wtorek, 24 grudnia 2013

i znów Święta

I znów Święta Bożego Narodzenia. A przecież niedawno były. Dzieckiem będąc, czekałem na kolejną wigilię całą wieczność. I na prezenty, najczęściej w postaci koszuli flanelowej czy (cóż za radość) wiecznego pióra produkcji ZSRR. Takie były czasy. Dziś od Świąt no następnych Świąt- ledwie chwilka. Każdy ma swój zakres obowiązków. Z moich, po długich bezowocnych próbach, wreszcie znikł karp. Znikł, gdy powiedziałem prawdę- że się go boję, bo kiedyś skoczył na mnie i chciał mnie zagryźć. Ale pozostały mi dwa zadania:
Po pierwsze- nie przeszkadzać.
Po drugie- brać całą winę na siebie.
I z tych zadań wywiązuję się bez zarzutu.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

zabawy z tytułami

Mieliśmy już zabawy literackie na tematy różne. Np. tę grzejnikiem.
a temat na dziś jest taki:
znamy różna tytuły gazetowe
coś- jak się domyślamy - je zainspirowało
wymyślmy co to było.
na przykład:


dawno temu Ania pojechała do Gdańska
gdy wróciła- okazało się że jest w stanie odmiennym
Jola, dla odmiany pojechała do Gdyni
wraca i - cóż za niespodzianka- również jest w ciąży.
Ziuta wróciła z Sopotu
gdzie też narobiła sobie kłopotu...
wkrótce potem przeczytaliśmy w gazetach
o zajściach na Wybrzeżu


jest zima, baba i chłop idą sobie na spacer
chłop już zmarzł, babie wciąż mało
wreszcie wrócili do chałupy i rozbierają się,
chłop patrzy, a baba ma grube ciepłe galoty
dlatego nie zmarzła…
I wtedy przeczytaliśmy w prasie
O skutecznych reformach

czwartek, 5 grudnia 2013

znów limeryk?

Dawno nie było limeryków, nie?
Oto jeden ze studentów na hiszpańskim opowiadał jak to jechał całą noc samochodem.
Mogłoby to zabrzmieć dwujęzycznie;
Ibamos toda la noche
En coche
Vanimos por la manana
Mi mujer toże niewyspana
Y toda la manana- bełkocze


A prościej

Mam wolne-myślę- to se gdzieś wyskocze
Pojechaliśmy więc na Roztocze
Dojechaliśmy z rana
Żona też niewyspana
I, kurde, cały ranek- bełkocze

A ostatnio kolega podrzucił temat- jego znajoma opowiadała jak pięknie było nad Brdą. No i to jest temat do limeryku. Ciężko, ale nikt nie obiecywał że będzie lekko. Może coś takiego się nada?



nie świstak, lecz werdykt bóbr da
kiedy nad rzeczką zwaną Brda
łosoś, śledzie i sielawy
kłócą się, dość już tej wrzawy,
kto najpiękniejsze łuski ma

poniedziałek, 2 grudnia 2013

logika

Rozmawiam przez telefon z wnukiem. W pewnej chwili pytam:
- a co teraz robisz?
- rozmawiam z tobą- pada rzeczowa odpowiedź
Prosto i logicznie. Logika dziecka jest zabójcza, nie obciążona zbędnym bagażem doświadczeń. Jakże różna od naszej. Kobieca, wszelako, i męska jednak trochę się różnią.
O logice damskiej było sporo. A o logice męskiej?
Idź do sklepu- mówi żona do męża- i kup parówki. Jeśli mają jaja, to kup 10.
Mąż w sklepie pyta: macie jaja?
Tak
To poproszę 10 parówek!
I to jest, proszę pań, żelazna logika!!
Mężczyźni nie wchodzą w szczegóły, gdy nie trzeba. Pytanie- odpowiedź. To najczęstszy schemat bez zbędnych dygresji, opowieści i dywagacji. Nawet w takich okolicznościach:
Skoczkowi nie otworzył się spadochron. Zawiódł również ten zapasowy. Leci biedny i nie wie co ma robić. Aż tu nagle widzi, że z ziemi oderwał się mały punkcik, leci do góry i rośnie w oczach. Gdy jest już całkiem blisko, skoczek zauważa, że to żołnierz, jak on. Zadowolony krzyczy:
- Kolego, spadochron mi się nie otworzył, co mam robić?
- Nie wiem- słyszy w odpowiedzi- ja jestem saper.

poniedziałek, 25 listopada 2013

służba zdrowia a Nobel

Narzekamy na polską służbę zdrowia? A ci co narzekają mają jakąś skale porównawczą? No to posłuchajcie:
Byłem we Francji u mojego przyjaciela Czesława Lewy, profesora Uniwersytetu w Rennes, w Bretanii.
Specjalisty od fizyki laserowej. Któregoś ranka Czesio źle się poczuł, zawiozłem go zatem do kliniki uniwersyteckiej na badania. Zgłosiliśmy się gdzie trzeba i czekamy. Mijają minuty, kwadranse, godziny. Po trzech godzinach nie wytrzymałem i interweniowałem. Zrazu spokojnie, po następnej godzinie- ostrzej. Poskutkowało i po następnej godzinie doktór z pielęgniarzem podchodzą do mnie. Ten bierze mnie pod pachy i ciągnie do gabinetu. Ale ja nie jestem chory!- protestuję. Każdy tak mówi- on na to- proszę nie stawiać oporu. Wytłumaczyłem nieporozumienie i zajęli się w końcu tym rzeczywiście chorym. I już po 8 godzinach mogliśmy wyjść na wolność.
Nawiasem mówiąc mój przyjaciel opracował rewolucyjny system pomiarów w medycynie, tysiąckrotnie (!) dokładniejszy od dotychczas stosowanego. Było nawet zgłoszenie zespołu pod kierownictwem prof. Lewy do Nagrody Nobla.
Niestety ciężka choroba uniemożliwiła Czesiowi dokończenie i godne zwieńczenie swych prac. Szkoda

czwartek, 21 listopada 2013

następcy Kubicy

Mój przyjaciel, były czołowy rajdowiec Piotr Wróblewski, właściciel renomowanej rajdowej szkoły na Bemowie, był bardzo podekscytowany. Wyobraźcie sobie- mówił- przychodzi jutro do mnie na Bemowo następca Kubicy, będą kręcić o nim reportaż.
Chłopak 17 lat, wygrywa już z dużo starszymi, i został zaproszony do testów przez Ferrari! Będzie jutro w TV! Obejrzałem. Sam Piotr Wrr też pod wrażeniem, wypowiada się że to olbrzymi talent. No i rusza lawina. Po 2 dniach umawiamy się na sesję zdjęciową, a przy okazji Wróbel mówi (troszkę z niedowierzaniem), że zgłosił się do niego tata tym razem 15-letniego mistrza. Sprawdzę co umie- mówi z powątpiewaniem- bo ci rodzice są bezkrytyczni. Przyjeżdżam ze sprzętem foto na Bemowo i widzę Piotra Wrrr ze szczęką opadniętą do kolan. Wyobraź sobie-mówi- że ten młody pod dwóch kółkach pobił rekord toru. Biorę go za tydzień na profesjonalny wyścigowy tor.
Niech Kubica się nie martwi- ma następców!

