środa, 11 listopada 2020

zima za pasem

Zima za pasem. I dotąd tak nie było, by w zimie odpuścić sobie narty. Jestem uparty i nawet w Afryce szukałem sposobności by sobie pojeździć (lecz nie poszusować). I w trakcie mojej „kariery narciarskiej” spotykałem fajnych i interesujących a nierzadko sławnych ludzi.
Rok 1953.Jeździmy z rodzicami do Zakopanego i tata ćwiczy nas na oślich łączkach w okolicy Jaworzynki. Zbudował skocznię, na której osiągaliśmy niebotyczne odległości rzędu 3-4 metrów. Tata też skakał i szczęki nam opadały gdy mierzyliśmy jego 10-metrowe skoki.
Raz wyczailiśmy zawody dla takich jak my. Zapisaliśmy się. Z góralami jeżdżącymi już christianią (równolegle) nie mieliśmy dużych szans (my ledwo pługiem). Aliści jeden knypek zabił wszystkich – jechał łyżwą, czyli krokiem ślizgowym. Dowalił wszystkim i tym o 5 lat starszym. Zafascynowani zaczęliśmy indagację. - Gdzie się nauczyłeś tak pięknie jeździć? Tutaj, na Jaworzynce? - psecies tutaj to ośla łącka. Ja jezdze na Kasprowym! - A ile masz lat, jak się nazywasz?- chcieliśmy wiedzieć wszystko na raz - sześć lat. Jestem Andrzej Bachleda. Curuś.
Podroślismy na tyle, by zamieszkać na Hali Gąsienicowej w Murowańcu. By się tak dostać trzeba zjachać z Kasprowego. Daliśmy radę. W nagrodę patrzymy kto trenuje na stoku na Hali?? - sam Mistrz Polski Ciaptak. W nagrodę mamy zdjęcie
1963. Mieszkamy w Kuźnicach w zbiorówce (10-osobowa sala z piętrowymi pryczami). Dlaczego tam?- by załapać się do kolejki po miejscówki na Kasprowy przed pierwszym autobusem (6:20). Dla niewtajemniczonych: bilet nabywało się bez kłopotu za 10zł. Miejscówkę w wielogodzinnych bólach za 1zł 20gr. Te na czarnym rynku dochodziły nierzadko do 100zł. Razem z nami chłopcy z WKN – niesłychanie zdolni Piotrek Bogusławski i Tomek Wiński zwany szczeżują. Ten ma za duże buty i co rano słyszymy: Konie buty, chodzą struty Przez te konie buty małpy Ale boys, co sam widziałem na stoku – jeżdżą wspaniale. Aha, do niedużego plecaka weszły tylko najniezbędniejsze rzeczy. Smardonart i książka do matmy (byłem na 1 roku Politechniki). Nawet jej nie otworzyłem.
1964. „Zdradziliśmy” Zakopane na rzecz Szczyrku. I tutaj – niespodzianka - są chłopcy z WKN. Biorą udział w mistrzostwach Polski. Jako chłopcy z nizin szans nie mają, ale jadą dobrze i skutecznie i zostają zauważeni. Szczeżuja przez swą technikę i odwagę. A Piotrek przez elegancję i skuteczność. Ale są przede wszystkim górale. I góralki, takie jak urocza Hania Pustówka, ładna a na stoku szybka jak błyskawica. Skumplowaliśmy się i gdy nadszedł czas zawodów- wybraliśmy się na metę. Faworytka była w zasadzie jedna – Grocholska, wygrywająca od lat wszystkie Mistrzostwa. Ale Hania chciała się (?przed nami?) pokazać i po raz pierwszy w historii Grocholska zeszła ze sceny pokonana, ze słowami: mam wreszcie godną następczynię. Cieszyliśmy się jak dzieci. Ale czas leci.
1965. Znów Szczyrk, tym razem w zjeździe mężczyzn debiutuje nasz „kolega” z Jaworzynki – Andrzej Bachleda. Stajemy na trasie zjazdu przy „piekiełku”. To takie wredne miejsce, gdzie w dołku wciska w ziemię i, jak człek myśli, że już po wszystkim, wlatuje na drugi dołek i kontr-stok. Oj było na co patrzeć. Woyna-Orlewicz przejechał mięciutko i elegancko i nie było widać kto mógłby z nim wygrać. Ale Bachleda pokazał, że ma zawieszenie jak w samochodach WRC. Wybił się na pierwszym hopku i spadł na drugi, już za przeciwstokiem. Wytrzymał i zdobył pierwsze Mistrzostwo Polski, a ja mu pogratulowałem Co to? – pytali zdumieni chłopcy z WKN. Znasz go? - Mój kolega – odparłem (nie)skromnie i urosłem o 15 cm. -Startowaliśmy razem w zawodach. To jedź z nami na górę - oni na to. Ustawiliśmy bramki do specjalnego (same zawody w slalomie specjalnym odbywały się na Beskidku). Nie mogłem się wycofać. Przejechałem aż 6 bramek. Na pociechę – miałem na gipsie wszystkie podpisy mistrzów narciarstwa. A propos – Szczeżuja dał się (po latach) poznać jako ceniony trener narciarski w Polsce i Austrii(!)
Lata ’70. Jesteśmy w Szczyrku z Witkiem Woydą i Grażynką. Witek Woyda. Nie żyje od kilku już lat. To, że mistrz olimpijki we florecie, to wszyscy wiedzą. Ale jak jeździł na nartach?? Cudownie. Trenował razem z alpejczykami z Wisły Gwardii Zakopane. I nierzadko z nimi wygrywał. Gdy prosiłem Go o pokazanie jego techniki – odpowiadał – to jedź za mną i naśladuj. Nie nadążałem, ale i tak sporo się od Niego nauczyłem.

Marsa Alam

Marsa Alam. No i wreszcie nadszedł ten dzień. Długo wyczekiwany i nie bez obaw. No bo nie wiadomo co jeszcze wymyśli ten cholerny świrus. Czy np. nie zamkną nam nagle granic, czy nie załapiemy się przypadkowo? A tam - jak będziemy funkcjonować? Czy aby bezpiecznie?
Obawy całkowicie bezzasadne. Już od pierwszej chwili było widać że, (przyznam to ze wstydem) uciekliśmy przed kowidem. Bezpieczeństwo 100%. Wszyscy przebadani (badają już na lotnisku), obsługa (na wszelki wypadek) w maseczkach. My bez. Obłożenie hotelu 20-30%. Nie ma zatem tłoku. Ciągłe odkażanie, mierzenie temperatury ciała. Czułem się bezpieczniej niż w Polsce.
Obsługa wspaniała lecz nie nachalna. Zgadują życzenia w mig. Kelnerzy wiedzą co zamawiamy (picie) do obiadu i kolacji i sami przynoszą. Wieczorami występki i animacje. Znakomite kapele (w tym z Kuby), tancerki porywające publikę do wspólnego tańca. No i rzecz prosta, mini disco dla najmłodszych.
Czysto i schludnie do przesady. „Green Fingers” codziennie strzygą dokładnie trawniki, podlewają i ogólnie dbają o wygląd ośrodka.
A minusy? - Sporo polaków grupujących się w hałaśliwe grupy - TVP Info w telewizji. Na szczęście nie ma nakazu oglądania