niedziela, 29 września 2013

Maorysi i calypso

Czy na skrzyżowaniu kultur- bo tak nazywa się doroczny festiwal muzyczny- mogą leżeć Karaiby i Nowa Zelandia? Leżą przecież na dwóch przeciwległych krańcach ziemi, dzieli je ogrom Pacyfiku i kontynent amerykański. Mogą, a muzyka i związana z nią kultura, na oko (ucho) różne, doskonale się uzupełniają. Przedstawicielka Trynidanu- Calypso Rose, zwana królową calypso, dała rzadko spotykany muzyczny show.
Kontakt z publicznością, wzmacniany przez kołyszący karaibski rytm, niezwykła osobowość, doskonały muzycznie zespół z Gwadelupy- to wszystko sprawiło że sala została wprawiona w ekstazę. Większość oglądała występ non stop tańcząc. Temperatura, mimo zimna na zewnątrz, podniosła się o dobra kilkanaście stopni.
Za czym kojarzy się Nowa Zelandia? Pewno z Maorysami i kiwi. Spora część pewnie oglądała taniec wojowników maoryskich- haka. Choćby na meczach rugby słynnych nowozelandzkich „all blacks” czy „red socks”. Najpopularniejsza wokalistka NZ- Moana nawiązała do tradycji Maorysów.
Moana and the tribe dali pokaz zarówno interesującej wokalistyki jak też show wojowników maoryskich z nieodłącznym tańcem „haka”. Głównie wokalistyki, bo skaczący przy klawiszach czerwonowłosy diabeł, zagłuszał wszystko dyskotekowym waleniem, z mocno przesterowanymi basami. Pewno Maorysi uznali że dla takich dzikusów jak my, jest to niezbędne.
Ale za to gitarzysta Katso dał popis gry na gitarze godny samego Santany.
Ciekawe, że na występie były wszystkie grupy wiekowe, od kilkuletnich dzieci (przede mną na krześle tańczyła dziewczynka, tak na oko z 6 lat) po emerytów. I o to chodzi!

wtorek, 24 września 2013

Top Gear Live

Na Stadion Narodowy w Warszawie wchodzi ponoć 55 tys luda. Teoretycznie, bo gdzie by pomieścił się ten milion sympatyków, okupujący już od wczesnych godzin porannych okolice stadionu, aby dostać się na imprezę Top Gear Live. Albo chociaż z bliska poczuć tę atmosferę. Policja sprawnie kieruje ruchem. Kieruje- to dobre określenie gdyż mnie np. wykierowała na drugą stronę Wisły, zabraniając wjazdu na parking. Ale było wesoło i już po godzinnym krążeniu (w zasadzie czołganiu się na jedynce), spoceni mimo chłodu, możemy wyjść prawymi drzwiami z samochodu. Ja, syn i dwóch wnuków dla których jest to mega przeżycie.
Na dzień dobry, wizyta w pit-stopie, zarezerwowana aliści tyko dla pierwszych śmiałków, co kupili bilety w pierwszych minutach sprzedaży. Czyli dla nas też. Prezentacja aut od maluchów cabrio i Mini Cooperów (zwanych w rajdach Monte Carlo „bloody boxes”), do sztuk za ponad milion Euro- jak Jaguar 220XJ, Lambo, czy Astony Martiny.Obok stoi stuletni Ford T
A potem zaczyna się gala. Naprzód prezentacja i wyścigi w różnych klasach Vervy, a potem właściwe Top Gear. Clarcson z przyjaciółmi widziani z bliska. Stig też. Richard patrzy na przepełnioną widownię, i mówi: podobno jest tu 58 tys ludzi (błąd- jest milion), to kto mi w tej chwili naprawia zlew? Wszyscy hydraulicy przecież wyjechali z Anglii, by być tu! A potem pokazy przerywane gadkami i komentarzami. I drifterzy, i kaskaderzy, jazda przez ogień, taniec ciężarówek na 2 kołach, skoki, konkurs piękności (samochodów) i wiele innych. Na koniec mecz piłki „nożnej”- właściwie samochodowej, z udziałem samego Stiga, który pod koniec meczu przeniósł się z drużyny angielskiej do (tej zwycięskiej) polskiej.
Do domu wróciliśmy grubo po północy, a chłopaki z wrażenia nie mogli zasnąć!

