niedziela, 29 czerwca 2014

Nauka nie poszła w las


Nauka wyszła z lasu – bo to przecie drzewa są potrzebne do produkcji papieru. Czyli książek. Ale i technika idzie naprzód, nie trzeba już ścinać tylu drzew. Nabyliśmy czytnik „kindle” zwany oczywiście kundlem, wgraliśmy kilka pierwszych książek. Szkoda by było nie skorzystać – myślę sobie – mając taki sprzęt i nieograniczone możliwości ściągnięcia darmowych plików z Internetu. Jako że kontynuuję naukę hiszpańskiego- skoczyłem od razu na głęboką wodę (żadnych półśrodków) i wgrałem „Alchemika” Paulo Cohello. Szło zrazu wolno, korzystałem sporadycznie ze słownika, potem coraz lepiej. Na końcu nieomalże zupełnie gładko. I tak to mam pierwszy „rekord świata”- przeczytaną (po hiszpańsku) książkę. I co mi tam, teraz nic mi nie straszne! Potem Arsen Lupin- to dziecinna igraszka. A już czekają w kolejce „Trzej muszkieterowie”, Agata Christie i „Don Quijote” . Wszystko w oryginale!

wtorek, 24 czerwca 2014

nie tylko dla bydżystów

Definicja: Brydżysta to geniusz grający z idiotą przeciwko parze oszustów.
Brydż jest grą konfliktogenną. W 1 lidze grają fachowcy o olbrzymiej wiedzy brydżowej, ale stawka i poziom przeciwników wyzwala większą adrenalinę, co częstokroć burzy spokój. Im niższy poziom, a co za tem idzie, niższe kwalifikacje, tym większa chęć udowodnienia partnerowi że nie ma racji. Najczęściej całkowicie bezzasadnie. Ale nie jest to regułą. Mój przyjaciel Krzyś, brydżysta najwyższej klasy, trzykrotny mistrz Europy, mawia żartem: „złe sobie wystawia świadectwo, kto cudze wyszydza kalectwo”. Ostatnio widziałem się ze znanym jajcarzem- Olkiem. Silna ligowa para Olek- Tadzio się rozpadła, więc pytam Olka- dlaczego.
- A chciałbyś grać z kimś, kto nie potrafi przyzwoicie rozegrać żadnego rozdania?
- No nie- mówię zdziwiony
- No widzisz- mówi Olo z szelmowskim uśmiechem, - on też nie chce!
Na szczęście 1 ligę gramy na „zasłonach”, gdzie w sytuacji konfliktowej można zawsze zamknąć okienko i odizolować się od tego typa z naprzeciwka…

wtorek, 17 czerwca 2014

camel

Na UTW, gdzie „studiuję” hiszpański, są też inni studenci i inne języki. Tamże spotkałem czarującą postać: Na długiej szyji osadzona była nieduża głowa, gdzie zza okularów spoglądały na świat błękitne smutne oczy. Pokaźny korpus (187) trzymał się na olbrzymich stopach- 45 nr buta. Nie dziwota iż osobnik ów otrzymał jakże zasłużoną ksywe: Camel. I stworzył on dzieło, które powinno przetrwać pokolenia- Camel lengłydż. Zasady tego języka były bardzo proste- otóż Camel używał jednego tylko czasu- bezokolicznika, lecz dla większego uproszczenia był to tzw bezokolicznik kamelowski. Np. od słowa „iść”- bezokolicznik był „GO”, ale już od „powiedzieć” był nie ”tell” lecz „TOLD”. Zatem fraza „ idę do domu” brzmiała „I go home”, lecz „mówię ci” to było: „I told you”. Problem z czasami? Żaden, bo Camel znał słowo jesterdey. (nie poprawiać!) i nie w ciemię bity zauważył, że John czytamy Dżon, jest dżersej nie jersej, a więc: DŻESTERDEJ!! To słówko –wytrych zamieniało w czarodziejski sposób czas. A zatem „poszedłem” brzmiało: „DŻESTERDEJ I go”, i „powiedziałem ci” to oczywiście „DŻESTERDEJ I told you”
Czas przyszły był równie prosty- w sukurs przychodziło skromne „will” a DŻESTERDEJ oznaczało po prostu: uwaga, zmiana czasu!!. Tak więc „pójdę” to po prostu :”DŻESTERDEJ I will go” no i clou programu: powiem ci:- „DŻESTERDEJ I will told you”. Stronę bierną Camel tworzył równie prosto- przez dodawanie końcówki „..ed”. By nie robić sobie bełtu w głowie Camel- ignorując uparcie jakieś głupie napisy typu „made in Poland” uparcie trzymał się swojej wersji: maked. No i co? Wszyscy rozumieli go znakomicie!!!

