czwartek, 31 maja 2012

wystawy, wystawy


W marcu kolejna wystawa w galerii Irydion- od dawna wyczekiwane Maroko. Niezła robota z przygotowywaniem zdjęć- wydruki zdjęć i podkładów, oprawy no i najgorsze- wieszanie. Ale wystawa się podoba, sporo pochlebnych głosów, w tym od fachowców, wiec warto było.


Robię też sporo zdjęć tzw reporterskich, sprzętem byle jakim, bo nie noszę przecież ze sobą lustrzanki. Czasami chwycę coś interesującego- np. w banku zachęcają do czynów niegodnych i mają za nic własnego doradcę. A fuj!

poniedziałek, 28 maja 2012

Niech żyje bal!


Przeglądam gazetkę Prochemowską i, mimo iż to pora karnawału nie widzę żadnej wzmianki o balu. Ongiś tradycją były tzw spotkania integracyjne, które przybierały formy coraz bardziej uroczyste i w końcu bywały to bale z prawdziwego zdarzenia. I tak:
Lata 90’- robione są spotkania w grupach- pracowniach, zespołach etc. Ja mam tzw grupę zadaniowa (task force) dla P&G i robię bardzo sympatyczne spotkania w „Yesterday”

Rok 1997- 50-lecie Prochemu. Wspaniały bal w hotelu Mariott, uświetniony występkami Maryli Rodowicz. W holu Mariotta stoi fortepian, to mi wystarcza by dla odprężenia troszkę pograć. Robi się niemałe audytorium co pewnikiem zadziwiło Marylę – gdzie podziała się nagle część słuchaczy? Kolega- mistrz kamery to wszystko nagrał no i ten „występ” też jest na filmie z imprezy.
Rok 2003. Bal wypada w dzień powrotu z nart. Wstajemy o 3 rano, o 4:00 wyruszamy z Falcade. 1400 km to 14 godz jazdy, i czasu starcza by punktualnie o 20:00 zameldować się na balu. No i o 3 rano- spać.
Luty 2005. Po występach kabaretu Niemoralnego Pokoju nadeszła pora na gwiazdę- Byłego Trubadura.

Krawczyk śpiewa stare i nowe przeboje, sala razem z nim, wszyscy dobrze się bawią. Śpiewa stare dobre standardy m.in. „Hello, Mary Lou” Ricki Nelsona – dobrze znany przebój z początków lat 60’. Ja tańczę akurat koło estrady i śpiewam, - tzn drę się, razem z nim. Znam słowa, kiedyś gdy miałem tzw „zepsuł muzyczny” - wykonywaliśmy to.
Teraz wszystko mi się przypomina i śpiewam równo z Krawczykiem. Utwór się kończy i Krawczyk łapie mnie za grabę, ściska i mówi- MISTRZU!
Mistrzu, pierwszy raz widzę, żeby ktoś znał całe słowa!! I oznajmia: Śpiewam pierwszą zwrotkę- gościu (to ja) śpiewa. Myślę sobie- pęknie przy drugiej, a on nic. Myślę- trzeciej to normalnie nikt już nie zna, a on zna!!. Miszczu- powtarza- gratulacje.

Jak tak, myślę, to idę po autograf. W przerwie zasuwam i pytam, czy da autograf facetowi co zna wszystkie słowa do Hello Mary Lou. Dał
2007- znów okrągła rocznica, tym razem 60. Niezrównane występy Grupy Mocarta, mima Krosnego i konferansjerki Artura Andrusa.
A ponieważ na 60 rocznicę zaprosili też i oldboyów, poczekam do 70-tej. Jak dociągnę to może i mnie zaproszą?

czwartek, 24 maja 2012

civeta


Próbowaliśmy wielu miejsc na spędzenie tygodnia na nartach. Było Livigno, ongiś atrakcyjne ze względu na strefę wolnocłową, i Bormio. Było Cavalese z Alpe Cermis, pod które Justynka wbiega w tempie lokomotywy, choć ze zjechaniem z „Czeremisa” wielu miałoby kłopoty.