niedziela, 10 listopada 2013

toczność choda

Byliśmy na wycieczce i teraz chłopaki dyskutują o rowerach. Krzysiek chwali swoją Meridę: sama jedzie, mówię wam! Przejechałem ponad kilometr bez naciskania na pedały, taką ma toczność! -Czy wiecie co znaczy słowo „toczność”?- pytam,- wytłumaczę wam na przykładzie:
Dawno temu, w pracy mieliśmy strasznego kadrowca. Podpisywało się wtedy listę obecności, chodziliśmy do pracy na siódmą, a on zabierał już listę o 7:01. Delikwent potem musiał pisać wyjaśnienia dlaczego się spóźnił, co zajmowało godzinę, nie minutę. Mnie skończyły się już wszystkie wymówki- naprzód zachorowałem ja i cała rodzina, potem brałem udział w różnych wypadkach, uśmierciłem krewnych i znajomych. Napisałem zatem tak:
„Kupiłem budzik produkcji radzieckiej. Ma on napisane: toczność choda (czyli dokładność) - 5 minut. Ja spóźniłem się tylko trzy. Jestem zatem lepszy niż radziecki budzik, proszę więc usprawiedliwić moje spóźnienie.”
Kadrowiec chyba zgłupiał bo odpisał:
„Należy wyrzucić budzik radziecki, a kupić jakiś lepszy”
Lepszy niż radziecki? O nie! Wziąłem pismo i zaniosłem do „popa” (Podstawowa Organizacja Partyjna). I od tej pory kadrowiec już się mnie nie czepiał.
A wy, chłopcy, już wiecie co znaczy „toczność choda”

czwartek, 7 listopada 2013

nie tylko Teneryfa

Nie można pominąć wyjazdu na sąsiednią wyspę Gomerę. Dużo mniejsza od Teneryfy, lecz podobnie podzielona jak nożem na 2 części- suche i słoneczne południe i wilgotną północ. Park krajobrazowy Garajonal, słynący z tzw „deszczu poziomego” (doświadczyliśmy) wpisany na listę UNESCO. Absolutną ciekawostką jest, ciągle jeszcze w użyciu, język gwizdany. Ze względu na znaczne odległości i kłopoty z transportem, tak się ongiś porozumiewali mieszkańcy wyspy. Gwizd nie zastępuje znaczeń, lecz imituje dźwięki, można zatem gwizdać w każdym języku. Języka tego obowiązkowo (!) uczą w szkołach. Na zakończenie prezentacji języka, dwóch tubylców daje pokaz. Ktoś z nas, chowa różne przedmioty, pierwszy z nich opowiada to gwizdem a drugi (nieobecny przy chowaniu), nazywa i odnajduje je bez pudła!
No i odrobina fartu. Kierowca- wesołek, ciekawie opowiadający, nie znający ani w ząb innego języka. Zaczęło się od tłumaczenia dla anglików, a potem robiłem za tłumacza dla całej grupy. Poszło nieźle, czym zaskoczyłem sam siebie.

środa, 6 listopada 2013

Teneryfa


O Wyspach Kanaryjskich było wiele powiedziane. Dla wielu stały się synonimem (szczególnie w czasach PRLu) luksusu gdzie „zdrowa” część społeczeństwa nigdy nie jeździła. A o tym że jest to bardzo ciekawa i przepiękna krajobrazowo część świata nikt nawet nie wspominał. Choćby krater wulkanu- leżący na Teneryfie najwyższy punkt Hiszpanii (ponad 3700 m npm), czy górska wioska z wąwozem Masca. Droga do Maski notabene przewyższa grozą wszystkie znane mi alpejskie drogi. Nasze Polo ciągnęło tylko na jedynce, mieszcząc się z trudem w zakrętach. Nie pominęliśmy też jednego z najwspanialszych w Europie Loro Parku. Na kilku hektarach zgromadzono kilkaset gatunków fauny i flory. Cudowne pokazy delfinów wspaniale współpracujących z ludźmi i wyczyniających karkołomne sztuczki. Orki dowcipnie wykorzystujące swą siłę do ochlapania ludzi siedzących w pierwszych rzędach. Frajerzy zlekceważyli ofertę sprzedaży pelerynek po 3 euro za sztukę, teraz musieli zakupić chyba nowe, suche spodnie i koszule. Foki- wiadomo, zręczne jak mało co, pingwiny w autentycznie zimowej scenerii i tysiące innych.
Odwiedzając stolicę Wysp Kanaryjskich- Santa Cruz, dowiedzieliśmy się że są dwie stolice. Otóż, gdy Gran Canaria urosła w siłę, zrobiła wraz z Lanzarote i Fuertaventurą- rokosz. Niepostrzeżenie ogłoszono Las Palmas na Gran Canaria- nową stolicą. Teneryfa się nie dała i tak to okazało się, że są dwie stolice. Wreszcie zawarto rozejm, i tak to stolica zmienia się oficjalnie co pół roku. Dodatkowym bodźcem wyboru wyjazdu na Teneryfę był chęć praktycznego sprawdzenia języka hiszpańskiego. Bez podpierania się angielskim. Próba wypadła nieźle, a czasami hiszpański był wręcz nieodzowny, jak np. w wypożyczalni samochodów, czy w muzeum w Masca. Albo przydatny jak w Icod de los Vinos, przy degustacji win. Prezentacja szła w slangu polsko-angielskim (tzw: ponglish). Przy próbie jakiegoś tam napoju, pani mówi: to działa jak viagra. Odczekuję chwilkę i protestuję: 5 minut minęło i nic! Panienka zrobiła wymowny gest pt: chodź ze mną to zobaczymy. Nie poszedłem, żona i tak by nie pozwoliła.
Wieczory spędzamy przy muzyce, gdzie trzech (na zmianę) pianistów daje koncerty. Pianiści różnej maści i klasy, jednego udało się wszelako przekonać do zagrania 2 pięknych preludiów Chopina. Drugi- artysta czujący klimat i rytmy, płynnie zmieniający ragtime w swing. Trzeci- znakomity kontakt z publiką, nieomalże koncert życzeń. Szczęśliwy że trafił na kogoś kto rozpoznaje, choć z grubsza, to co gra, przyjął moje pewne sugestie i w ogóle skumplowaliśmy się.

poniedziałek, 14 października 2013

świętokrzyskie

Wiele pięknych miejsc mamy w Polsce. Bardziej lub mniej znane i odwiedzane. Troszkę w cieniu innych sław, egzystują sobie Góry Świętokrzyskie. I na nie właśnie padł nasz wybór. Wybraliśmy gospodarstwo w Tarczku koło Bodzentyna. Po trosze z lenistwa- lokalizacja w samym sercu Gór Świętokrzyskich, wszędzie blisko, zapewnione całodzienne wyżywienie (jak się okazało w praniu- fantastyczne). Po trosze z wyrachowania- był tam stół pingpongowy.
Zaczynamy od Bodzentyna- tamtejszy zamek figuruje, nie bez kozery, we wszystkich przewodnikach i wart jest zainteresowania. Wyławiam z upodobaniem różne kadry i szczegóły, aż tu słyszę podejrzany szmer, i coś niedużego wychynęło zza węgła. Niechybnie dzik, a ja do obrony mam tylko mojego Canona z lufą 500mm. Ciężka, ale czy na dzika starczy?
Wątpliwości rozwiewa sam dzik, odzywając się: good myrning, Porand is very nice, I’m rooking for a good randscape, you know wer dis caster? Tłumaczenie nieskomplikowane, gdyż w porę przypomniałem sobie że japończycy generalnie nie wymawiają „L”. Wymieniliśmy serdeczności i wiadomości co warto w okolicy, i Yukyo Watanabe znikł jak duch.
Z tego co warto, najbliżej było do milenijnego Bartka, dębu- legendy. Sam o własnych siłach już nie stoi, wspiera go potężna rusztowanie. Z atrakcji nie można pominąć malowniczego zamku w Chęcinach- gwiazdy polskiej kinematografii.
Nieopodal Opatów, ze słynnymi krzemionkami i kopalnią krzemu. Dalej Ćmielów znany z porcelany,
co widać po wystawionych okazałych kolorowych nocnikach. I Bałtów, z Parkiem jurajskim, i skanseny i niezapomniana jaskinia Raj, gdzie wchodzących wita Baba Jaga. Dla piechurów mnóstwo ścieżek turystycznych, z wejściem na Łysą Górę oraz na Łysicę włącznie. Nie pomylić się- są to dwie różne góry!. No i jeszcze najładniejszy chyba zamek- Krzyżtopór. Któregoś dnia przyszło nam do głowy, by odwiedzić (bagatelka, 150 km) malowaną wioskę-
Zalipie. Jedziemy wg GPS, a tu droga się urywa. Wracamy, zasięgamy języka, wszystko ok.- trza przejechać przez rzekę. Mostu brak ale jest za to prom! Dodatkowa atrakcja, choć nie tak wielka jak Zalipie. Warto jechać tam nawet i 300 km. Choćby dla samych zdjęć.