piątek, 20 września 2013

Event Michelina

Nie tak dawno prowadziłem kontrakt dla Michelina. Project Manager łatwo generalnie nie ma, a dla takiego klienta- miałem bardzo ciężko. Zostawiłem tam kawał zdrowia i nerwów, ale również zyskałem sporo znajomości, ba- przyjaźni. Wykorzystałem to niecnie, chcąc zdobyć zaproszenie na spotkanie organizowane przez właśnie Michelina. Znaczni goście z całej Europy, wspaniałe samochody i oprawa, dla niektórych- możliwość przetestowania opon, a tak naprawdę pretekst do przejażdżki BMW serii 6,Porche Carrera
czy Audi tt. A namówił mnie na to mój syn Krzysiek, będący tam głównym koordynatorem jazd, prób, pit-stopów i w ogóle logistyki. Wśród zaproszonych gości znalazł się kierowca wyścigowy, występujący w Top Gear- STIG. Ci co mieli okazje przejechać się z nim- wychodzili na miękkich nóżkach. Mój przyjaciel „Wróbel”- były czołowy kierowca rajdowy po przejeździe Stiga stwierdził: kurde, uczę się prowadzenia samochodu od początku!!
„Event” trwał 4 dni, i zaręczam, że nudzić się było niesposób.

wtorek, 17 września 2013

tenis w porcie

Przypomniały mi się czasy świetności polskiego tenisa. Czasy gdy Fibak prowadził Polskę do boju w meczach ze Szwecją (pamiętny mecz z Borgiem) czy Niemcami. I postanowiłem dopingować naszych na Torwarze w meczu z Australią. Nadzieje na sukces były całkiem racjonalne- mogliśmy liczyć na 2 zwycięstwa Janowicza i jedno Fyrstenberga z Matkowskim w deblu. Mogliśmy, lecz do czasu gdy ogłoszono skład polskiej ekipy- niestety bez Janowicza , co sprowadzało nasze szanse prawie do zera. Bo trudno było marzyć by Kubot czy Przysiężny dali radę dużo wyżej notowanym Hewittowi i Tomicowi. Nie dali rady, choć walczyli dzielnie, i Tomic zdecydowania był w zasięgu obu. W pierwszym dniu Przysiężny, zwany pieszczotliwie Ołówkiem, miał Tomica na widelcu. Zawiodła głowa. Jeszcze bliżej był Kubot, ale też skucha.
Liczyliśmy na debla, który, zgodnie zresztą z przewidywaniami, nie zawiódł. Choć potrzebował do zwycięstwa ponad 3 godzin i 5 setów. „Frytka” z „Matką” nie byli w swojej życiowej formie, dobrze że na Australijczyków wystarczyło. Poszedłem na Torwar z wnukiem i dopingowaliśmy dzielnie naszych. Gra się nie klei, więc czekamy na przebudzenie Matki , bo Frytka gra na swoim poziomie. Wreszcie coś się rusza i piękne zagranie Matkowskiego daje naszym gema. Widziałeś- mówię do wnuka- jak pięknie gra Matka?!
Matka Natura- odpowiada.
I skąd u dzieci takie skojarzenia?
Dzieci są zresztą naszym oczkiem w głowie. Zdarzyło się niefortunnie, że dziewczynka do podawania piłek (tak na oko 8-9 lat) dostała mocno uderzoną piłką z brzuch. Natychmiast zajęła się nią prawie cała ekipa z ratownikami medycznymi włącznie. Wreszcie wstała z zaimprowizowanego naprędce „łóżka”, i podniosła ręce do góry w geście: nic mi ni jest! Dostała brawa większe niż tenisiści męczący się niemiłosiernie na korcie.

