wtorek, 25 lutego 2014

Przeznaczenie



Wyjazd na narty w tym roku wyraźnie szedł pod górkę. W każdym razie dla Franciszka, który miał z nami jechać. Naprzód zastrajkował samochód, i w zaprzyjaźnionym warsztacie cudem jakimś reanimowali go (za cenę połowy wartości auta).
Pękła mu klamra u buta, ale zapiął w tym miejscu but paskiem. Potem przy renowacji nart „fachowcy” złamali część od wiązania, na szczęście Franek wybłagał pożyczenie innej pary nart. Niedługo potem- pogrzeb kogoś z bliskiej rodziny, i Franio stanął na głowie by ów pogrzeb odbył się przed wyjazdem. Potem sam organizm wysłał ostrzeżenie w postaci 39 stopni gorączki. Wszystko na nic.
-Franek- mówię- odpuść sobie, to przeznaczenie czyli „Dżos”. Ja kiedyś w Algierii miałem taki przypadek:
Jadę sobie nocą trasą Tlemcen - Oran, i w pewnej chwili wyprzedza nie arab nowiutkim Peugeotem 505. Po chwili huk, i wyjeżdżając zza zakrętu widzę owego Peugeota z rozbitym przodem, i osła w jeszcze gorszym stanie. Osły lubią w nocy wychodzić na szosę, nagrzaną w ciągu dnia, i ten koleś w takiego osła właśnie wjechał. Zatrzymuję się i pytam czy pomóc, a on do mnie z pretensjami, że to był MÓJ osioł. Allah zesłał go mnie, i to ja powinienem w niego wjechać. Zdębiałem, ale odpowiadam: Tak jest, to było przeznaczenie! Odważyłeś się zmieniać wyroki Boga, i za to jest kara!!
Franek mimo wszystko pojechał. Ostatniego ostrzeżenia wszelako zignorować już nie mógł: w drodze do wyciągu, z nartami na ramieniu i w narciarskich butach (choć związanych paskiem) przewrócił się i skręcił nogę w kolanie. Strach pomyśleć co go czekało gdyby jednak dotarł na górę.

środa, 5 lutego 2014

Lockwood

Usłyszałem w „trójce” elektryzującą wiadomość: otóż w piwnicy po Harendą ma dać koncert Didier Lockwood!. No, oczywiście idę, przecież to mój „dobry znajomy” to znaczy ja go dobrze pamiętam, ale czy on mnie też? Wszak to sława- ongiś jeden z najlepszych skrzypków świata! A dlaczego zaraz „znajomy”? Ano dlatego:

Gdy w początkach lat osiemdziesiątych pojechałem na kilkuletni kontrakt do Algierii, zabrałem ze sobą całą skrzynie kaset i płyt. Muzyka była całym moim życiem! Aż tu nagle w ośrodku francuskim w Tlemcen zobaczyłem plakat, że przyjeżdża sam Lockwood ze swoim trio – Philippe Catherine i Christian Escoude. W dniu rozpoczęcia sprzedaży biletów (te nawyki) byłem pod ośrodkiem wczesnym rankiem, niepomiernie dziwiąc się brakiem kolejki, kupiłem bilet bez tłoku, i na koncert zameldowałem się z mini radiomagnetofonem, na który ni obsługa, ni sam Lockwood specjalnie się nie krzywili. Sam koncert – po prostu odlot i ekstaza. Przecudowny. Pirackie nagranie, choć technicznie podłej jakości należy w moich zbiorach do ścisłej czołówki. Gdy po latach udało mi się nabyć płytę tegoż trio z tym samym repertuarem – to już nie to samo, a zachwycające koncertowe „cote jardin” Philippe’a Catherine jest tylko poprawnie nagranym kawałkiem muzyki. Ale oczywiście po koncercie wdarłem sie za kulisy, rozmawiałem z nimi, a Lockwood jak dowiedział się żem z Polski, kazał pozdrowić jego przyjaciela Krzesimira (oczywiście Dębskiego, nie mógł wymówić słowa Krzesimir). Ale czy zapamiętał mnie?
3 lata później w Annabie, to kolejny etap w rozwoju muzycznym Lockwooda- występ już bez tria, ale z syntezatorami. Jakość muzyki syntetycznej w stosunku do akustycznej?- nie będę się wyrażał, bo mogą to przeczytać dzieci. Ale znów po występie poszedłem do niego, zagadałem. Mówił, że pamięta mnie z koncertu w Tlemcen. Może.

No i teraz po koncercie w Harendzie wyszedł do publiczności, do piwnicy. Postawiłem mu piwo przy barze i pogadaliśmy sobie. Głównie o muzyce. Bo przecież to Wielka Osobowość w świecie muzyki, stawiany na równi z takimi gigantami, jak: Stéphane Grappelli, Jean-Luc Ponty, czy „Zbiggy’ Seifret, albo Urbaniak. Reprezentował Francję na słynnych violin summits.
Mój „kolega”