czwartek, 29 marca 2012

Costa Brava

W maju, jak było zaplanowane, wyjazd do Hiszpanii a przy okazji sprawdzenie efektów kilkumiesięcznej nauki tego języka. Test wypada nadspodziewanie dobrze, dzielnie opieram się pokusie używania innych języków, a pod Sagrada Familia opieprzam kieszonkowca: Pierdete tio!- co znaczy coś jak „spieprzaj dziadu!.”, zaskoczony zmył się natychmiast. Sama Barcelona- wspaniała a park Gaudiego i Katedra warte podróży 2,5 tys kilometrów. 


Costa Brava, czyli dzikie wybrzeże- śliczne, należy odwiedzić na pewno średniowieczne miasto Tossa de Mar i Gironę. Rozczarowuje trochę najsłynniejszy stadion Europy- Camp Nou, a ceny bandyckie. Za wejście na trybuny – 10 Euro, na dół do tunelu (nie na płytę) -19 Euro. Koszulka FC Barcelona 40-80 Euro. U nas taniej.

A to nie wszystko, bowiem na emeryturze głównie podróże, w październiku zaplanowaliśmy wyjazd na pustynię marokańską.

poniedziałek, 26 marca 2012

coś z Beethovena

Na Wielkanoc mamy jak zwykle  mamy festiwal wielkiego Ludwika. Pozytywnie nastrojony wspaniałym występem Austriaka Wundera w konkursie Chopinowskim, wybrałem występ jego rodaka Rudolfa Buchbindera w Zamku. Pełno VIP ów: Elżbieta Penderecka i Jej wielki Mąż, Minister kultury…

Pozostałości języka niemieckiego, nieużywanego od 20 lat a więc na wymarciu, mówią mi że Buchbinder to ten co zszywa książki- a więc introligator. I tego się trzymajmy!
Z drugiej strony Rudolf to przecie najsłynniejszy i do tego czerwononosy renifer.
Co do gry- pozostańmy przy określeniu – introligator. Niech nikogo nie zwiodą brawa ani westchnienia starszych pań, połowa uczestników ostatniego konkursu mogłaby tu z nim konkurować. Wyszedłem załamany , że użyję neologizmu- ich habe gekotlet

czwartek, 22 marca 2012

znów piernikalia


W kwietniu znów piernikalia, tym razem rodzinne. Jožin i Marysia- jeszcze za małe idziemy więc z Jaśkiem, startujemy w konkurencjach rodzinnych. Młody jest zachwycony, a najbardziej tym że dają za darmo kiełbaski i colę. Niedawno z tenisa zrezygnowałem głównie przez ból ręki przy forhendzie, toteż wzmocniłem bardzo bekhend. Nie spostrzegł tego w porę mój młody przeciwnik z turnieju tenisokometki i za chwilę było po meczu. Długo nie mógł zrozumieć że jego taktyka, z reguły zresztą słuszna,  grania na bekhend przeciwnika nie sprawdziła się. 

Ewelina wygrywa rzut telefonem komórkowym- za trafienie sędziego otrzymuje bonus w wysokości 100 punktów. Jasiek w turnieju łuczniczym najpierw chciał trafić kibica, potem biegnąc za potrzebą sam wystawił się na strzał. Na szczęście zawodnik trzymający łuk nie miał siły go naciągnąć. A mierzył dobrze.

poniedziałek, 19 marca 2012

idzie wiosna


Na UTW cykl bardzo ciekawych wykładów: o muzyce i o krajach Ameryki Południowej, to dla mnie gratka- wszak króluje tam język hiszpański w którym czuję się coraz lepiej. U Eweliny był wykład o Barcelonie i architekturze Gaudiego. Jednocześnie znalazłem program wycieczek dofinansowywanych z Unii właśnie do Hiszpanii. Szybka decyzja: w maju jedziemy na Costa Brava do Barcelony, muszę zobaczyć Sagrada Familia na własne oczy- mówi Ewelina.

Zima się kończy więc znów wyjazd w Dolomity, mamy taką naszą metę na południe od Cortiny d’Ampezzo- raj dla narciarzy, blisko 100 km tras nienagannie przygotowanych, słońce na 100% pobytu. Żyć nie umierać.