środa, 9 października 2013

pokój pacjentom

Pokój pacjenta. Może raczej powinno być „pokój hutnika”, albo „pokój pacjentom” (wstępującym w nasze progi). Ale nie, na drzwiach sali nr 8 (jak to się dawniej pisało) widnieje dumne „pokój pacjenta”. Przyjęto mnie na oddział, na niegroźny zabieg, we środę rano. Naszym czteroosobowym oddziałem opiekuje się dzielna druhna oddziałowa. Sadza nas na korytarzu i znika. Nikt się nami nie interesuje, wykwaterowują naprędce naszych poprzedników. Nagle widzę jak dwóch z naszej czwórki bierze bagaże i zasuwa zająć dobre łóżka. Siedzę trochę osłupiały, a siostra bez osierdzia pyta czy zajmuję (ostatnie wolne) miejsce. Nie było rozkazu- mówię. Patrzy na mnie z politowaniem, a ja czuję się jak przyjezdny spod Wąchocka. Byle do obchodu- myślę sobie- może się dowiem conieco. Wreszcie jest! W ciągu całych 10 sekund poświęconych mi, dowiedziałem się że zabieg przesunięto na piątek, bo mają natłok operacji. Biedacy, dowiedzieli się o tym chyba przed chwilą. Ale dzień więcej- cóż to wobec perspektywy rychłego zabiegu. Obejrzę telewizję- pomyślałem,- na dwójce gra Radwańska. Włączam TV i słyszę: „wrzuć monetę…”. Jeden kanał – szpitalny- bezpłatny. Reszta płatna. Za to obiady dają bez ociągania- o 13:00, a w weekendy to nawet 11:45. Po zabiegu musze odsiedzieć 2 dni dłużej, bo ktoś zapomniał (ten nawał zajęć) wykonać pewne istotne czynności zawczasu. A to w weekend- niemożliwe. Tu, na laryngologii, sporo pacjentów ma udrażniane kanały nosowe. Skutek tego jest różny. Gdy w środku nocy obudziły mnie czołgi na manewrach pod samymi oknami, myślałem że wybuchła wojna. A to sąsiad, chrapiący nawet przed operacją dość głośno. Ale wtedy dało się spać. Trudy „nieprzespanej nocy znojnej” wynagradza żona, przynosząc mi większy, niż zazwyczaj przysługuje, kawałek wyśmienitego imieninowego sernika. I w ogóle opiekuje się mną jak chorym. Może i warto czasami pójść z wizytą do szpitala.

poniedziałek, 7 października 2013

mania brydża

I jeszcze te zarwane noce! Na szczęście bez konsekwencji w pracy. Transmitują na żywo brydżowe Mistrzostwa USA- Spingold, o randze Otwartych Mistrzostw Świata. Za niedługo Bermuda Bowl czyli tym razem już Mistrzostwa Świata drużyn Narodowych. Transmisja z Bali (Indonezja) zaczyna się o 5 rano. Spingold dla odmiany trwa do białego rana.
Śledzę poczynania naszych drużyn na BBO (Bridge Base Online) z fachowymi komentarzami ekspertów. A mamy co oglądać- polska drużyna idzie jak burza, przechodzi eliminacje i kolejne fazy turnieju, by w finale ograć niepokonaną drużynę włoską! A pierwsze skrzypce w naszej drużynie gra Jacek Kalita.
Gdy ok. 20 lat temu tworzyliśmy wspólnie z Maciejem Kalitą drużynę brydżową Spójnia Warszawa, najmłodszym jej członkiem został właśnie 13-letni wówczas Jacek. Gdy skończył 14 lat, wystawiłem go (jako kapitan drużyny) po raz pierwszy do meczu ligowego. Przeciwnicy nie wierzyli własnym oczom, i zanim się połapali o co idzie- przegrali mecz do zera. Dziś Jacek Kalita uważany za jednego z najlepszych graczy świata.

niedziela, 29 września 2013

Maorysi i calypso

Czy na skrzyżowaniu kultur- bo tak nazywa się doroczny festiwal muzyczny- mogą leżeć Karaiby i Nowa Zelandia? Leżą przecież na dwóch przeciwległych krańcach ziemi, dzieli je ogrom Pacyfiku i kontynent amerykański. Mogą, a muzyka i związana z nią kultura, na oko (ucho) różne, doskonale się uzupełniają. Przedstawicielka Trynidanu- Calypso Rose, zwana królową calypso, dała rzadko spotykany muzyczny show.
Kontakt z publicznością, wzmacniany przez kołyszący karaibski rytm, niezwykła osobowość, doskonały muzycznie zespół z Gwadelupy- to wszystko sprawiło że sala została wprawiona w ekstazę. Większość oglądała występ non stop tańcząc. Temperatura, mimo zimna na zewnątrz, podniosła się o dobra kilkanaście stopni.
Za czym kojarzy się Nowa Zelandia? Pewno z Maorysami i kiwi. Spora część pewnie oglądała taniec wojowników maoryskich- haka. Choćby na meczach rugby słynnych nowozelandzkich „all blacks” czy „red socks”. Najpopularniejsza wokalistka NZ- Moana nawiązała do tradycji Maorysów.
Moana and the tribe dali pokaz zarówno interesującej wokalistyki jak też show wojowników maoryskich z nieodłącznym tańcem „haka”. Głównie wokalistyki, bo skaczący przy klawiszach czerwonowłosy diabeł, zagłuszał wszystko dyskotekowym waleniem, z mocno przesterowanymi basami. Pewno Maorysi uznali że dla takich dzikusów jak my, jest to niezbędne.
Ale za to gitarzysta Katso dał popis gry na gitarze godny samego Santany.
Ciekawe, że na występie były wszystkie grupy wiekowe, od kilkuletnich dzieci (przede mną na krześle tańczyła dziewczynka, tak na oko z 6 lat) po emerytów. I o to chodzi!

wtorek, 24 września 2013

Top Gear Live

Na Stadion Narodowy w Warszawie wchodzi ponoć 55 tys luda. Teoretycznie, bo gdzie by pomieścił się ten milion sympatyków, okupujący już od wczesnych godzin porannych okolice stadionu, aby dostać się na imprezę Top Gear Live. Albo chociaż z bliska poczuć tę atmosferę. Policja sprawnie kieruje ruchem. Kieruje- to dobre określenie gdyż mnie np. wykierowała na drugą stronę Wisły, zabraniając wjazdu na parking. Ale było wesoło i już po godzinnym krążeniu (w zasadzie czołganiu się na jedynce), spoceni mimo chłodu, możemy wyjść prawymi drzwiami z samochodu. Ja, syn i dwóch wnuków dla których jest to mega przeżycie.
Na dzień dobry, wizyta w pit-stopie, zarezerwowana aliści tyko dla pierwszych śmiałków, co kupili bilety w pierwszych minutach sprzedaży. Czyli dla nas też. Prezentacja aut od maluchów cabrio i Mini Cooperów (zwanych w rajdach Monte Carlo „bloody boxes”), do sztuk za ponad milion Euro- jak Jaguar 220XJ, Lambo, czy Astony Martiny.Obok stoi stuletni Ford T
A potem zaczyna się gala. Naprzód prezentacja i wyścigi w różnych klasach Vervy, a potem właściwe Top Gear. Clarcson z przyjaciółmi widziani z bliska. Stig też. Richard patrzy na przepełnioną widownię, i mówi: podobno jest tu 58 tys ludzi (błąd- jest milion), to kto mi w tej chwili naprawia zlew? Wszyscy hydraulicy przecież wyjechali z Anglii, by być tu! A potem pokazy przerywane gadkami i komentarzami. I drifterzy, i kaskaderzy, jazda przez ogień, taniec ciężarówek na 2 kołach, skoki, konkurs piękności (samochodów) i wiele innych. Na koniec mecz piłki „nożnej”- właściwie samochodowej, z udziałem samego Stiga, który pod koniec meczu przeniósł się z drużyny angielskiej do (tej zwycięskiej) polskiej.
Do domu wróciliśmy grubo po północy, a chłopaki z wrażenia nie mogli zasnąć!

