środa, 28 listopada 2012

było gitarzystów wielu

Uparty to ja jestem. Nie bacząc na:
- coraz mniejszą giętkość kości
- coraz gorszą percepcję
- postępującą sklerozę



że wymienię tylko te najważniejsze, uparłem się że nauczę się porządnie grać na gitarze. I to klasycznej, co tylko dowodzi tezy o postępującym zidioceniu. Na początek dowiedziałem się że wszystko robię źle: kompletnie źle trzymam gitarę, złe ułożenie rąk, palców itd. Efekt taki że uczę się od nowa. Nie ukrywam że to ciężka praca. Już bym zrezygnował gdyby nie to że jestem koziorożcem, i że (ku mojemu zdziwieniu) pan Profesor mówi ze robię postępy. Nie za bardzo mu wierzę- chyba tak mówi dla picu.


A kiedy zagram marzenie mojego życia (gitarowe rzecz prosta)- „Concierto de Aranjuez” czy chociażby „Private Investigation” Knopflera? Chyba w przyszłym życiu. I jak już zobaczyłem jaki jestem gitarowy głąb, to wydawałoby się proste (acz mistrzowska zagrane przez Keitha Richardsa)

„Little red rooster” wydaje też za trudne. Ach życie..
Jestem załamany i trudem powstrzymuję nachodzące mnie myśli samobójcze. Ale mam plan.

Może na razie zacznę od przygrywki do „Stairway to Heaven” – wydaje się prostsze

poniedziałek, 5 listopada 2012

Jordania z Egiptu


Nie tylko podróże na emeryturze. A na tę podróż czekaliśmy dość długo. Jordania, a w szczególności Petra była moim celem już 3 lata temu. Wycieczka miała zakończyć się wypoczynkiem w Egipcie. No ale jak zacząłem myśleć (rzadko co dobrego z tego wychodzi) to to doszedłem jednak do wniosku że jak jechać do Egiptu to trzeba zacząć ab ovo czyli od jądra cywilizacji.
Tak to tamten wyjazd przekształcił się w rejs po Nilu od Kairu aż po niezapomniane Abu Simbel.
Ale jak wiadomo co się odwlecze...

No i wreszcie. Już od granicy widzimy że ten kraj żyje sportem. Co rusz tablice: Michael Jordan, Simon Amman czy też Petra (Majdic?) i ten cudowny plakat : Amman loves Petra. Bo Petra warta każdych pieniędzy i wyrzeczeń, wstawania o 6 rano, i innych trudów. Po długim spacerze malowniczym wąwozem ukazują się nagle naszym oczom świątynie, skarbce, a nade wszystko grobowce kute w skałach. Szok! A wszystko to ozdobione przepięknymi kolorami skał. Po drodze do domu zaliczamy jeszcze tzw „małą Petrę” gdzie clou programu jest trudna technicznie wspinaczka przypominająca wejście na Giewont. Ale bez poręczówek.

Kąpiel w Morzu Martwym pozostawia niezapomniane wrażenie i długo jeszcze po kąpieli- tłustą skórę. Pustynia Wadi Rum nie na darmo została wpisana na listę UNESCO, a niesamowite formacje skalne w zestawieniu z bielą piasku tworzą istny raj dla fotografów. Dla mnie znaczy się- też.

Odwiedzamy też oczywiście Amman, i miejsce chrztu Chrystusa w rzece Jordan, i górę Mojżesza. Towarzyszą nam wciąż twierdze to wiernych (Saladyna) to niewiernych (krzyżowców), którzy swego czasu niesamowicie się naparzali. Zmęczeni, lecz głowy pełne wrażeń a karty pamięci też pełne gigabajtów zdjęć. Wracamy na wypoczynek do Egiptu, a po drodze, tak dla urozmaicenia, łapie nas olbrzymia ulewa i powódź niszcząca drogę i odcinająca Akabę.

Na półwyspie Synaj wrażenia zupełnie inne. Nie trzeba jechać na Karaiby by zobaczyć kolorowe rafy, a na nich jeszcze bardziej kolorowe rybki. Gdy ktoś dysponuje sprzętem i silną wolą- może zrobić piękne fotki. Ja dysponowałem.
Upały na szczęście (październik) nieco zelżały. W Polsce w tym czasie jeszcze bardziej, dostałem właśnie SMSa – w Warszawie 15 cm śniegu i -10 stopni.

wtorek, 9 października 2012

o Jasiu czy o politykach?