W marcu Marysia skończyła 2 lata a Jozin 3 i z tej okazji obchody dnia dziecka. Marysia pięknie mówi na Ewelinę babcia Luniania, Zosia zaczyna się uśmiechać pokazując że rozpoznaje twarze; za ten bezzębny uśmiech- mówi jej ojciec- oddałbym cały świat. Jozin- już stary przedszkolak- mówi że tam jest bardzo fajnie i cieszy się zawsze widząc dziadka. Jasiek za chwilę pójdzie do 3 klasy, a na razie do komunii. Wyrósł już z fascynacji spidermanem, teraz bożkiem są gry na playstation.

czwartek, 15 marca 2012

GO

Mistrzostwa Polski. Z Wojtkiem Pijanowskim liczymy partię

Kiedyś fascynowałem się starojapońską grą w GO, a na liście rankingowej moimi „sąsiadami” byli Wojtek Pijanowski i Janusz Korwin Mikke (mój kolega od stolika brydżowego). Walczyliśmy zażarcie na miejscach 4-8 (pierwsza trójka znacznie odjechała) o wejście do szóstki i prawo reprezentowania Polski. Załapaliśmy się zgodnie we trzech co bardzo nas zbliżyło. I bardzo się też ucieszyłem gdy zobaczyłem „Mikusia” na widowni teatru Współczesnego na spektaklu sztuki „Napis”. Przywitaliśmy się wylewnie ale nie było nam dane pogawędzić, gdyż Janusz został natychmiast rozpoznany i w kolejce do szatni zapraszany co rusz do sesji zdjęciowej telefonami komórkowymi. Na jedną sesję zaprosili też nie wiadomo czemu i mnie i nasze żony. Morał: korzystajcie z okazji kulturalnego spędzania czasu, może następnym razem zaprosi was do zdjęć Pijanowski albo Palikot!

 Sama sztuka wzbudziła we mnie refleksję o dowolności tłumaczeń. Oto w kluczowym momencie pada dość niepochlebne słowo francuskie  „con”. W wersji teatralnej tłumacz poszedł po bandzie i zostało on przetłumaczone na „h..” (przepraszam, chyba oficjalna pisownia jest „ch…”). W wersji telewizyjnej tłumacz odpuścił nieco na „k….s”. Tys piknie, jak powiedziałby Kwiczoł. To samo słowo w sztuce „le diner de con”  w Ateneum poszło łagodnie- jako „głupiec” („kolacja dla głupca”). Najtrafniej ujął to jednak Młynarski w swej piosence: u niego con to po prostu- „wał”!

niedziela, 11 marca 2012

kolędowanie przy pieczonym baranie

Po Świętach coroczne kolędowanie w posiadłości poetki Basi Walickiej. Na wieś pod Sochaczew kawał drogi ale warto. Towarzystwo zjeżdża z całej okolicy z wałówkami- od własnoręcznie upieczonej świni, po domowe wypieki wódki i nalewki, a gospodyni  udostępnia jeno lokal i fortepian. Śpiewane są nie tylko kolędy ale i pieśni z czasów PRL-u, trochę późniejszych też.  W tym roku wykonaliśmy „Jezusa Narodzonego” z takim ogniem przy gitarze, fortepianie i perkusji z foremek do ciasta, że zleciała się cała okolica z posterunkowym włącznie! Duży plus- nie trzeba ograniczać się w spożywaniu napojów lub sadzać żonę za kółko- dworek duży i przenocować swobodnie można. Nazajutrz rano nie trzeba wszak meldować się wczesnym rankiem w pracy. 
I na odchodnym (?odjezdnym?) miła niespodzianka- goście dostają gościniec- paczkę świąteczną a w niej np słoik konfitur z marakui. To tyko dodatek, bo głównym składnikiem paczki jest tomik świeżo wydanych wierszy Basi.