piątek, 20 września 2013

Event Michelina

Nie tak dawno prowadziłem kontrakt dla Michelina. Project Manager łatwo generalnie nie ma, a dla takiego klienta- miałem bardzo ciężko. Zostawiłem tam kawał zdrowia i nerwów, ale również zyskałem sporo znajomości, ba- przyjaźni. Wykorzystałem to niecnie, chcąc zdobyć zaproszenie na spotkanie organizowane przez właśnie Michelina. Znaczni goście z całej Europy, wspaniałe samochody i oprawa, dla niektórych- możliwość przetestowania opon, a tak naprawdę pretekst do przejażdżki BMW serii 6,Porche Carrera
czy Audi tt. A namówił mnie na to mój syn Krzysiek, będący tam głównym koordynatorem jazd, prób, pit-stopów i w ogóle logistyki. Wśród zaproszonych gości znalazł się kierowca wyścigowy, występujący w Top Gear- STIG. Ci co mieli okazje przejechać się z nim- wychodzili na miękkich nóżkach. Mój przyjaciel „Wróbel”- były czołowy kierowca rajdowy po przejeździe Stiga stwierdził: kurde, uczę się prowadzenia samochodu od początku!!
„Event” trwał 4 dni, i zaręczam, że nudzić się było niesposób.

wtorek, 17 września 2013

tenis w porcie

Przypomniały mi się czasy świetności polskiego tenisa. Czasy gdy Fibak prowadził Polskę do boju w meczach ze Szwecją (pamiętny mecz z Borgiem) czy Niemcami. I postanowiłem dopingować naszych na Torwarze w meczu z Australią. Nadzieje na sukces były całkiem racjonalne- mogliśmy liczyć na 2 zwycięstwa Janowicza i jedno Fyrstenberga z Matkowskim w deblu. Mogliśmy, lecz do czasu gdy ogłoszono skład polskiej ekipy- niestety bez Janowicza , co sprowadzało nasze szanse prawie do zera. Bo trudno było marzyć by Kubot czy Przysiężny dali radę dużo wyżej notowanym Hewittowi i Tomicowi. Nie dali rady, choć walczyli dzielnie, i Tomic zdecydowania był w zasięgu obu. W pierwszym dniu Przysiężny, zwany pieszczotliwie Ołówkiem, miał Tomica na widelcu. Zawiodła głowa. Jeszcze bliżej był Kubot, ale też skucha.
Liczyliśmy na debla, który, zgodnie zresztą z przewidywaniami, nie zawiódł. Choć potrzebował do zwycięstwa ponad 3 godzin i 5 setów. „Frytka” z „Matką” nie byli w swojej życiowej formie, dobrze że na Australijczyków wystarczyło. Poszedłem na Torwar z wnukiem i dopingowaliśmy dzielnie naszych. Gra się nie klei, więc czekamy na przebudzenie Matki , bo Frytka gra na swoim poziomie. Wreszcie coś się rusza i piękne zagranie Matkowskiego daje naszym gema. Widziałeś- mówię do wnuka- jak pięknie gra Matka?!
Matka Natura- odpowiada.
I skąd u dzieci takie skojarzenia?
Dzieci są zresztą naszym oczkiem w głowie. Zdarzyło się niefortunnie, że dziewczynka do podawania piłek (tak na oko 8-9 lat) dostała mocno uderzoną piłką z brzuch. Natychmiast zajęła się nią prawie cała ekipa z ratownikami medycznymi włącznie. Wreszcie wstała z zaimprowizowanego naprędce „łóżka”, i podniosła ręce do góry w geście: nic mi ni jest! Dostała brawa większe niż tenisiści męczący się niemiłosiernie na korcie.

piątek, 13 września 2013

Waters


W latach 70’ poznawałem muzykę Pink Floydów. Coraz dokładniej i w końcu stałem się zaprzysięgłym fanem tej grupy. Zachwyciłem się suitą „shine on you crazy diamond” z płyty Wish you were here. Ta płyta razem z Dark side of the moon stala się dla mnie symbolem Pink Floyda. Jadąc na reputacji, Pink Floyd pod kierunkiem Rogera Watersa wyprodukował the Wall, i to już było nie to. W końcu Waters odszedł czym ostatecznie wbił gwóźdź do trumny tej legendarnej już grupy. Ja wciąż pamiętając o złotych latach 70, skusiłem się na obejrzenie spektaklu the Wall przygotowanego przez Watersa na Stadionie Narodowym. Spektaklu, nie koncertu, gdyż muzyka była jedynie słabo słyszalnym tłem do widowiska. Ja poszedłem posłuchać muzyki, więc zachwycony nie byłem. Ponury dosyć nastrój potęgowały nietoperze krążące pod kopułą stadionu.
Dla zatarcia wrażenia, czem prędzej, wróciwszy do domu, puściłem sobie starego, dobrego Pink Floyda sprzed trzydziestu-kilku lat.

czwartek, 5 września 2013

limeryk zoologiczny

Jeden z Ośrodków Kultury, wsparty przez jedną z gazet, ogłosił konkurs. Konkursy bywają różne, np. wystartowałem ongiś w konkursie fotograficznym, i zostałem nawet nagrodzony czyli dostrzeżony. Tym razem był to konkurs literacki, a zadaniem był limeryk o przyrodzie. To coś dla mnie, w limeryki bawię się od dawna, spłodziłem już ich spora liczbę w różnych językach (tak dla treningu lingwistycznego).
Niedościgłym „wierszokletą” przez całe lata, ba- dziesięciolecia- był Marian Załucki. Potem pałeczkę przejął godnie Andrzej Waligórski. I jego styl zdominował limeryk, który wysłałem na konkurs:
Zdarzyło się raz wiosną świstakowi,
Że wyryćkał szynszyla w lesie koło grobli
Dzielnicowy wszczął wnikliwe dochodzenie
Lecz zaraz je umorzył, bo wyszło obwieszczenie
Że proceder ten uprawiają tylko bobry.

Mój limeryk nie wygrał – a tłumaczę to sobie małą popularnością barwnego słownictwa Waligórskiego.

poniedziałek, 2 września 2013

impresji muzycznych ciąg dalszy


Koncert f-moll Chopina słyszałem już setki razy, ale takiego wykonania jak Marc- Andree Hamelin nie słyszałem jeszcze. Szczególnie 1 część. Dokładnie słyszałem „the sound of silence”. W najpiękniejszych momentach piano- słychać było że widownia dosłownie wstrzymuje oddech.