Gdy byłem w szkole, krążył taki kawał:

Pani pyta dzieci- powiedz kto jest twoim idolem.
Kaziu powiedz.
- Mój idol to Zorro, tak bohaterski i odważny.
- siadaj Kaziu , niedobrze, dwója, może ty Zosiu?
- Alicja w krainie czarów bardzo mi się podobała
- Ale Alicja nie może być idolem, też dwója, a ty Jasiu co powiesz?

- Włodzimierz Iljicz Lenin, prosem pani.
I to jest prawidłowa odpowiedź, Jasiu masz piątkę
Jasio siada i szepce na boku: sorry Winnetou, business is business!
I to powiedzenie przypomina mi się gdy patrzę na wyczyny polityków. Zwłaszcza te ostatnie.

czwartek, 4 października 2012

radio (?) złote przeboje



Poszedłem kiedyś do przyjaciół z moim znajomym Australijczykiem. Gospodarze, a szczególnie gospodyni w stresie czy sprostają. Głównie językowo. Ale aborygenowi podoba się, nadeszła pora obiadowa i nasz gość ciekaw co mu podadzą. Jakież był jego zdziwienie gdy pani domu podając zupę zaproponowała mu spróbowanie „ good polish SOAP”


Marsylia. Chcę nabyć w SNCM (żegluga morska) bilet na statek do Algieru, a właściwie na prom gdyż jadę samochodem. Francuski po trzyletnim kursie nie w pełni sprawny toteż podpieram się angielskim. Proszę o bilet na, no właśnie, angielskie słowo ferry- prom jak najbardziej adekwatne (w odróżnieniu od ship- statek).

Ku memu zdumieniu pani przy biurku mówi że do Algieru nie ma „ferry”. Zgłupiałem. Ale po bliższym sprecyzowaniu zagadnienia okazało się że pani zrozumiała- „fer” w domyśle „chemin de fer” (żeliaznaja daroga czyli kolej). Nie jeździ ona jak wiadomo przez Morze Śródziemne do Algieru. Prom zaś nazywa się po prostu- bateau- tak jak statek!


Wczoraj mój młodszy wnuk mnie zaskoczył. Chodzi po pokoju i śpiewa:
WIA-DRO, złote przeboje

niedziela, 30 września 2012

alfabet

Polacy nie gęsi. Więc może np flamingi?
Znaczy to że Rej był wieszczem. Albowiem przewidział niesłychaną dążność naszej nacji do indywidualizowania. I zmian utartych ścieżek. Przykłady?- proszę bardzo:
- Przy okazji tłumaczenia wnukowi Jasiowi zasad tworzenia wielkich liczb, musiałem mu też wyjaśnić (jesteśmy wszak w Europie) różnice w nazewnictwie. Ktoś kiedyś pomyślał. Albo raczej nie.
Otóż mamy podstawę (jednostkę) tysiąc (mille). 10 do potęgi trzeciej , 10^3. Czyli trzy zera. Dalej milion czyli tysiąc tysięcy (10^6), Bi-lion czyli tysiąc milionów (10^9), Try-lion (10^12), Kwadry-lion etc. Proste i logiczne. Można tak wymyślać liczby w nieskończoność.
Ale u nas bilion (i wszystkie inne dalsze wartości) jest w innym miejscu. Miejsce biliona zajął bowiem zupełnie nieoczekiwany stwór- miliard (10^9). Przesuwa to cała tabele w sztuczny sposób i komplikuje niesamowicie kwestie tłumaczeniowe, no bo jak wytłumaczyć anglikowi ze bilion to w zasadzie nie bilion lecz trylion??
- Gdy tworzono gamę muzyczną, za podstawę nazewnictwa wzięto gamę molową zaczynającą się od dźwięku ‘a”. a więc idzie to tak: a-b-c-d-e-f-g-a. I na „A” kółko się zamyka. Gama durowa zaczyna się od „C”: c-d-e-f-g-a-b-c, czyli do-re-mi-fa-sol-la-si-do.
Klawisze czarne nazywamy tak: Albo podnosząc dźwięk „biały”, a więc gis od „g”, czy cis od „c”. Albo obniżając dźwięk, czyli „as” od „a” czy „des” od „d”. Proste.
Inne nacje też mają metodę , np. Anglicy podwyższając dźwięk dodają „sharp”, a obniżając- „flat”. Więc „cis” to c-sharp a „des” to d-flat. Ale u nas ktoś znów „pomyślał”. Otóż nie spodobała mu się nazwa klawisza leżącego pomiędzy „a” i „b”. No bo jak nazywałby się „ais” czy „bes”?. I nazwał go „B” (!!) a następny biały klawisz czyli „b” nazwał pierwszą wolną literą czyi „H”.
No i mamy dziwoląg w skali światowej- popis dla tłumaczy. Sonata b-minor u nas nazywa się h-moll, nie mylić z sonatą b-flat minor, czyli u nas b-moll. A podstawowa gama durowa idzie: c-d-e-f-g-a-h-c. Molowa: a-h-c-d-e-f-g-a. A może by tak uczyć tego alfabetu w szkołach? A H C D E … ładnie, nie?

czwartek, 27 września 2012

aut!