piątek, 13 czerwca 2014

bouge de la

W okresie transformacji zamieniał się nie tylko ustrój. Wchodziła szerokim frontem technika cyfrowa i fascynaci mody wychodzili też szerokim „frontem do klienta”. Pozbywali się mianowicie za bezcen swoich kolekcji czarnych płyt, a inni (tak jak ja) skrzętnie z tego korzystali. Pozostały wszelako jeszcze kasety, tracące z wiekiem dynamikę i jakość, ale zbyt cenne (głównie sentymentalnie) by je wyrzucić. Część dawało się do przetransponowania na CD, ale sporo pozostało. I nagle widzę w pewnym sklepie urządzenia do przetwarzania nagrań z kaset na CD. Nabyłem, co stało się pretekstem do wyciągnięcia, liczącej 263 sztuki, kolekcji. O rany, jak fajnie, wróciły wspomnienia.
I przypomnienie sobie dawno zapomnianych nagrań.
I tak oto leci właśnie kaseta mojego syna- francuskie nagranie MC Solara- „Bouge de la”. Okazuje się że MC był wieszczem. Bo przewidywał. Przewidział znane i modne (po latach) powiedzenie. Tekst nie jest zbytnio odkrywczy. W zupełnie dowolnym tłumaczeniu mógłby brzmieć tak:




30 milionów przyjaciół(*) ma koleżanka- Ania
Psy, koty, kaczki, kozy, nie do wytrzymania.
Czasem mnie pyta: MC, lubisz moich przyjaciół?
A ja na to bliski śmiechu, lub płaczu:
Lubię, lecz dobrze przypraw podając do obiadu,
A ona na to: spieprzaj dziadu!

czy też:


Stoję sobie przy stacji „Rochechouart -Barbès (**)
Widzę kumpla, myślę: czy to Marakesz?
On do mnie: harła (***), mam na sprzedaż dolary
Ale ja wolę marokańskie dinary
Bo jestem surrealistą, chodź i damy czadu
A on do mnie: spieprzaj dziadu!


• (*)tytuł programu TV o zwierzętach
• (**) tamże jest siedlisko emigrantów z Maghrebu
• (***) w dialekcie maghrebiańskim – „chodź”

piątek, 6 czerwca 2014

Majorka


Dwa filmy, jak dwa (albo i trzy) pokolenia. Młodość Chopina” z roku 1951 i niezapomniany Wołłejko. Potem spora ilość filmów o Chopinie i wreszcie ten ostatni. Świadectwo czasów czyli ukłon w stronę komercji. Film zrazu ciekawy i nawet piękny (znów niezawodny Janusz Olejniczak). Później nużący, gdy Muzyka stała się jeno tłem, a film został zdominowany przez romansidło.
Ale pozostały przecudne krajobrazy, zwłaszcza Majorki. I pomysł, że może warto przybliżyć sobie te klimaty i odwiedzić tę wyspę. Nie tylko sławne miasto Valldemossa. Warto przejść się po uliczkach tego uroczego miasteczka, odwiedzić dom Chopina i George Sand wraz muzeum. Krótki koncert fortepianowy przy pełnej sali pokazuje, że muzyka Chopina jest uniwersalna i dociera do wszystkich.
Oczywista jest wizyta w stolicy- Palmie. A obowiązkiem wręcz jest wejście do katedry, zwłaszcza dlatego, że w wystroju wnętrza maczał palce sam Antonio Gaudi i jego uczniowie.
Ciekawostką w skali światowej są Cuevas del Drach- Smocze Groty, ongiś służące piratom za schronienie. Liczne komnaty, kaskady i tysiące różnorakich form prześlicznie oświetlonych. Jest tam podziemne jezioro, największe w Europie, a kulminacyjnym punktem jest pokaz. Na jezioro, zrazu w całkowitej ciemności, wpływają podświetlone łódki, przy akompaniamencie muzyki granej na żywo na jednej z łódek. Wrażenie niezapomniane.
Język majorkański oparty jest na katalońskim. Ale jest śliczny! Np. złowieszcze zdanie: „12 sędziów trybunału je żołądek wisielca”, brzmi: „ecie pecie, hula gula, badzia badzia i ciułała”. Czy jakoś tak.
Zwiedzać wyspę można bez problemu samochodem. Można poprzeć rodzimy (hiszpański) przemysł samochodowy i wypożyczyć niedrogo Seata.
Niestety Majorka kiedyś była bardzo modna, snobistyczna i bardzo droga. Słyszy się o bajońskich kosztach willi i apartamentów. W porcie widać setki jachtów wartych kilka milionów każdy. Dziś Majorka jest znana głównie jako miejsce urodzenia Rafaele Nadala.
A mnie mimo woli przypomina się piękna nostalgiczna „Ballada o Serocku” śpiewana przez Edwarda Lubaszenkę.
W Serocku jest rynek, na rynku pasa się kozy

W Serocku przed domami kocie łby i bure błocko
Bardzo jest pięknie w Serocku

I całkiem tu inaczej niż w Paryżu czy Otwocku
Tak jak w prawdziwym Serocku