Gdy 16-letni Jan Lisiecki stawał w szranki z opromienioną sławą Marią Joao Pires, Filharmonia Warszawska pękała w szwach. W programie są dwa koncerty Beethovena ale i dwoje wykonawców. Siedzący obok francuz pyta mnie czy wiem który koncert zagra Maria Pires. Nie wiem, ale natychmiast przypomina mi się inny koncert sprzed lat:

Alicia de Larrocha w Filharmonii, gra 4 koncert Beethovena. W przerwie, w kuluarowej dyskusji, sam Jan Weber pyta mnie jak podobało mi się to wykonanie. Myślę że Beethoven- trochę się migam - wymaga raczej męskiej ręki. Gra Alicji to raczej pasuje do Debussy'ego czy Chopina. On na to że w zasadzie mam racje, ale IV koncert jest bardzo „miękki” i kobiety niekiedy biorą go na warsztat.
Ekspertem od muzyki wprawdzie nie jestem i staję na baczność jak Weber mówi, ale pamięć mam dobrą. Toteż teraz na pytanie francuza odpowiadam: „czwarty” i powtarzam słowa Webera. Na estradę wchodzi Pires. Pierwsze takty IV koncertu i błysk podziwu w oku francuza- bezcenny.
Ukoronowaniem koncertu były bisy. Otóż zagrali na 4 ręce utwór Schuberta wywołując niekłamany aplauz publiczności. Prześlicznie wyglądało to gdy kłaniali się- ona- 160 cm, on- 190 cm wzrostu.

piątek, 23 sierpnia 2013

Penderecki a Beethoven

Człowiek uczy się całe życie, a życie lubi płatać niespodzianki. I tak to uzbrojony w tę ponadczasowa prawdę szedłem do filharmonii na koncert fortepianowy Pendereckiego. Spodziewałem się (przyznam się bez bicia) czegoś w rodzaju „Jutrzni”, której jeszcze nigdy nie udało mi się dosłuchać do końca. W najlepszym razie „Symfonii Bożonarodzeniowej”. A gdy jeszcze się dowiedziałem że ów koncert miał być czymś w rodzaju „caproccioso”, a po atakach z 11 września kompozytor zmienił go na „epitafium”- spodziewałem się najgorszego. I tu niespodzianka- koncert bardzo odbiega od obiegowych opinii o kompozytorze- bardziej przypomina Strawińskiego czy Bartoka. Kupiłem nawet po koncercie płytę, z własnoręczną dedykacją bohaterów owego koncertu. A więc uwaga!- nie liczmy na najgorsze i nie najeżajmy się zawczasu. Może nas zawsze spotkać miłe rozczarowanie!
Nie rozczarowałem się natomiast na innym koncercie, słuchając V koncertu Beethovena w wersji fortepianowej. Franko-cypryjski pianista i kompozytor Katsaris wziął się za Beethovena zachęcony swą (udaną dość) przeróbką koncertu Liszta. Dokonywał cudów, grając przecie dziesięcioma tylko palcami, partie orkiestralne i solo fortepianu. Przeróbka i wykonanie genialne. Ale Liszt to nie Beethoven- tu struktura muzyczna jest tak gęsta, że fortepian po prostu nie brzmi i nachalnie żąda orkiestry. No, ale to już wiedziałem, więc tej płyty nie kupiłem.

wtorek, 6 sierpnia 2013

grafomania i Mikke

Grafomania przybiera nas sile. To co ukazuje się w naszej gazetce to drobny procent tego co powstaje. Moje dwa blogi: maghrebinietylko.blogspot.com oraz znotatnikapryka.blogspot.com maja już średnio po sto postów. Ale na tym nie koniec. Zacząłem bardziej regularnie pisywać do fachowych periodyków brydżowych i teraz, zgodnie z zapotrzebowaniem, prowadzę aż trzy cykle artykułów. Opinie, o dziwo, są bardzo pozytywne, i jestem czasem porównywany (co bardzo mi pochlebia) do Janusza Korwina Mikke. A ten mistrz lekkiego pióra, pisywał kiedyś w „Brydżu” cykl artykułów pod tytułem „ pewnego razu”. Popularność te artykuły miały niebywałą, sporo czytelników właśnie dla nich kupowało „Brydża”. Ale Mikke już do „Brydża” nie pisuje i pozostało miejsce do zagospodarowania.

niedziela, 30 czerwca 2013

motto brydżowe

Seniorzy z chęcią uczestniczą w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, najczęściej są to zajęcia językowe (króluje angielski) ale coraz większa popularnością cieszy się brydż. I tak to na jednym z UTW trafiliśmy za fajną i zgraną paczkę chcącą właśnie pograć w brydża, doskonaląc przy tym swoje umiejętności. Spotkałem tam trochę znanych ( za czasów młodości) nazwisk i odświeżyłem stare znajomości. Kupiliśmy pudełka do organizacji turniejów brydża sportowego. Gdy zakupiliśmy jeszcze i bidding-boxy (kasety licytacyjne), turnieje nabrały charakteru profesjonalnego. Gramy w sali języka angielskiego, i padł pomysł wymyślenia motto dla naszej grupy. Dla zabawy- ostatecznie angielski wszyscy albo choć trochę znają, albo się uczą- mile widziana wersja angielska. Ja napisałem oczywiście limeryk:
To win is not a glory
To lose is not a shame
If you are busy
Just take it easy
It’s only a game

Po polsku mogłoby to zabrzmieć jakoś tak:
Zwycięzcy niech się nie chełpią
Niech się nie trapią przegrani
I niechaj brydż Cię cieszy
Nawet gdy partner zgrzeszy
Wszak to tylko gra, kochani.

czwartek, 16 maja 2013

rycerzy trzech


rozbrykałem się. cykle artykułów do Świata Brydża tak spodobały się, że piszę teraz nowy cykl do miesięcznika Brydż. grafomania czystej wody, ale podobno inni też tak mają.

W stanicy w Chreptiowie

Rycerzy trzech…

Ketling, Wołodyjowski, Zagłoba, grało w stanicy w Chreptiowie w brydża. Pan Muszalski ostatnio narzekał na wzrok- nie trafiał już tak łatwo jaskółki w locie- toteż miejsce czwartego zajął srogi Luśnia.
Nie byłoby o czym pisać gdyby nie takie rozdanie:

rozdanie dośc typowe.


Onufry Zagłoba z pozycji S otworzył 1cc, a pan Michał Wołodyjowski chwilę się zawahał.
Co zalicytujesz, Michałku?- zapytała Basia, wdzięcznie zaglądając mu ciekawskimi oczętami przez ramię.
Na razie spasuję- powiedział groźnie imć Pan Michał.
Pan Ketling podniósł kiery do dwóch a Zagłoba, mając oczywiste nadwyżki, nie zawahał się przed końcówką.
Wist karowy zabił i nie mając na razie pomysłu na dalszą grą, odwrócił w karo. Trzecie karo przebił, wszedł atutem w stół i przebił ostatnie karo. Zagrał jeszcze raz atu i przebił trefla w ręku.

Teraz zawahał się. Przypomniał sobie początek licytacji i wahanie Pana Michała. Powodem mogła być tylko chęć wśliźnięcia się do licytacji- niechybnie odzywką 1 pp. I z chytrym uśmiechem położył na stole kartę, a pan Muszalski pomyślał, że musi chyba pójść do okulisty, bo niedowidzi.
Na stole leżała Dama pik! Pan Michał zabił i odwrócił dziesiątką, a Srogi Luśnia po wzięciu lewy musiał wyjść alibo pod podwójny renons, alibo z komnaty.
Pan Zagłoba jak zwykle tryumfował. Musisz uważać gdy grasz przeciwko mnie, panie Michale- rzucił- bom nader niebezpieczny przeciwnik, nie tylko na szable!
Melduję posłusznie- Srogi Luśnia ośmielił się zabrać głos- że jakby Pan Komendant zawistował w pika, to nawet Pan Zagłoba nic by nie wskórał.
Spójrz no Luśnia, czy nie masz co do roboty- komendant Wołodyjowski groźnie ruszył wąsikami.
Ano mam- Srogi Luśnia wstał z miejsca- muszę nabić Afrykę na Secam.
Mówiłem ci Luśnia, młocie jeden, że nie Afrykę ino Azję i nie na Secam ino na Pal!- sprostował Zagłoba.
No i widzicie Waszmościowie z kim muszę pracować- skonkludował rezolutnie pan Wołodyjowski. Szable w dłoń, mości panowie. Hej, szable w dłoń!!

