sobota, 5 grudnia 2020

Wielki Mistrz Waligórski

Szklanka do połowy pusta Albo pełna. Komunikat: dziś zanotowaliśmy 574 zgony Radosny komunikat TVP: dziś zwolniły się 574 łóżka Nie wiem co o tym myśleć, ale oddam głos ekspertowi Niezapomniany Andrzej Waligórski: Udzielał raz wywiadu kotek, że jest zdrowy, Wtem uszki mu opadły, oczki wyszły z głowy, Pękł mu brzuch, ogon, płuca i głosowa struna, Wreszcie zdębiał, ocipiał, zesrał się i umarł. Amen. Posłuchałem przypadkowo (nie zdążyłem przełączyć) jakiegoś niedo- rzecznika z sekty i tych bredni nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Aby kompletnie nie ocipieć udałem się po pomoc do mojego guru – Andrzeja Waligórskiego. Raz chory niedźwiedź pierdział, budząc miłosierdzie A suseł mu oklaski bił po każdym pierdzie. Czy ten suseł zwariował? - spytał dzięcioł śledzia. Nie - śledź odparł - to rzecznik prasowy niedźwiedzia.

PULS

Puls wyznaczający ważne wydarzenia z życia. Małe, jak np. cotygodniowy turniej brydżowy, Średnie, jak miesięcznice (sorry, ale nie mogłem sobie odmówić tego żartu), Duże jak coroczny wyjazd na narty w Dolomity (passé.), czy na letnie wakacje Te największe. Kiedyś to był Plan Pięcioletni (małolaty niech spytają dziadków co to było). Dziś do nich należy wyznaczający pięciolatkę Konkurs Chopinowski. Uczestniczę aktywnie w tym wydarzeniu od 60 lat (!!). W tym roku konkurs przełożony (a mam już zakupione bilety) i puls zanika! Dla odświeżenia – garść nietypowych wspomnień. Na początek miniaturka nr 1: Rok 2015. Atmosfera senna, gdy na estradę wychodzi Chińczyk Julian Jia. Pierwsze takty etiudy chromatycznej stawiają mi uszy do góry. Wykonanie niebanalne, I can’t help feeling, że to już słyszałem. Grane z taką nutką swingu, że nie sposób zapomnieć. Było to chyba na eliminacjach do poprzedniego Konkursu. Ale ten facet (a może to babka) zupełnie nie podobny…. Wracam do domu i odszukuję program sprzed 5 lat. Mam! Ten sam facet. A mój dopisek na tej stronie programu: „geniusz” I tu refleksja. Nie potrzebne nam żadne systemy identyfikacji i inwigilacji ludzi. Zdradzi cię wykonanie etiudy chromatycznej!!
PULS cz 2 Migawki z Konkursu Chopinowskiego. Z różnych lat. dziś miniaturka nr 2: Francuzki grają koncert nr 2 f-moll. Rok 2010. Do finału dociera Francuzka Helene Tysman. Jej gra, bardzo wrażliwa, doskonale pasuje do muzyki Chopina. Cudowne, nietypowe wykonanie finału sonaty b-moll stawiało ją w rzędzie moich faworytów. Ale wrażliwość do pewnych granic. W finałowym wykonaniu koncertu f-moll Helene tak się zasłuchała w piękno tej muzyki, że zapomniała ze to ona sama gra!! I nie weszła w odpowiedniej chwili, po wstawce orkiestrowej. Klops. Ale publika i tak ją nagrodziła olbrzymimi brawami. No i cofamy się do roku 1990. Też finałowy koncert gra Caroline Sageman. I tutaj publiczność (w tym i ja) z przerażeniem widzi (i słyszy), że Caroline sam finał gra koncertu gra dowolnie. Losowo wybrane klawisze, byle w tempie i tonacji. - Coroline, co się stało – zapytałem ją. – Nic wielkiego (?!). Po prostu sam awans dojścia do finału był takim zaskoczeniem, że nie przygotowałam koncertu!! Ale i tak jestem bardziej niż zadowolona. Fakt. Wtedy faworytem ekipy francuskiej był Philippe Gusiano. Aby zobrazować to, co potencjalnie utraciliśmy, voici finał koncertu f-moll. Dłuższy czas miałem to na dzwonku telefonu. Dla zobrazowania – kilka fotek z Warszawy nocą.
A ja wciąż żyję konkursami Chopinowskimi Tego gościa udało mi się poznać. Osobiście!! Garrick Ohlsson W konkursach chopinowskich największy szok lat siedemdziesiątych to...nie, nie, wcale nie Christian Zimmerman, lecz Garrick Ohlsson. Zwalisty chłop o rękach jak bochny chleba, ale gdy grał zwiewne etiudy to, jak pięknie określił to Waldorf, 2 bochny chleba zamieniały się w 2 motyle fruwające nad klawiaturą. Gdy udało mi się wejść na jego występ III etapu, byłem w siódmym niebie. Mącił ten radosny fakt jeden szczegół: otóż w programie była sonata h-moll, której nie rozumiałem, nie ceniłem i odpokutowywałem niemalże każde jej wykonanie. Po prostu przecudowna sonata b-moll tak usunęła ją w cień. Aliści pierwsze dźwięki tejże sonaty postawiły mi uszy do góry, w drugiej części usłyszałem po raz pierwszy całe jej bogactwo i piękno a w finale padłem plackiem i nie podniosłem się. Te 15-minutowe brawa, podtrzymywane na siłę przez jakiegoś maniaka, słyszalne na płycie (nagranie na żywo z przesłuchania) TO JA! Historia zatacza kręgi gdy u schyłku lat osiemdziesiątych dowiedziałem się, że do Warszawy przyjeżdża Garrick Ohlsson, z niecierpliwością i wypiekami czekałem na koncert. Tym bardziej że w programie były wszystkie 3 sonaty Chopina; b-moll (nie wymagająca rekomendacji), h-moll której wykonanie właśnie przes Ohlssona dokładnie wstrząsnęło mną i przewróciło świat do góry nogami, oraz c-moll (wg Webera niesłusznie pomijana i zapomniana). No i co? Nic. Nuda proszę pana. Wykonania przefilozofowane, młodzieńcza werwa gdzieś odleciała, finał sonaty h-moll który porwał w 1970 nawet staruszki z wózków, beznadziejnie wolny i cichy. Na bis (niewiadomo po co) claire de lune przy którym mało nie usnąłem, bo trwało chyba z pół godziny. Jak widać nie tylko wykonania głośne i szybkie są zadziwiające.

