazuje się, że mój szkolny kolega jest sławny, bo ukończył Maraton Nowojorski!! Jest w moim wieku, więc miał racje Dymsza z kolegami, śpiewając że życie zaczyna się po siedemdziesiątce. W każdym razie się nie kończy. A edukację sportową w podstawówce zaczynaliśmy u nas, pod okiem mego taty. Po szkole tata brał nas to na boisko szkolne, to na własnym sumptem zrobione boiska osiedlowe, lub zgoła na pole. I uczył nas sportu. Uczył techniki biegania i skakania, biegu przez płotki i zmiany pałeczki w sztafecie. Uczył tenisa ziemnego i stołowego, koszykówki i siatkówki. Zrobił stół do ping-ponga i w naszej piwnicy powstał klub. Tamże to ograł ówczesnego mistrza Polski. Sam owładnięty sportem, reprezentant polski w siatkówce, czołowy tenisista, znał się na sporcie jak rzadko kto i postanowił tę wiedzę przekazać młodzieży. A ta go wręcz uwielbiała. Po wielu latach koledzy ze szkoły (czasem przypadkowo spotkani) zaczynali od pytania: jak się czuje tata.

Nie tylko Przemcio miał zaszczepioną miłość do sportu.
Mój inny kolega- „Skorupa” zdobył Mistrzostwo Polski na 400 przez płotki. No bo przecież technikę, jako się rzekło, miał niezłą.
Janka spotkałem po latach na treningach ping-ponga na Spójni. Zdobył świeżo tytuł Mistrza Świata!! (to co, że Weteranów). A pierwsze kroki stawiał u nas w piwnicy i tam to (ze względu na szczupłość miejsca przy stole) nauczył się wspaniale grać blokiem.
Włodek jest cenionym trenerem tenisa ziemnego. Pamiętam jak na Spójni tata uczył go (do znudzenia) jak ustawiać się do bekhendu. Dziś klasyczny bekhend Włodka uważany jest za wzorcowy i, by się go nauczyć, przyjeżdżają ludzie z całej Warszawy.
Jurka tatuś nauczył trudnej sztuki, jak „oszukiwać” przeciwnika przy siatce. Później, grając w drużynie Politechniki, Jurek ośmieszał wręcz przeciwników kiwkami granymi na przemian z potężnymi ścięciami.
W ramach obchodów 40-lecia Prochemu- macierzystej firmy, na turniej tenisowy został zaproszony i mój tata. Jako emeryt (miał 68 lat), w uznaniu zasług – był nieprzerwanie Mistrzem przez 20 lat. W meczu ćwierćfinałowym gra z Tadeuszem, o 30 lat młodszym. Jest wrzesień, pogoda ładna, a Tadzio z wywieszonym językiem lata z rogu do rogu, ganiany przez tatę niemiłosiernie kąśliwymi piłkami. Gdy już zdjął z siebie wszystko co miał i potwornie spocony dyszy w czasie przerwy, tata się odzywa:
- panie Tadziu - mówi- bardzo przepraszam, ale chyba coś włożę na siebie, bo jakoś tak chłodno. Pan mi ciągle gra na środek kortu i nie mam możliwości by się choć trochę rozgrzać...

wtorek, 14 lipca 2015

Toshiro Mifune


W jednym z kin studyjnych leci festiwal filmów japońskich. Czyli tak naprawdę cała seria z Tosziro Mifune (pozostańmy przy pisowni polskiej).
Ulubiony aktor- Kurosawy (i nie tylko)- to postać zaiste wyjątkowa. Ówczesna kinematografia japońska to „teatr jednego aktora”: takiej dominacji nie było nigdy i nigdzie. Nie trzeba przypominać jego kreacji z „7 samurajów”, Rudobrodego i tysiąca innych. Ale np. grał w „Zatiochi”, znanym u nas jako „Masażysta Ichi”. Fakt- nie bohatera, lecz przeciwnika tytułowego Zatoichi.
Przypomnienie też niektórych zapomnianych faktów- np. „Ukryta forteca” posłużyła za pierwowzór „ Gwiezdnych Wojen”. A „Straż przyboczna”- to późniejszy western „Za garść dolarów”. O „7 wspaniałych” nie wspomnę. I czy kto pamięta, że wspaniały film „Dersu Uzała” to dzieło Kurosawy?