Mieszkaliśmy w Tre Valli, w Cortinie d’Ampezzo, a w San Martino di Castrozza chwyciły nas nieprzytomne opady śniegu, że bez łańcuchów ani rusz. Pięknie było na „Lusi” nieopodal Moeny i na Latemar z pięknymi trasami do Pampeago czy Predazzo. Znamy i Val di Sole i karuzelę Sella Ronda, wjeżdżaliśmy na „dach Dolomitów”- Marmoladę
Skusiliśmy się kiedyś nawet na Plan de Corones, choć już sama nazwa Kronplatz powinna wzbudzić podejrzenia. I wiele innych których nie wymienię z braku miejsca.


Ale zawsze wracamy do Alleghe, na południe od Cortiny, gdzie króluje wspaniała góra Civetta czyli sowa. W tym roku już na wjeździe przywitały nas olbrzymie transparenty: Tour de Pologne. I to nie tylko na dole, ale i na górze! Czyżby Lang umieścił tam metę jednego z etapów??

Można było też zrobić sobie zdjęcia na podium (?dla kolarzy?). Zazwyczaj na tzw lunch zjeżdżamy zwykle do „rifugio” czyli schroniska na bombardino (na bazie ajerkoniaku z naparem z kawy i kremem) z batonikiem. Pewnego razu zastaliśmy na tarasie kapelę grającą takie kawałki jak „stand by me” czy „knocking on heavens door”. Narciarze tak się rozochocili że ruszyli w tany. W butach narciarskich!!

poniedziałek, 21 maja 2012

Romuald cz 2 - rodzina

Rodzina
Romuald Wowkonowicz w 1919 roku poślubił Marię Teodorowicz (ur. 1895), spokrewnioną z arcybiskupem ormiańskim ks. Józefem Teodorowiczem. Postać arcybiskupa musiała być dość bliska, bowiem często widnieje na fotografiach rodzinnych. Z małżeństwa Romualda i Marii urodziła się w 1919 r. córka Ewa Wowkonowicz
Romuald Wowkonowicz, chcąc swej jedynej córce zapewnić jak najlepsze warunki i częsty kontakt z rodziną, w latach trzydziestych zakupił majątek ziemski w miejscowości Ropa koło Gorlic (Województwo Krakowskie, na wschód od Nowego Sącza).
Tam co roku – zawsze na wakacje i często na święta – zjeżdżała się liczna rodzina ze Lwowa, Warszawy, Krakowa – zwłaszcza rodzeństwo z żonami i dziećmi. Każdy pokój nosił wówczas swoją nazwę, związaną z tym, kto z rodziny go zajmował, był więc tam i „pokój Lwów”, „pokój Warszawa”...
Atmosfera była bardzo serdeczna, zaś rodzina dzięki temu często się widywała, mając jednocześnie możliwość wypoczynku w tak pięknym miejscu w terenach górskich (Beskid Niski). We wsi Ropa Romuald Wowkonowicz finansował także budowę szkoły. W wolnych chwilach poświęcał się polowaniom, często wspólnie z prezydentem Ignacym Mościckim, z którym łączyła go przyjaźń.
Tak jak przed wojną dwór w Ropie ogniskował życie rodzinne podczas wakacji, tak podczas wojny stał się schronieniem dla poszczególnych członków rodziny. W styczniu 1945 r. jeszcze w Ropie urodził się syn Józefa i Krystyny Wowkonowiczów – Piotr
O Romualdzie Wowkonowiczu pisze specjalizujący się w historii Tarnowa Antoni Sypek: „Moim zdaniem to jedna z najbardziej zasłużonych postaci w historii naszego miasta w XX wieku. Dzisiaj kompletnie zapomniany. Kiedy opowiadam o nim w Towarzystwie Przyjaciół Mościc, kiedy opowiadam inżynierom Zakładów Azotowych podczas ich corocznych spotkań, widzę wielkie wzruszenie i niedowierzanie”.