Wracam właśnie z treningu ping ponga. Dziś lekcje miałem z trenerem- Michałem. Taka godzina treningu- zwykle ustawianie i poprawianie techniki to bardzo pożyteczna rzecz, i praktykują to nawet dużo lepsi ode mnie. Ostatni kwadrans to krótki meczyk na punkty. Z Michałem grającym normalnie (szmaja, gra lewa ręką) nie mam żadnych szans więc są 2 metody:

• Pierwsza- handicapowa. Punkty liczą mi się (jak uda się zdobyć jakiś)- trzykrotnie. Zbyt trudny serwis (nie do odebrania) nie liczy się. A za wyjątkowo złośliwy serwis- odejmuję mu punkt. Tym sposobem udaje się jakiegoś pojedynczego seta wygrać.

• Druga metoda- prostsza. Michał na co dzień mańkut, musi grać prawą ręką. To tak jakbym ja grał lewą. Tu już czasami nawiązuje walkę. Dziś spytał jak ma grać. Żadnych ulg- mówię- graj jak człowiek prawą ręką. Ale i tak mnie ograł.
Przy okazji człowiek się uczy. Jedna jego piłka o mały włos nie dotknęła stołu. On podniósł rękę (tak dla żartu), sorry- mówi. Niby ze widział (słyszał) ze piłeczka zahaczyła o stół.

Nie ze mną te numery. Setki godzin gry w tenisa i wypróbowałem takie (wiadomo) żarty.
- przeciwnik gra pierwszy serwis autowy. Aut!- krzyczysz- i walisz rozluźniony cudowną piłką nie do obrony. Przeciwnik zbiera się do drugiego serwu a ty: żartowałem- mówisz.


- leci piłka do której nie dochodzisz, zanim więc spadnie krzyczysz: aut! Bywa ze partner się skonfuduje. Lub tak się roześmieje że rozboli go brzuszek.
A co zrobić jak przeciwnik zagra skrót- tu już nie możesz krzyknąć: aut. Więc co? Obrońca (ty) daleko, napastnik blisko, a więc- spalony!

poniedziałek, 24 września 2012

do pracy rodacy!


No i znów początek nowego roku szkolnego. Jasiek- czwartoklasista- już w innym wymiarze: nie jedna nauczycielka od wszystkiego lecz nauczyciele specjaliści. Najlepszy w klasie z matematyki i chce tę opinię potwierdzić. Fascynują go duże liczby: milion…bilion… trylion… Oktylion- to jest chyba największa liczba- oznajmił mi ostatnio. No to zaczęliśmy wymyślać coraz większe liczby i dla zabawy nazywać je, wytłumaczyłem mu zasady potęgowania. Pojął wszystko w mig. Ciekaw jestem czego będę go uczył w czwartej klasie, funkcji potęgowych czy rachunku różniczkowego??

Jozin- niedawno nie odstawał od ziemi a teraz zasuwa już do średniaków! Patrzeć tylko jak starszaki i szkoła! Bardzo dociekliwy umysł, spędza godziny nad encyklopedią dziecięcą żądając szczegółowych informacji. Dużo spokojniejszy od Jasia ale jak zaczną nakręcać się we dwóch!! Jak to wytrzymać?



Marysia dla odmiany zaczyna swoją przedszkolną przygodę, szybko zaadaptowała się w przedszkolu i podoba się jej. Przezabawnie brzmią w ustach takiego brzdąca wyrażenia z krainy dorosłych: Marysiu , pójdziemy na plac zabaw? „Zastanowię się”- pada odpowiedź. Za chwilę słyszę opinię- „babcia chyba oszalała. To kompletna masakra”.