sobota, 11 maja 2013

Szczyrk

Szczyrk

Nie ma sensu już jeżdżenie do Zakopca- oznajmił mi kiedyś we wczesnych latach 60’ mój kolega Paweł. Mam miejsce, mówię Ci, cudo. Tani i pusty wyciąg, piękne trasy, warunki śniegowe fantastyczne. Ta miejscowość to Szczyrk.
Sprawdzić nie zawadzi i w następnej przerwie międzysemestralnej, w lutym wybraliśmy się we trójkę- z Pawłem i Wróblem, do Szczyrku. Opowieści nie były ani na jotę przesadzone, i tak to Szczyrk zastąpił na długie lata Zakopane. I poznaliśmy Szczyrk jak własną kieszeń.
Bardzo się też ucieszyłem, gdy dostałem zaproszenie do Szczyrku na Mistrzostwa Polski Inżynierów. W brydżu oczywiście. Inżynierowie naród niegłupi, w brydża dobrze gra duży odsetek, a chęć startu zadeklarowali zawodowcy ligowi. Ekipa stworzona na te Mistrzostwa optymalna, i stwarzająca nadzieje na niezły wynik. I rzeczywiście. Wicemistrzostwo Polski tuż za pierwszoligowym Elektromontażem Rzeszów to sukces. Największą wszelako frajdą było zejście rano do miasta i spacer po Szczyrku. Przypomnienie sobie starych kątów (o, tu była remiza i- zaskoczenie- dziś też jest). Wyciąg ten sam, choć frekwencja nie ta. No i czas. To se ne wrati.

czwartek, 2 maja 2013

solenizantka

Na UTW na Żoliborzu uroczystość. Najstarsza (czynna) słuchaczka Uniwersytetu skończyła 90 lat. A jest nią moja mama. Ma opasłe kajeciki z takich przedmiotów jak Historia czy Geografia, ale najwytrwalsza jest w językach. Chodzi do grupy zaawansowanej angielskiego a z francuskiego (!) zrezygnowała. Ze względu na poziom. Nie tylko ona zresztą, grupa się rozpadła i teraz mama zbiera swoje dawne koleżanki z grupy i w domu kontynuują dokształt. Nic dziwnego- z wykształcenia jest romanistką.



90 lat. Sama mówi ze ludzie tak długo nie żyją.

piątek, 5 kwietnia 2013

Co to znaczy „parada”

Działalność brydżowa rozrasta się. Teraz np. okazało się ze nasi dobrzy przyjaciele z dzieciństwa tez grają. A że maja wsparcie w osobie Profesora Filutka…


W Stumilowym Lesie

Co to znaczy „parada”

Mój wnuk Krzyś to bardzo rozgarnięty chłopiec. Kilka miesięcy temu wpadł do mnie gdy grałem z Profesorem Tutką w brydża. Odwiedzili nas właśnie nieźli brydżyści- Omar Sharif i profesor Higgins. Krzyś trochę kibicował, a potem poprosił o kilka lekcji, które z radością mu udzieliłem. Zaczął uczyć swoich przyjaciół w Stumilowym Lesie. Okazało się że w lesie już mają Mistrza Nad Mistrze w osobie Sowy Przemądrzałej. I tak nauka gry w brydża poszła w Stumilowym Lesie pełną parą. Krzyś przychodził do mnie po nauki sam, bo Sowa będąc Bardzo Zajętą i Ważną Osobą nie miała czasu. Zresztą jako Mistrz Zagajnika i Okolic to ona uczyła innych.
Postanowiłem któregoś dnia odwiedzić Stumilowy Las, by w przebraniu Muchomorka obejrzeć co też umieją przyjaciele Krzysia.
Trafiłem na następujące rozdanie:
Podany jest oczywiście cały rozkład . Niezbyt interesujący. Ja wolę rozkładówki z innych pism.
Kłapouchy na N wiedział, że z siemiokartem może otworzyć 3 pik, ale mamrocząc: „i tak nic mi się uda i atu nie podzieli”- otworzył Multi: 2 karo.
Kubuś Puchatek dokładnie policzył punkty, paluszkiem umazanym conieco w miodzie, przypomniał sobie „Trendy i Wybryki Nowoczesnej Licytacji” autorstwa Sowy i skontrował.
Sowa powiedziała 2 pik, a Prosiaczek, rad że nie wystawiają go na żadną ciężką próbę, spasował.
Kłapouchy zadumał się- „Sowa chce grac 3 kier jeśli mam kiery, a ja wnoszę jej w posagu siódmego pika i króla kier”- kombinował. „Ewentualny impas powinien też iść, bo punkty ma raczej Puchatek”.
-Wrrrrrauauauau!!- zaryczał mu nagle nad uchem Tygrysek, którego zaczynał już męczyć przydługi namysł Kłapouchego.
-Co tam robisz, Kłapouszku?- spytał z troską Krzyś pomagając Kłapouchemu wydostać się spod stołu.
I tak będzie na mnie, ale niech Sowa pokaże swą rozgrywkę- zamruczał Kłapouchy niepewnie siadając z powrotem na stołku i desperacko dołożył końcówkę: 4 pik!!
Sowa Przemądrzała, jak to miała we zwyczaju, pokręciła zrazu głową nad beznadziejną licytacją partnera. Treflowy wist jej nie zmartwił, … tutaj podana jest błyskotliwa rozgrywka Sowy która spowodowała że wygrała – wydawałoby się – nie do wygrania, kontrakt.
Prosiaczek pomyślał ze smutkiem, że jak się jest Bardzo Małym Zwierzątkiem, to nie bierze się nawet dwóch pewnych lew atutowych
Oto co można poradzić na zły podział atutów! To co widziałeś, to jest właśnie parada, Puchatku, jeśli wiesz o czym mówię- dodała z wyższością.
Tak! -potwierdził po chwili zastanowienia Puchatek. Porada, to jak przychodzę do ciebie, by się dowiedzieć o pro-cośtam pogody, ty tłumaczysz mi przez godzinę a ja nic nie rozumiem.

A ja pomyślałem sobie że przyjaciół Krzysia ze Stumilowego Lasu czeka Wielka Przyszłość.


Profesor Filutek

sobota, 30 marca 2013

As Dur

Nie tylko Akademia.
Artykuły żyją własnym życiem. Niektóre inspirowane bieżącymi wydarzeniami. Ten oto powstał gdy żyłem eliminacjami do konkursu Chopinowskiego.

As Dur
Z numerem 34 wystąpi teraz reprezentantka Japonii Harakiri Elki...
Stefan przymknął oczy. Poranne przesłuchania kandydatów do Konkursu Chopinowskiego tchnęły nudą i publiczność, na równi z Jury, przysypiała. Ani poprzedni pianista Chińczyk Li Eki-Bebiko (ChLEB) ani Zwiewna Japonka Elki (ZJE) nie wzbudzili zbytnich emocji. Pewne nadzieje Stefan pokładał we Francuzie Ivre, ale- tu aż się uśmiechnął- wczoraj wieczorem to się działo! Naprzód Gruzin Suczkakwili przy brawurowym wykonaniu etiudy c-moll złamał sobie palec, na szczęście czuwał wesoły sanitariusz Zenek. Potem Grek Lubietenis za wykonanie mazurka w rytmie zorby dostał od publiczności gromkie brawa, a od sędziego Paduranu- czerwoną kartkę. Na szczęście Stefanowi udało się zmobilizować zwolenników zorby i szybka próba linczu uspokoiła niesfornego sędziego. Przy dźwiękach Nokturnu Des-dur zapadał w fotel coraz głębiej....
Monsieur, vous jouez du piano?
Otworzył oczy, przed nim stał Nerwowy Francuz Ivre (NFI)
Czy gram na fortepianie? – gram, ale nie lubię- odparł
A czemuż to?- zdziwił się NFI
Bo się karty ślizgają- zażartował
Nie szkodzi, jakoś sobie poradzimy, zapraszamy!
Stefan spojrzał na estradę- przy fortepianie siedzieli już ZJE oraz CHLEB, NFI zajął miejsce przy klawiaturze a Stefan- naprzeciwko. Konferansjer przyniósł pudełko z rozdaniem:
Tu podane jest rozdanie. Nie ma potrzeby by patrzeć na nie.
Stefan z NFI błyskawicznie doszli do 6ba, NFI po wyłożeniu dziadka kontynuował grę, tym razem na fortepianie a Stefan starał się skoncentrować. Para ZJE-CHLEB miała w swoim arsenale morderczą broń: otóż w odpowiedzi na wschodnioeuropejską superprodukcję pod nazwa NASZ System, stosowali WASZ System: Wschodnio-Azjatycki System Zrzutek.
Podany jest początek rozgrywki. Nie cytuję bo są inne, lepsze rozrywki.
Stefan, znakomity rachmistrz, policzył lewy i wyszło mu, że w końcówce do wygrania kontraktu potrzebny jest stojący impas trefl. Przy dźwiękach ballady As-dur zagrał Damę trefl
Oto i aktualnie pokazane kto co ma i dlaczego. Przejdźmy dalej, nic ciekawego.
Gdy CHLEB bez wahania dołożył blotkę, Stefan nieco zwątpił: nie kładzie króla- znaczy że go nie ma. Zdechnę ja i pchły moje- pomyślał- znikąd ratunku ni pomocy. W tle dźwięczała natrętnie ballada As-dur. Stefan się zastanowił: ten motyw jak tykanie zegara to proste- czas ucieka i kara czasowa blisko. Ale, ale, ballada As-dur?
As DUR...
AS DURNIU!! POŁÓŻ ASA!!
Stefan położył na stole asa trefl i zagrał ostatnie karo.
ZJE znała na wylot WASZ system i widząc kaskadowy przymus i beznadziejność sytuacji wyrzuciła kiera- może Stefan nie zauważy że ma fortę w ręku. Zauważył, więc po zagraniu trzynastego kiera bez słowa włożyła karty do pudełka.
Stefan spojrzał triumfalnie na jury- wszyscy trzymali tabliczki z cyfrą 6- notą maksymalną!