Mościce 1938. Romuald Wowkonowicz (w centrum od lewej) z bratem Janem, Janina Wowkonowiczówna z siostrą stryjeczną Ewą; Józef Wowkonowicz – (od lewej) i żona Jana Maria Wowkonowiczowa (archiwum rodzinne autora)

sobota, 19 maja 2012

Mission impossible

Mission impossible

Całkiem niedawno odbyły się Mistrzostwa Polski w Brydżu p/n Misja ! Czort jeden wie skąd ta nazwa- trze baby popytać speców ale w opisie czytamy kogo to dotyczy. Ano między innymi :

Adwokatów,
Radców Prawnych,
Notariuszy,
Komorników,
Doradców podatkowych,
Sędziów,
Architektów; Inżynierów Budownictwa i Urbanistów,
Psychologów;
Lekarzy i Lekarzy Stomatologów,
Pielęgniarek i Położnych,
Aptekarzy,

Lekarzy Weterynarzy.
I wielu innych. Czyli tak na dobrą sprawę można podciągnąc pod to- prawie cały lud pracujący miast i wsi.
Ale obsada mistrzostw nienajmocniejsza. Startujemy jako inżynierowie z postanowieniem zajęcia miejsca na pudle. Turniej na maxy wygrywamy prowadząc z dużą przewagą od startu do mety.

No i mamy całkiem niespodziewanie złote medale Mistrzostw Polski, a że w jakiejś misyjnej formule ? Nic to- Mistrzostwo Polski się liczy. Następnego dnia turniej na IMPy. Tu całkowicie rozluźnieni masakrujemy rywali uzyskując nad następną parą ponad dwukrotną przewagę. Mission Impossible ?

środa, 16 maja 2012

Romuald

Korzenie rodziny sięgają głęboko
Mam przed sobą egzemplarz wydawanego we Lwowie „Kuriera Galicyjskiego”. A tam- artykuł Michała Piekarskiego.
http://www.kuriergalicyjski.com/index.php/2012-02-03-12-29-43/biografiee/487-romuald-wowkonowicz-1884-1939
Oto fragmenty artykułu:

Otwarcie fabryki w Mościcach, 1930 r. Romuald Wowkonowicz (w centrum), od prawej prezydent Ignacy Mościcki (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)



Romuald Wowkonowicz należy do niesłusznie zapomnianych postaci, które współtworzyły historię przedwojennej Polski. Był bliskim współpracownikiem Ignacego Mościckiego- wieloletniego prezydenta II RP. Także jego dwaj bracia mieli swoje zasługi w rozwoju Galicji oraz odbudowie Polski po odzyskaniu niepodległości w 1918 r.
Rodzina Wowkonowiczów wywodzi się z dziada prapradziada z Galicji Wschodniej.
Romuald Wowkonowicz (ur. 1884 w Samborze) w 1904 r. zdał I egzamin rządowy na Wydziale Chemii Technicznej Politechniki Lwowskiej z postępem „znamienicie uzdolniony”.
„Do rozwijającego się prężnie miasta Tarnowa przybywali wówczas młodzi inżynierowie ze Lwowa, mogący się tam zawodowo realizować i zdobywać doświadczenie, niektórzy zaś, jak Romuald Wowkonowicz, zostawali tam na stałe. Podziwiać należy także odwagę burmistrza, który przekonał Radę Miejską, aby zaakceptowała wybór 26-letniego inżyniera na stanowisko dyrektora gazowni miejskiej. Taki był początek wielkiej kariery młodziutkiego dyrektora. Należy przypomnieć, że w konserwatywnej Galicji, zresztą nie tylko w Galicji, kariery tzw. młodych ludzi rozpoczynały się grubo po 30-tce. Kto wie, czy Wowkonowicz nie był najmłodszym dyrektorem w dziejach tarnowskiego przemysłu”
W 1927 r. na wniosek prezydenta Polski Ignacego Mościckiego podjęto decyzję o budowie koło Tarnowa pierwszej fabryki związków azotowych, mającej produkować m.in. nawozy rolnicze. Romuald Wowkonowicz został mianowany dyrektorem technicznym nowo założonej fabryki, kierując nią w latach 1929-1933, a także później. To właśnie dyrektor Wowkonowicz doprowadził do ostatecznego uruchomienia fabryki. Zakłady Azotowe w Tarnowie stanowiły, obok budowy portu w Gdyni, największą inwestycję lat dwudziestych w Polsce
Ważną datę dla Tarnowa stanowiło oficjalne otwarcie Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Mościcach koło Tarnowa. Eksport fabryki w Mościcach obejmował prawie 60 krajów z całego świata – przede wszystkim Anglię, Danię, USA, Argentynę, Finlandię, Rumunię, Holandię, Wenezuelę. Równocześnie z powstaniem fabryki, przy czynnym udziale Romualda Wowkonowicza, założono także w Mościcach miasto-ogród, złożone z zabudowy willowej i wolnostojących domków robotniczych, posiadające już przed wojną 4 tys. mieszkańców, a będące obecnie jedną z największych i najważniejszych dzielnic Tarnowa.
Romuald Wowkonowicz poza dyrekcją fabryki zajmował także wiele społecznych stanowisk jako prezes i członek rozmaitych instytucji i stowarzyszeń Tarnowa (m.in. Towarzystwa Szkół Ludowych), będąc także przewodniczącym rzeczywistym Klubu Przyjaciół Harcerstwa w Mościcach.