Zosia o półtora roku młodsza chce we wszystkim dorównać starszej siostrze i robi to co ona. Marysia skacze na batucie – ona też! Rysuje- a jakże też, czemu nie. Szybko rośnie i zaraz nie będzie wiadomo która siostra jest starsza.
Najmłodsza Weronika świeżo ochrzczona więc dużych osiągnięć jeszcze nie ma ale ciągle się śmieje. Pójdzie w ślady starszych sióstr.

piątek, 21 września 2012

nic trudnego

Życie zawodowe – ponad 40 lat ostatecznie, odcisnęło jakoś swoje piętno. Dużą cześć przepracowałem w projektowaniu, i to i w Polsce i za granicą, ostatnie 20 lat to głównie w Project Managemencie, ale np. w Libii rok w nadzorze. I to w warunkach nie rozpieszczających nikogo. Toteż gdy teraz zdarzają się propozycje nadzorowania czegoś tam jest to kaszka z mlekiem. W projektowaniu- w Prochemie przeszedłem drogę od asystenta po starszego projektanta, ale np. w Algierii pracowałem w biurze urbanistycznym. Roboty różne- nowobudowane osiedla i restrukturyzacja starych zabytkowych dzielnic. No i czasami trafiały się różne niespodzianki. Ale dla chcącego nie ma nic trudnego.
A tym bardziej dla polskiego inżyniera. Bolanda czyli Polska- to słowo budziło sympatię, a „Mohandes”- czyli inżynier- tu dodatkowo budziło szacunek. I przeświadczenie że polski inżynier może wszystko. W Algierii pracowałem w „service VRD”- czyli drogi (Voirie) i sieci (Reseaux Divers), a jako szef ekipy musiałem znać się oczywiście na wszystkim.

Pewnego razu przychodzi do mnie sam Dyrektor i oznajmia że zrobię projekt regulacji rzeki koło Guelmy. Daje mi do pomocy asystenta i dwa tygodnie czasu(!!) bo zbliża się pora deszczowa. I mam oczywiście dać wszelkie materiały do „appel d’offre” czyli materiałów przetargowych. Taki projekt wykonują specjalistyczne biura hydrologiczne i melioracyjne przez kilka miesięcy. Może w Polsce ale nie tu!
Nauczyłem się szybciutko od drogowców zasad robienia przekrojów i obliczeń bilansu mas ziemnych. Niezbyt trudne ale niezwykle pracochłonne. Ale przecie mamy świeżo zakupiony komputer IBM. Trzeba go jeszcze zaprogramować w określonym języku. Na szczęście tym językiem okazał się dość nieskomplikowany „Basic” więc zrobienie schematu blokowego i napisanie programu dla polskiego inżyniera nie było zadaniem ponad siły.

Ale po pierwsze- wizyta w terenie. Obejrzałem urocze rozlewisko o powierzchni kilku hektarów, ale szczęśliwie dostrzegłem szczątki koryta rzeki – wlot i wylot- które to moi geodeci zręcznie pomierzyli. Wyszarpałem też z „Direction d’hydraulique” dane dotyczące przepływów i opadów. Mapy też oczywiście dostarczyli.

Zrobienie obliczeń metodą „wstecz” to już fraszka. Metoda ta oczywiście polega na takim balansowaniu współczynnikami i danymi aby otrzymać pożądany wynik. A obliczenia hydrauliczne bazują w dużej mierze na współczynnikach dobieranych „par experience”. A experience miałem.


Oszczędzę szczegółów, dość że powiem że po dwóch tygodniach projekt został zrobiony. I – co więcej- przyjęty (jako rzecz całkowicie normalna) do realizacji.
Nic trudnego.

poniedziałek, 17 września 2012

układ


Granda i tyle. Bo czy można kibicom zabronić oglądania meczów reprezentacji Polski? Całe życie myślałem że nie. Jak widać myliłem się. Chcieliśmy z młodym obejrzeć mecz z Czarnogórą ale bandyckie metody – opłata za oglądanie- wyraźnie do tego zniechęcały. Tak nas jak i innych kibiców. Ale są inne metody.

Wynaleźliśmy niedaleko na Bemowie fajny bar z ekranem (!) i grupką kibiców- normalnych nie chuliganów czy kiboli- i obejrzeliśmy mecz. Atmosfera bardzo fajna, na pewno bardziej sprzyjająca integracji niż oglądanie w domu. A że sam mecz trzymał w napięciu do ostatniej minuty- wyszliśmy zadowoleni. Na następny mecz też idziemy.



Najbardziej zadowoleni to chyba byli właściciele barów, pubów i inni restauratorzy. No bo ono zarobili w skali kraju nieporównywalnie więcej niż Związek na kartach które wykupiło ponoć tylko 50 tys ludzi.
I- rzekłbym- o 50 tys za dużo!