czwartek, 21 marca 2013

Akademia Magii i Czarów

Cd Brydżowej Akademii Pana Kleksa
Zmieniały się okoliczności. A oto co przytrafiło się w artykule drugim. Ten tez jak i wiele już następnych ukazał się w „organie” polskiego Związku brydża Sportowego ‘Świat Brydża’

Moi drodzy- zaczął Pan Kleks na porannym apelu- miło mi zakomunikować, że za względu na ostatnie znakomite brydżowe wyniki, nasza szkoła dostała dwa miejsca w Dorocznej Olimpiadzie Akademii Magii i Czarów (MagCzar). Myślę że zasłużenie, szczególnie po ostatnim sukcesie Mikołajka, który wygrał Magczarowy turniej na przekładane karty. Ostatnie turnieje i testy wykazały jednak, że zdecydowanie najlepsi są aktualnie Maksencjusz i Rufus i to oni będą reprezentować w turnieju indywidualnym na Magczariadzie naszą Akademię.
Powszechny aplauz potwierdził ten wybór. Rufus został tak właśnie nazwany przez niesłychany instynkt do wyszukiwania przebitek gdzie tylko możliwe. Rozważano wprawdzie inny pseudonim – Bitex, ale okazało się że gdzieś w dalekim kraju taki gracz już istnieje. Maksencjusz nazwany tak dzięki niebywałej skuteczności w grze na maxy, hołdował grze bezatutowej i dysponował nienaganną techniką.
Gdy siadano do ostatniej rundy, na prowadzeniu był Gargamel który bezbłędnie czytał rozkłady, choć złośliwi mówili że nie bez pomocy krążącego po sali jak duch Klakiera. Tuż za plecami Gargamela plasował się Maksencjusz, dalej niespodziewanie krasnal Gapcio, Rufus i Harry Potter.
Ostatnie rozdanie, jak to zwykle bywa, było bardzo ciekawe:
Tu oczywiście diagram rozdania. Szlemik na oko nie do wygrania. Chyba ze gra Pani Ania.
Rufus na S i Harry Potter na N doszli do 6 kier, które to Gargamel z pozycji W- skontrował wyszczerzywszy w uśmiechu swój jedyny ząb, i zawistował w karo. Ponieważ stało się to w chwilę po tym jak wszędobylski Klakier usiadł koło ucha Gargamela, Rufus bezbłędnie ocenił, że posiada on wpadkę w ręku czyli całego mariaża atu.
Mistrz przebitek, któremu widmo porażki zajrzało w oczy postanowił odwlec chwilę egzekucji i zrobić to co umie najlepiej, czyli poprzebijać co się da. Wziął zatem lewę Waletem i przebił Damę karo. Zgrał jeszcze Akademię pikową i zastanowił się- co teraz? W stole pozostały jeszcze dwa Króle, czarny i czerwony, no to bierzmy się za nie! Naprzód ten czarny.
No dobra- wymruczał grając trefla z ręki i pokazując na trefle w dziadku- teraz TEN .…..
Diagram z aktualną pozycją. Nie-brydżystów to nie interesuje. Brydżyści jak będą chcieli to się dowiedzą.
Harry Potter posłusznie dołożył dziesiątkę.
Dostawszy niespodziewaną wizytę w stole, Rufus nie pokazał po sobie zaskoczenia. Oczywiście przebił Króla karo, zgrał Asa trefl, Damę przejął Królem i przebił Asa karo. Gdy Gargamel z nerwów wbił w stół swój jedyny kieł (który już od dawna nie zasługiwał na przymiotnik- biały), Rufus był już panem sytuacji i w końcówce
Oczywiście pokazana końcówka. Końcówki są różne, ja np. miałem kłopot z końcówką węża ogrodowego. Przeciekał.
zagrał waleta atu z ręki. Gargamel wyciągnąwszy wreszcie ząb ze stołu rzucił karty i kłócąc się z Klakierem opuszczał salę. Ale Cię kupił- drwił Klakier- nie umiesz włożyć waleta trefl?
Cóż za mistrzowskie zagranie z tym impasem dziesiątką!!- Harry Potter był zachwycony widząc czystego maxa. Jeśli dzięki Tobie zdobędę medal to proś o co tylko zechcesz, wspaniale wyszkolił was ten wasz Mistrz Kleks!
Tu miał rację, bowiem Maksencjusz swoim zwyczajem dopadł szlemika bezatutowego. Rozgrywka dla takiego technika nie była trudna, tym bardziej że na wiście był Gapcio bardzo rzetelnie zrzucający ilościówki. Obserwując je zatem zgrał swoje górne lewy, i doprowadził do identycznej końcówki, tyle że dla odmiany znalazł się w stole: Zagranie kiera wkoło było kwestią chwili i okazały vice-max zasilił jego konto.
Gdy na ceremonii rozdania medali okazało się, że zwycięzcą okazał się Maksencjusz przed Rufusem, brawom nie było końca. Niemniejszą owacje zgotowały smerfy Harry Potterowi, gdy okazało się, że o 0,1% wyprzedził on na finiszu Gargamela zdobywając upragniony brązowy medal.
Podczas przyjęcia gdzie miód i serwatka lały się strumieniami, Harry Potter dotrzymał obietnicy: podarował Rufusowi nowy model miotły i zaprosił na pierwszą lekcję latania.

czwartek, 14 marca 2013

nie tylko dla brydżystów

Artykuły do periodyków brydżowych nabrały blasku gdy wraz z Ewelinką postanowiliśmy umiejscowić akcję w Akademii pana Kleksa. Akademia jest oczywiście ex terytorialna tzn nie wiadomo dokładnie gdzie się znajduje. Aby było śmieszniej uczą się tam Mikołajek jego koledzy. Artykuł spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem toteż postanowiłem zrobić z niego cykl. A oto próbka. Diagramów z rozkładami nie drukuję. Co najwyżej komentarze. Tak wyglądał pierwszy artykuł