niedziela, 13 maja 2012

gadka dziadka

Przychodzą wreszcie tak długo oczekiwane ferie zimowe. Cóż lepszego jak niepracujący dziadek, który chętnie pójdzie na superprodukcje jak „Alvin i wiewiórki” czy „Auta 2” i przy okazji postawi nachosy z ice tea. A tu jeszcze jest górka Szczęśliwicka gdzie na hasło „lato w mieście” (albo zima, nie pamiętam) można całą godzinę jeździć na nartach. Dziadek, jak ty dobrze jeździsz!- powiedział z podziwem Jasiek.
Postanowiłem pójść za ciosem.
Zaprosiłem chłopaków- Jaś trzecioklasista i Jozin z Bazin, dumny że poszedł do średniaków- do domu. Mieli mi pokazać na komputerze swoje gry. Chłopcy jakby się urodzili przyrośnięci do komputera, 1024 operacje na sekundę, śmiganie po Internecie, że oczy nie nadążały. Coś tam miałem im pokazać, ale nie jestem na bieżąco z interaktywnymi grami internetowymi więc nie sprostałem. Dziadek, nie znasz się – usłyszałem- to nie tak. I pokazali jak.


No nie, kurczę pieczone w pysk! Ja się nie znam?? Tutaj tracę całkowicie bezpodstawnie autorytet, ale kto jak nie ja ukończył jako pierwszy w Prochemie Studia Podyplomowe o specjalizacji ”komputeryzacja w budownictwie”. Kto napisał w latach 70’ kilkanaście programów w Assemblerze i Fortranie stosowanych potem przez lata w projektowaniu?.

A w latach 80’, gdy karierę zaczął robić pierwszy Sinclar 16kB (młodzieży, to nie błąd, nie 16 terra, giga czy mega, lecz kilobajtów!!) kto zakupił Sinclara Spectrum o niebotycznej pamięci 128kB? Kto napisał do niego w Basicu programy na muzykę i różne gry?? No pytam- kto?! Jaśka co prawda zaciekawiły te gry ale po kilku kontrolnych pytaniach powiedział że prymitywne i stracił zainteresowanie. Czas umierać? O nie!!


czwartek, 10 maja 2012

deszcz (lub śnieg) w Cisnej

W końcu nastają Święta. Jak co roku gdzieś wyjeżdżamy, tym razem do gospodarstwa agroturystycznego pod Cisną. A tu przyjemności same oraz niespodzianek wiele. Wspaniała lokalizacja- w sercu natury, tuż przy granicy ze Słowacją. Robimy długie piesze wycieczki, a w pensjonacie jest stół do ping ponga, bilard TV satelitarna i chętni do brydża. Zorganizowany jest kulig, odwiedzamy też Bieszczadzką Kolejkę Wąskotorową.