W styczniu mija rok jak jestem na emeryturze. Chwale sobie i nie nudzę się i, aby zachować kontakty z firmą, biorę czasami prace zlecone. Nie jest to już jednak funkcja ostatnich 20 lat- Project Managera, zbyt stresująca a mamy przecież unikać stresów. Poza tym na dwóch tylko prowadzonych przeze mnie kontraktach: Procter & Gamble i Michelin straciłem połowę zdrowia. O innych nie wspomnę. Starczy.

czwartek, 8 marca 2012

czas jesienno- zimowy


 












Przyszła jesień a wraz z nią pora na nieomalże już tradycyjną (w cyklu dwuletnim) wystawę fotograficzną w galerii Irydion. Wywieszałem tu już zdjęcia z m.in. Maghrebu, Roztocza i z Prowansji, a tym roku wystawiłem zdjęcia z Portugalii i Hiszpanii. Następna może będzie …to niespodzianka!

Ale mamy i obowiązki, dość przyjemne, pt. wnuki. Jasiek wiercipięta i stary mądrala- już drugoklasista i ma „pierdaków” jakim sam niedawno był, w du..żym poważaniu i jest mistrzem z rachunków. Dziadek, pokaż ile masz pieniędzy- poprosił kiedyś. Pokazałem. Masz 270 ale ja byś mi dał 50 to byś miał 220. Czy można było odmówić? Mateusz miał się urodzić na Józefa i dostał już ode mnie ksywę: Jožin z Bazin. Chodzi do przedszkola, jest ciągle uśmiechnięty i bardzo spokojny, nie tak jak Jasiek który jest zainteresowany żywo milionem spraw na minutę. Odwieźć i przywieźć ze szkoły czy przedszkola to sama frajda. Ewelina zakochana w Marysi która kończy drugi rok i przepięknie już kleci pierwsze zdania. Żywe srebro i też ciągle się śmieje. Przyszła na świat Zosia, dla Marysi której ciężko wymówić tak skomplikowane słowo– Wowa

 












Na Święta wyjeżdżamy tradycyjnie z towarzystwem brydżowym do puszczy Kozienickiej. Poziom brydżystów zróżnicowany- od słabo zaawansowanych po arcymistrzów i medalistów mistrzostw Europy. Mimo to atmosfera jest fajna, nikt nikomu nie daje odczuć własnej wyższości, słabsi uczą się od lepszych i bywa że też coś czasami wygrają. Rzeka Radomka i sama puszcza niesłychanie malownicze, toteż zwykle przywożę stąd sporo fotek, choć jest to okupione targaniem lustrzanki i ciężkiego jak cholera (z 5 kg) obiektywu.

niedziela, 4 marca 2012

sporty bynajmniej nie emeryckie



Mając coraz mniej sprawnie funkcjonujące mięsnie i stawy powoli zrezygnowaliśmy z Eweliną z „naszych” sportów: Ewelina (grała w drużynach szkolnych, akademickich)- z siatkówki, głównie ze względu na bark. Ja- z tenisa ze względu na odnawiające się wciąż kontuzje łokcia i nadgarstka, no i kondycję. Nie mam już zdrowia latać po korcie. Wspólne narty i rower nie wystarczały, poszukaliśmy czegoś innego i wybór padł na tenis stołowy. Wiele lekcji trzeba było wziąć u trenerów, wiele potu na treningach i w rezultacie chodzimy 2-3 razy w tygodniu na Spójnię. Szybko przychodzą tez pierwsze sukcesy: już po pięciu treningach udało mi się (przy forhendowym top spinie) nie przywalić rakietką w głowę. Mamy już tam mnóstwo znajomych, ba- przyjaciół, jeden z nich obchodził nawet swoją „pięćdziesiątkę” gronie nie tylko rodziny i znajomych, lecz i pingpongistów ze Spójni. 
I tak to dbamy o kondycję, a przy okazji mamy dodatkowy „światek” gdzie przy rozmaitych okazjach spotykamy się. Jedną z takich okazji jest coroczny pingpongowy Protour na warszawskim Torwarze. Przez dwa tygodnie listopada mecze ranne i wieczorne pełne dramaturgii, najlepsi zawodnicy świata jak Timo Boll czy Samsonow. Wracam (lub nie) do domu na obiad i patrzę tylko by nie przegapić gry naszych (Such, Błaszczyk, Górak, Partyka…) i Timo Bolla!