piątek, 13 września 2013

Waters


W latach 70’ poznawałem muzykę Pink Floydów. Coraz dokładniej i w końcu stałem się zaprzysięgłym fanem tej grupy. Zachwyciłem się suitą „shine on you crazy diamond” z płyty Wish you were here. Ta płyta razem z Dark side of the moon stala się dla mnie symbolem Pink Floyda. Jadąc na reputacji, Pink Floyd pod kierunkiem Rogera Watersa wyprodukował the Wall, i to już było nie to. W końcu Waters odszedł czym ostatecznie wbił gwóźdź do trumny tej legendarnej już grupy. Ja wciąż pamiętając o złotych latach 70, skusiłem się na obejrzenie spektaklu the Wall przygotowanego przez Watersa na Stadionie Narodowym. Spektaklu, nie koncertu, gdyż muzyka była jedynie słabo słyszalnym tłem do widowiska. Ja poszedłem posłuchać muzyki, więc zachwycony nie byłem. Ponury dosyć nastrój potęgowały nietoperze krążące pod kopułą stadionu.
Dla zatarcia wrażenia, czem prędzej, wróciwszy do domu, puściłem sobie starego, dobrego Pink Floyda sprzed trzydziestu-kilku lat.

czwartek, 5 września 2013

limeryk zoologiczny

Jeden z Ośrodków Kultury, wsparty przez jedną z gazet, ogłosił konkurs. Konkursy bywają różne, np. wystartowałem ongiś w konkursie fotograficznym, i zostałem nawet nagrodzony czyli dostrzeżony. Tym razem był to konkurs literacki, a zadaniem był limeryk o przyrodzie. To coś dla mnie, w limeryki bawię się od dawna, spłodziłem już ich spora liczbę w różnych językach (tak dla treningu lingwistycznego).
Niedościgłym „wierszokletą” przez całe lata, ba- dziesięciolecia- był Marian Załucki. Potem pałeczkę przejął godnie Andrzej Waligórski. I jego styl zdominował limeryk, który wysłałem na konkurs:
Zdarzyło się raz wiosną świstakowi,
Że wyryćkał szynszyla w lesie koło grobli
Dzielnicowy wszczął wnikliwe dochodzenie
Lecz zaraz je umorzył, bo wyszło obwieszczenie
Że proceder ten uprawiają tylko bobry.

Mój limeryk nie wygrał – a tłumaczę to sobie małą popularnością barwnego słownictwa Waligórskiego.

poniedziałek, 2 września 2013

impresji muzycznych ciąg dalszy


Koncert f-moll Chopina słyszałem już setki razy, ale takiego wykonania jak Marc- Andree Hamelin nie słyszałem jeszcze. Szczególnie 1 część. Dokładnie słyszałem „the sound of silence”. W najpiękniejszych momentach piano- słychać było że widownia dosłownie wstrzymuje oddech.

Gdy 16-letni Jan Lisiecki stawał w szranki z opromienioną sławą Marią Joao Pires, Filharmonia Warszawska pękała w szwach. W programie są dwa koncerty Beethovena ale i dwoje wykonawców. Siedzący obok francuz pyta mnie czy wiem który koncert zagra Maria Pires. Nie wiem, ale natychmiast przypomina mi się inny koncert sprzed lat:

Alicia de Larrocha w Filharmonii, gra 4 koncert Beethovena. W przerwie, w kuluarowej dyskusji, sam Jan Weber pyta mnie jak podobało mi się to wykonanie. Myślę że Beethoven- trochę się migam - wymaga raczej męskiej ręki. Gra Alicji to raczej pasuje do Debussy'ego czy Chopina. On na to że w zasadzie mam racje, ale IV koncert jest bardzo „miękki” i kobiety niekiedy biorą go na warsztat.
Ekspertem od muzyki wprawdzie nie jestem i staję na baczność jak Weber mówi, ale pamięć mam dobrą. Toteż teraz na pytanie francuza odpowiadam: „czwarty” i powtarzam słowa Webera. Na estradę wchodzi Pires. Pierwsze takty IV koncertu i błysk podziwu w oku francuza- bezcenny.
Ukoronowaniem koncertu były bisy. Otóż zagrali na 4 ręce utwór Schuberta wywołując niekłamany aplauz publiczności. Prześlicznie wyglądało to gdy kłaniali się- ona- 160 cm, on- 190 cm wzrostu.