Bieszczady stwarzają też niewielkie możliwości narciarskie. Pomijamy najbliżej leżący wyciąg w Cisnej, lepszy trochę Baligród, ale warto pojechać na Kalnicę. Nie jest to żadną miarą Kasprowy czy Skrzyczne ale jednak coś. Jeździmy na wycieczki to do Ustrzyk przez Wetlinę to do Komańczy odwiedzić prześliczną cerkiew oraz klasztor. Do Cisnej piechotką pół godziny. Już podczas pierwszej wizyty rzuciła nam się w oczy nazwa miejscowej mordowni- Siekierezada. Prawda że ładna? Przy głównej drodze widzimy napis: Izba Porodowa w Ciśnie. Wciśnie?- myślę sobie- Izba Porodowa wciśnie??- chyba wyciśnie.


niedziela, 6 maja 2012

Rajd Barbórki


W grudniu, jak co roku, Rajd Barbórki. Zaopatrujemy się w niezbędne wejściówki i rano idziemy na Bemowo z Jozinem (stary chłop, niedługo kończy 4 lata). Jozina najbardziej interesują stanowiska serwisowe, wprost zafascynowany jest widząc jak podjeżdża rajdówka w której mechanicy wymieniają amortyzatory, sworznie czy opony. Domaga się szczegółów!

Wieczorem z dziewięciolatkiem Jaśkiem zasuwamy na Karowa na próbę górską. Miejsce mamy wyśmienite z widokiem na start, metę i dwie beczki. Widzimy jak na tej drugiej Kuchar nie daje rady obrócić swego peugeota i przegrywa, mając praktycznie zwycięstwo w kieszeni. A na pierwszej beczce odbywają się popisy kręcenia bączków i jazda widowiskowa.

Widzimy jak to robią drifterzy czyli specjaliści od jazdy bokiem, którzy dla spotęgowania wrażenia mają zaklejoną przednią szybę. Widzimy jak Kościuszko który na Bemowie urwał przegub, tu zjawił się aby nie sprawić zawodu publiczności. Widzimy starutkie samochody jak Polskie Fiaty, Poloneza czy Saaba 96 z lat 60’.

Ale Jasiek z wypiekami na twarzy śledzi każdy przejazd Subaru. Zmarznięci lecz szczęśliwi wracamy po 3 godzinach do domu.

środa, 2 maja 2012

Marian Załucki


No i tradycyjnie już raz na jakiś czas próbujemy poprosić któregoś ze znanych poetów o napisanie wierszyka na zadany temat, na dziś on brzmi:

Hoże dziewczę marznie i pragnie uruchomić grzejnik, bezskutecznie.
Marian Załucki
Pewna pani mi rzekła ponuro,
że nie grzeszę techniczną kulturą.
Ból mi serce przeszył, zły spojrzałem na nią-
No cóż, gdybym grzeszył, to i tak nie z Panią
Wiec zabrałem się wnet do grzejnika,
bo na cóż przygadywać ktoś ma mi
Wziąłem szczypce i młot. Stąd wynika
że chcę pukać. Młotkiem, nie szczypcami.
Naprzód grzejnik opukałem dwa razy.
Dama na mnie patrzyła sceptycznie,
Poczem rzekła: Panie, bez obrazy,
pan się na tym nie znasz. No, faktycznie.
Jam go wczoraj trzykroć opukała,
odkręciłam też różne zawory,
Cała woda z niego wyleciała.
Ale zimny on jest. Do tej pory.
Czy zrozumie pan dusze kobiety,
i mnie puknie też?
Ja? Niestety!


W domu czeka żona, dama zawiedziona
A grzejnik zimny wciąż.
Ach te kobiety!

Ja do innych rzeczy się nadaję
bardziej, niż do zimnego grzejnika-
Rzekłem pani, cóś mi się wydaje,
że czas wezwać
Łachudraulika