Zawiodłem się tylko bo nie usłyszałem (a może niedokładnie słuchałem) typowej dla pana Prezesa (lub kogoś z jego świty) insynuacji że to był celowy układ. Układ Tuska z restauratorami.

czwartek, 13 września 2012

Fejsbuk i inne takie


Zapisałem się na Facebooka. To znaczy odnowiłem konto po tym jak facebook obraził się na mnie i nie chciał mi zmienić adresu. A ja na niego. Ogólnie to nie czułem potrzeby lecz zostałem jakby zmuszony. to znaczy mocno zachęcony. Ale wreszcie się przełamałem. No i fajnie, nawet włącznie z tym ze z jednym kolesiem „gadam” sobie po hiszpańsku. No i proponują mi wkładać gdzieś jakieś zdjęcia. No to coś wrzuciłem tutaj:

https://plus.google.com/u/0/photos/105415158023864375087/albums , na razie Norwegia, Maroko, Portugalia. W miarę upływu czasu włożę coś innego. Coś też chcą żebym włożył na U-Tuba. Mam dużo prezentacji i spokojnie wrzuciłem kilka małych np. mały filmik jak fajnie jest na działce nad Bugiem

http://www.youtube.com/watch?v=sdBO6e53xn4&feature=g-upl dałem mu tytuł Na Bug co. Jeszcze mam inne np.

z Kazimierza http://www.youtube.com/watch?v=uBVN4vg2RCE&feature=g-upl . czy też Pont du Gard. Chcę włożyć normalne prezentacje- większe ok. 30 min spróbuję.
Spróbowałe. dostałem adres na dailymotion http://www.dailymotion.com/piautre#video=xtnc3p

poniedziałek, 10 września 2012

koń


Tak Jaśko jak i Jozin mają pociąg do przyrody. Największym pragnieniem młodego było- odkąd po raz pierwszy zobaczył że można- przejechać się na koniu.
Wyszukaliśmy zatem niewielką stadninę pod Wyszkowem, umówiliśmy pierwszą lekcję i pojechaliśmy. Na miejscu oczywiście nie ma tak, że na konia i hajda. Nie, nie. Naprzód wizyta w stajni, wybór konia, zapoznanie się, ba- zaprzyjaźnienie się z nim. Poklepywanie konia i rozmowy z nim, by go zachęcić. To samo zresztą, tym razem z dokładnym wycieraniem konia, też i po zajęciach.
Wreszcie zaczęło się. Jazda po małym kółku z trzymanką, potem wypuszczanie konia troszkę luźniej, potem na dłuższej lonży (nie wiem czy to się tak pisze, bo oryginał jest we francuskim). Młody zachwycony, nauczył się już że hamuje się okrzykiem prrrrrrrr! A rusza- waląc konia z letka piętami.

W pewnej chwili właściciel- prowadzący zajęcia- odszedł od konia do innego „kursanta” i młody pozostał sam. Koń stoi ale on chciałby jechać, wali więc ile sił w pięcioletnich nóżkach ale koń ani drgnie. Młody nie daje za wygraną:
Prosem pana- krzyczy- koń się zepsuł!!!




Takie to bowiem- prosem pana- wyobrażenie miastowej dziatwy o urządzeniach, m.in. o tych służących do transportu.
Pra-dziadek jak zawsze znalazł celną uwagą: pewnie zepsuł powietrze- rzucił.

czwartek, 6 września 2012

i po polsku do kompletu


W Algierii powstawały limeryki też i po polsku. Na przykład po wizycie w miasteczku na przedmieściu pustyni- Brezina. Tu polonia zgodnie podzieliła sie na dwa obozy, jedni mówili Berezyna, inni- Brzezina.



W miasteczku zwanym Brzezina
Chłop położył się na szynach
Po co kładł się?- ktoś zapyta
Czy wkurzyła go kobita?!
Tak!- bo był na obiad szpinak.



Mieszkałem 3 lata w Annabie
Raz w Annabie
Chłop swej babie
Perswadował by na zabieg
Poszła bowiem na zabawie
Bawiła zbyt długo w trawie


I również 3 lata w Tlemcen


Na zachodzie zaś w Tlemcenie
Kiedyś cnota była w cenie
Kargulowa z Pawlakowską
Patrzyły się na to z troską
I szeptały; nikt nie chcemie
Po przyjeździe panny Joli
Co nie była wcale ”jolie”
Znowu miały powodzenie


No tak, ta forma limeryku może trochę naciągana. Ale brzmi jak klasyczny limeryk.