Na studiach, często urywaliśmy się z wykładów by poznać smak kina japońskiego. Fascynowało swoją innością, pokazywało nieznany nam świat. Ale też, co tu kryć, owe filmy obfitowały w okrutne sceny, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Raz poszliśmy całą grupą z Politechniki do kina Atlantic, i dziewczyny nie wytrzymały już pierwszej sceny harakiri. Wyszły jak jeden mąż (albo raczej żona).
Obejrzenie tych filmów po raz drugi (lub trzeci) to „podróż sentymentalna” do przeszłości. I to się bardzo liczy.

czwartek, 9 lipca 2015

tygmont

Zabili Tygmont. Zamordowali. Z klubu jazzowego zrobili klub disco.
Tancbudę. Niech sobie dyskoteki będą, czemu nie, ale czy komercja posunęła nas aż tak, by zabijać (dechami) kultowy klub?? Tam słuchałem uznanych już muzyków, takich jak Jagodziński, niezapomniany Jarek Śmietana czy Wojtek Karolak.
Ale i tych wchodzących do przedsionka sławy (Woliński, Kaczmarczyk). Tam wpadałem na piwo - przy porządnej muzyce smakowało lepiej. To se ne vrati? Zobaczymy.
Tygmont był też jednym z miejsc, gdzie dął w trąbę słynny „Duduś” Matuszkiewicz. Gdy się skończyło i jazz przegrał z jazgotem, Duduś oświadczył ż chętnie by jeszcze sobie podmuchał. Natychmiast podchwycił to Iwaszko (Jerzy Iwaszkiewicz) i napisał felieton „ Duduś jeszcze dmucha”.

Za to ma się dobrze (i tak trzymać) jazz na Starówce. Tam to grają gwiazdy nierzadko światowego formatu, toteż trudno dziwić się, że na występie Tomasza Stańko i Uli Dudziak nie było gdzie stać. A co dopiero usiąść. Warto było posłuchać, oboje we wspaniałej formie. Oby tak jeszcze długie lata.

A może coś z parapsychologii? Trio McBride- basista opromieniony występami z największymi tego świata (McCoy Tyner, James Brown, Wynton Marsalis, Sting, Paul McCartney). Ale rzecz nie o nich, lecz o reinkarnacji. Otóż przy fortepianie siedzi sam młody John Coltrane!!! Zrobiłem zdjęcie i położyłem obok albumu Coltrana z lat 60’. Bliźniacy!! Tym razem nie w proch lecz w piasek się obrócisz. Ów młody pianista nazywa się Christian Sands..

sobota, 20 czerwca 2015

Chopin (nie)dawno


Wpadła mi w ręce broszura o „stylu narodowym w twórczości Chopina”.

Niby nic nadzwyczajnego- takich opracowań jest na pęczki.
Ale ta liczy ponad 60 lat (1955) i jest napisana wspaniałym językiem lat 50. Czego tam nie ma- są i dowody że Polacy (wiadomo ) i Rosjanie (!) są najbardziej predestynowani do odczuwania i właściwego wykonywania tej muzyki.
Są (nieodzowne) cytaty tow. Stalina. Jest i o walce klas i rozwoju świadomości chłopstwa i mieszczaństwa. Jest (co ciekawe) rozbiór niektórych utworów Chopina pod tym właśnie kątem. Generalnie czytać się nie da, ale warto zachować w kronikach jako świadectwo czasów. Mam znajomości w Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina, przekażę to im jako ciekawostkę. Ponad 60 lat to już historia, nie?

poniedziałek, 15 czerwca 2015

znów piernikalia

No i przyszła pora na doroczne „juvenalia trzeciego wieku”. Takie piernikalia, dla niepoznaki nazywane Senioradą. Organizują je z rozmachem studenci AWF i (wbrew nazwie) chętnie uczestniczą w nich wszyscy, bez względu na wiek.
Zaraz na wejściu na olbrzymie boisko widzę pokaz tai-chi. Kiedyś trenowałem, mam ruchy i formy obcykane, toteż żwawo się przyłączam. Błyski zdumienia w oczach ćwiczących (co on się wygłupia!) skłaniają mnie do poszukania innych atrakcji. A tych nie brakuje.
Z dala już słyszę wspaniałe dźwięki kapeli gospel. Przy dźwiękach „down by the riverside” rytmicznie bawiło się kilkaset osób. Ja z boku drę się do rytmu „this land is your land…” Razem- brzmi to pięknie, więc TVN nagrywało. Ale wkrótce gospel zeszło ze sceny i wtargnęła tam DJ Viki (ponoć dość znana). Niestety zaraz puściła „Akropolis adieu” po niemiecku czym wygoniła mnie na drugi koniec boiska.
A tam dawali kiełbaski i kaszankę więc wyszło tylko na korzyść. Ale czas wracać, bo zapowiedzieli quiz muzyczny- coś dla mnie. Z historii muzyki jestem niezły, toteż wygrywam konkurs, mimo oczywistych kałaputów, np. (co za wstyd) pomylili mi się Little Richard i Chuck Berry!! Nieopodal turniej speeedmintona, (wypadamy dobrze), pokaz samoobrony…
Ale główną atrakcją był wielobój zręcznościowo- intelektualny. Kilkanaście konkurencji nierzadko wcale nie łatwych. Kilkadziesiąt osób walczyło do upadłego, a zwycięzca miał otrzymać tytuł mistrza Seniorady i okazały puchar. Plasuję się w pierwszej dziesiątce, ale wszystkich bije na głowę Ewelinka i wygrywa!!.
Wracamy obładowani nagrodami z pięknym pucharem.
Jak dociągniemy do przyszłej wiosny- też idziemy.