Akademia Pana Kleksa
W Akademii Pana Kleksa na dziedzińcu wrzało jak w ulu. Nie dziwota- zbliżał się czas dorocznych egzaminów, a w tym roku Pan Kleks wprowadził do nauczania nowy przedmiot. Oprócz tradycyjnych zajęć takich jak np. nauka latania, znalazła się w programie nauka gry w brydża.
W drugim dni sesji egzaminacyjnej rankiem odbył się tradycyjnie egzamin z malowania potraw. Wygrał, rzecz prosta, największy łakomczuch czyli Alcest, który namalował wspaniałe naleśniki. Gdy kończył swoją prace, kibicowała mu już cała szkoła: „…. a na wierzch budyń czekoladowy…” (mówił i jednocześnie malował) – i zasmażka- dokończył Euzebiusz. Naleśniki były wspaniałe, co zgodnie orzekli wszyscy uczniowie i profesorowie.
Wieczorem rozpoczął się egzamin z brydża. Pan Kleks przygotował następujące rozdanie:
Podana jest licytacja: … i jej znaczenie. Nie podaję bo i tak nikt nic z tego nie zrozumie. Tak jak ja.
Na pierwszy ogień poszedł Ananiasz- pierwszy uczeń i lizus, toteż gdy wyszedł zapłakany- nikt specjalnie się nie zmartwił, ale wszyscy chcieli poznać rozkład i szczegóły. ..tu opis rozgrywki… No i nie zdałem.
Drugi na A czyli Alcest nie pojawił się, bo strasznie się przeżarł swymi naleśnikami, toteż uzbrojony w tę wiedzę do klasy wszedł Euzebiusz. Wiedział co w trawie piszczy toteż zaimpasował ..podane jak..czyli bez sensu ale ku jego zdziwieniu atuty tym razem podzieliły się 2-2.
Uważajcie, on przekłada karty- usłyszeli natychmiast wszyscy na giełdzie gdy wyszedł oblawszy egzamin- ale oczywiście wszyscy się zgodzili że w Akademii Pan Kleksa wszystkie czary są dozwolone.
Kleofas nic z tego nie zrozumiał, a ponieważ zbliżała się jego kolej, to na pytanie Ananiasza jak zagra odparł krótko: chcesz w dziób? Wyszedł rzeczywiście bardzo szybko, ale Ananiasz jeszcze szybciej nałożył okulary i krzyczał, ze okularników się nie bije.
Mikołaj miał zatem trochę czasu na analizę postawił sobie na początek pytanie …
podana analiza Mikołajka. Nie cytuję jej bo równie ciekawa jak kartka z wynikami analizy … tego no , wiecie, z laboratorium analitycznego.
No to mam cię, rybko- pomyślał Mikołaj
… i sposób rozgrywki. Nic ciekawego , nie-fachowcy przy nim usną. Niektórzy fachowcy też.
Brawo, Mikołajku- Pan Kleks nie krył zadowolenia- zdałeś celująco i w nagrodę otrzymasz na obiad pyzy ze szpinakiem, które namalowałem w ubiegłym tygodniu.

poniedziałek, 25 lutego 2013

przygody w Dolomitach



I znów zima. Jak ten czas leci. I znów wyjazd na narty oczywiście tradycyjnie w Dolomity. I nie obyło się, rzecz prosta bez przygód. Stoję sobie raz na słonku dochodząc do wyciągu, Ewelinka troszkę z tyłu. No to jakaś sympatyczna włoszka pyta mnie czy nie mogę jednego dziecka (miała dwoje) wziąć na krzesełka. Mogłem, choć to- uprzedzam- zadanie niełatwe. Dzieci lubią siadać na samym brzeżku co grozi wyśliźnięciem się. Trzy razy łapałem pasażera za kark. Po nierównej walce wysiadam cały spocony i patrzę- nie ma żony. Nie zauważyła na dole że pojechałem i myślała być może że ją porzuciłem, bo przyjechała cała zapłakana. Dobrze że jeżdżę w kasku.


Ale i tak miałem lepiej niż mój kolega Zygmunt. Jemu to włożyli na krzesełko aż trzech małych Włochów. Niezbyt jeszcze sprawnych, bo na okoliczność zaokrętowania zatrzymali wyciąg. Nie dali widać informacji na stację wysiadkową bo tam nikt się nie kwapił by wyciąg zatrzymać. Jeden maluch widać poczuł pismo nosem bo skoczył z krzesełka tuż przed stacją. Na szczęście są tam takie siatki ochronne, nie mógł się potem z nartami wyplątać i była śmiechu kupa. Drugi wyśliznął się jak piskorz dołem i spadł na cztery łapy. Trzeci ociągał się, stacja już się kończy, wiec Zygmunt niewiele myśląc zrzucił go siłą z wyciągu. Na szczęście prosto w zaspę.

Ale jemu czas się już skończył, nie zdążył wysiąść i pojechał krzesełkiem w dół. Na dolnej stacji czekali na krzesełko nowi klienci gotowi zrzucić intruza, ale nie dali rady, tylko jeden się dosiadł. Jak dojechali na górę Zygmunta przywitały gromkie brawa, że tak dzielnie sobie poradził w kryzysowej, bądź co bądź, sytuacji, i delegacja z kwiatami.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Siła przyzwyczajenia

Siła przyzwyczajenia


Tak nazywa się spektakl w Ateneum na scenie 61. Mała scena, gdzie mieści się ok. 50 osób ma pewną magię- jest kameralna i ma się wrażenia uczestniczenia w spektaklu. Tym bardziej że aktorzy wchodząc na scenę przechodzą obok mnie i mówią do mnie, jako że siedzę w pierwszym rzędzie o metr od sceny. Gdy aktor ocierając się nieomalże o nas bandażuje „poszarpaną” rękę, moja żona w odruchu samarytańskim nieomalże rzuca się by mu pomóc.
Ale nade wszystko szok wynikający z wirtuozerii muzycznej. Słyszałem już wiele rzeczy m.in. jak Majchrzak na spektaklu „Tamara” pięknie grał na fortepianie „claire du lune” Debussyego . Na tak, ale on ma wykształcenie muzyczne. A tutaj Gosztyła gra, nie oszukuje, żaden tam playback, tylko On autentycznie gra. Na wiolonczeli. I to gra dobrze, rzekłbym ze swobodą wirtuoza. I to było największym szokiem.

niedziela, 27 stycznia 2013

Opowiadanka


Ewelina na angielskim (grupa mocno zaawansowana) dostała zadanie- ułożyć krótką i dowcipną historyjkę. Przyszedłem jej w sukurs i oto co zaproponowałem. Dla ułatwienia- polska wersja:

Złodziej
Siedzę sobie w rifugio (schronisku) na Col Dei Baldi i popijając wyśmienite bombardino spoglądam na moją dumę- prześliczne nowe pomarańczowe Heady. Postawiłem je na stojaku a sam poszedłem po 3 godzinach jazdy troszkę odpocząć i poopalać się. Aliści gdy zerkam na stok, widzę nagle jak jakiś facet kładzie na śniegu moje prześliczne pomarańczowe narty z zamiarem wpięcia ich i niechybnie ukradzenia. W kilku susach dopadam złodzieja i kijem (mocne, aluminiowe) wybijam mu ten niecny zamiar z głowy. Złodziej jak niepyszny ucieka a ja dumny odnoszę moje ukochane Heady na stojak. Moje miejsce na stojaku jednak- ku mojemu zdziwieniu- zajęte. Stoją tam bowiem prześliczne nowe pomarańczowe Heady.

Dylemat
50 urodziny Ani udały się znakomicie, tańce picie i jedzenie – wspaniałe. Zwłaszcza to ostatnie ta smakowite i w takich ilościach, że już po niedługim czasie poczułem potrzebą odwiedzenia toalety. Siedzę więc na sedesie i oglądam przykręcone tabliczki z różnymi napisami jak:
używanie ustępu podczas postoju pociągu na stacji jest wzbronione
czy też: nie wychylać się
Ale wreszcie skończyłem, i podczas używania papieru toaletowego wzrok mój padł na jeszcze jeden napis:
Nie wrzucać tu niczego co przedtem nie zostało zjedzone