Zgarniamy całą PULĘ

Zgarniamy całą PULĘ
Swego czasu, na przełomie wieków, odbywały się chętnie tzw „rodzinne Kongresy Brydżowe”, zwane popularnie wczasami brydżowymi. Zrazu w Augustowie, potem w Olecku, poczem zmarły śmiercią naturalną. Ja, zagorzały uczestnik tychże (nawet mam stosowne puchary) odczuwałem dotkliwie ich brak. Ale życie nie znosi próżni, jest przecież Pula na Chorwacji. Okolica atrakcyjna, pogoda ładna, a dodatkową atrakcją miał być start w turnieju teamów. Zapowiedział przyjazd z Ameryki Jarosław Kukliński, który przed laty grał w parze z Witoldem Sobotkowskim. Byli oni bardzo silną i liczącą się w świecie brydżowym parą, toteż z radością przyjąłem propozycję gry z nimi w teamie.
No i końcu ruszamy, po drodze nocleg w Mikulovie. Pierwsza rzecz – włażę pod prysznic. A tu niespodzianka – ręczniki, a owszem, dali ale rozmiar taki raczej ścierki do naczyń. Jakoś udało się wytrzeć i idę na recepcję po wymianę, ale słyszę (!) że są zaświnione i pani ich nie wymieni (na większe). Przy odjeździe dostajemy wino z domowej winiarni. Dziękujemy, ale na pytanie dlaczego nie dostaliśmy wczoraj? – słyszymy: cobyśta się nie schlali! I tu jednak należy docenić troskę o gości.
Wreszcie dotarliśmy do Puli i kongres się rozpoczyna. Przy stoliku z nami – sam Andrzej Wilkosz. Prowadzący mówi o regulaminie, m.in. nie wolno stosować otwarcia 2 karo Wilkosza. - znów ta dyskryminacja – mruczy pod nosem Wilkosz - Nie znają się - ja na to – i się boją. - Na pewno. Ale wiecie - tu zmienił temat - że na ten kongres przyjechał Jarek Kukliński z USA?? Będzie grał z Sobotkowskim. Kiedyś jak grali razem, to nazywali ich Buba i Wowa (!). Nie zdziw się zatem, (to do mnie) jak ktoś zawoła „Wowa” – że to nie do ciebie. - Pewnikiem się nie zdziwię, – odparłem – tym bardziej że gramy w jednym teamie! - Oh, naprawdę!?
Zagraliśmy, raczej bez sukcesów. Czas jednak robi swoje. Sukcesem był wycieczki. Wspaniale zachowane Fażana i Rovinj, a przede wszystkim sama Pula z okazałą rzymską areną. No i przede wszystkim nie można ominąć słynnych Plitvickich jezior i wodospadów. Kawał drogi, ale warto było wstać bladym świtem i zrobić fotki na półwyspie Istria. Sukcesy brydżowe? – tylko tyle (i aż tyle) że dogoniłem wpisowe. Wracamy, już z pełną premedytacją z jednym tylko (ale jakim!) przystankiem. Jak było do przewidzenia musieliśmy odwiedzić jaskinie w Postojnej Jamie. I już o 5 rano byliśmy w domu.
Tyle wrażeń na jeden wyjazd – można by rzec, że zgarnęliśmy całą pulę