wtorek, 9 czerwca 2015

Mokra Wieś

Lubimy się włóczyć po Polsce. Niekoniecznie po autostradach. Jedziemy skrótem? W zasadzie czemu nie. Mamy napęd na 4 łapy więc „zakopane” nam nie grozi.
Ale mamy 2 drogi do wyboru, jedną wskazuje nawigacja widzimy nawet z drogi tabliczkę: Mokra Wieś. Druga droga, z mapy niezgorsza i wyglądająca ładnie. Ale ufamy nawigacji (triumf techniki nad zdrowym rozsądkiem). Po kilometrze- droga całkowicie zalana i ćwiczymy karkołomne łamańce by zawrócić. Udało się. Wracamy i widzimy chłopa z furmanką. Pewniejsze to źródło informacji niż GPS więc zasięgamy języka. Chłop patrzy na nas z politowaniem i tłumaczy że przez Mokrawieś się nie jeździ (słusznie- patrz nazwa). Trzeba skręcić (tak gdzie chcieliśmy) przed Mokrawsią. Albo na początku Mokrawsi- dodaje- skręcicie koło kapliczki i już jesteście na dobrej drodze.
Miał rację. Tylko na mapach trzeba delikatnie skorygować nazwę.

poniedziałek, 25 maja 2015

Piknik Olimpijski


Fantastyczna impreza na Kępie Potockiej. Dla wszystkich, ale głównie dla naszej przyszłości czyli dzieci. Niezliczona ilość konkurencji i quizów. Można wygrać fajne nagrody w postaci fikuśnych długopisów, czapeczek czy dmuchanych piłek. Chłopcy skwapliwie wszystko kolekcjonują, co się nie zmieści to wkładają dziadkowi do kieszeni. Dobrze że miałem duże i dużo. Ale najbardziej są zafascynowani tym, że dają popcorny orzeszki i inne smakołyki za darmo. Są konkurencje sportowe jak rzut kulą.
Jozinowi nie za bardzo idzie- piłka zastępująca kulę i tak za ciężka, więc mu radzę: idź po Majewskiego (to już jego kolega, zrobiłem im razem zdjęcie). Albo strzelanie „karnych” do celu. Czy też turniej tenisa i badmintona. W tenisie- konkurencja dla mnie: turniej dla pryków 70+. Gra się na trawie lekkimi rakietami i piłkami kapciowymi, tu umiejętności wolejowe bardzo się liczą. A te mam (w przeciwieństwie do kondycji), i duże doświadczenie z gry w debla, toteż niespodziewanie ogrywam wyżej notowanych przeciwników. Zapraszają na rewanż na normalny kort.
Ale tam trzeba ganiać i ciężką rakietą niszczyć sobie łokieć, który i tak ledwo dycha. Nie skorzystam. Chłopcy nie próżnują: wspinanie się po siatkach, jak na pirackim statku, wchodzenie do dżdżownicy długiej na 50 metrów, jazda w rurze. Zaraz obok bieg z przeszkodami na czas i wiosłowanie (też na czas) i mnóstwo innych.
Na estradzie wywiady ze sportowymi znakomitościami: współczesnymi, jak Anita Włodarczyk i legendami sportu. Takimi jak Mistrz Świata w kajakach- Władysław Zieliński. Mój kolega ze Spójni, toteż zaraz po wywiadzie schodzi z estrady i wita się ze mną serdecznie. Chłopcy z wrażenia nie mogli długo ochłonąć.
Zmęczeni emocjami idziemy na kiełbaski i siadamy przy stole, a naprzeciwko sam Andrzej Supron. Tyle wrażeń na jeden dzień!