Uparty to ja jestem. Nie bacząc na:
- coraz mniejszą giętkość kości
- coraz gorszą percepcję
- postępującą sklerozę
że wymienię tylko te najważniejsze, uparłem się że nauczę się porządnie grać na gitarze. I to klasycznej, co tylko dowodzi tezy o postępującym zidioceniu. Na początek dowiedziałem się że wszystko robię źle: kompletnie źle trzymam gitarę, złe ułożenie rąk, palców itd. Efekt taki że uczę się od nowa. Nie ukrywam że to ciężka praca. Już bym zrezygnował gdyby nie to że jestem koziorożcem, i że (ku mojemu zdziwieniu) pan Profesor mówi ze robię postępy. Nie za bardzo mu wierzę- chyba tak mówi dla picu.
A kiedy zagram marzenie mojego życia (gitarowe rzecz prosta)- „Concierto de Aranjuez” czy chociażby „Private Investigation” Knopflera? Chyba w przyszłym życiu. I jak już zobaczyłem jaki jestem gitarowy głąb, to wydawałoby się proste (acz mistrzowska zagrane przez Keitha Richardsa)
„Little red rooster” wydaje też za trudne. Ach życie..
Jestem załamany i trudem powstrzymuję nachodzące mnie myśli samobójcze. Ale mam plan.
Może na razie zacznę od przygrywki do „Stairway to Heaven” – wydaje się prostsze
Ku pokrzepieniu serc. Emerytura jest okresem życia dającym , wbrew pozorom, najwięcej możliwości. Nie poddawać się. Nie zamykać. Przypomnieć sobie stare pasje, tworzyć nowe.
środa, 28 listopada 2012
poniedziałek, 5 listopada 2012
Jordania z Egiptu
Nie tylko podróże na emeryturze. A na tę podróż czekaliśmy dość długo. Jordania, a w szczególności Petra była moim celem już 3 lata temu. Wycieczka miała zakończyć się wypoczynkiem w Egipcie. No ale jak zacząłem myśleć (rzadko co dobrego z tego wychodzi) to to doszedłem jednak do wniosku że jak jechać do Egiptu to trzeba zacząć ab ovo czyli od jądra cywilizacji. Tak to tamten wyjazd przekształcił się w rejs po Nilu od Kairu aż po niezapomniane Abu Simbel.
Ale jak wiadomo co się odwlecze...
No i wreszcie. Już od granicy widzimy że ten kraj żyje sportem. Co rusz tablice: Michael Jordan, Simon Amman czy też Petra (Majdic?) i ten cudowny plakat : Amman loves Petra. Bo Petra warta każdych pieniędzy i wyrzeczeń, wstawania o 6 rano, i innych trudów. Po długim spacerze malowniczym wąwozem ukazują się nagle naszym oczom świątynie, skarbce, a nade wszystko grobowce kute w skałach. Szok! A wszystko to ozdobione przepięknymi kolorami skał. Po drodze do domu zaliczamy jeszcze tzw „małą Petrę” gdzie clou programu jest trudna technicznie wspinaczka przypominająca wejście na Giewont. Ale bez poręczówek.
Kąpiel w Morzu Martwym pozostawia niezapomniane wrażenie i długo jeszcze po kąpieli- tłustą skórę. Pustynia Wadi Rum nie na darmo została wpisana na listę UNESCO, a niesamowite formacje skalne w zestawieniu z bielą piasku tworzą istny raj dla fotografów. Dla mnie znaczy się- też.
Odwiedzamy też oczywiście Amman, i miejsce chrztu Chrystusa w rzece Jordan, i górę Mojżesza. Towarzyszą nam wciąż twierdze to wiernych (Saladyna) to niewiernych (krzyżowców), którzy swego czasu niesamowicie się naparzali. Zmęczeni, lecz głowy pełne wrażeń a karty pamięci też pełne gigabajtów zdjęć. Wracamy na wypoczynek do Egiptu, a po drodze, tak dla urozmaicenia, łapie nas olbrzymia ulewa i powódź niszcząca drogę i odcinająca Akabę.
Na półwyspie Synaj wrażenia zupełnie inne. Nie trzeba jechać na Karaiby by zobaczyć kolorowe rafy, a na nich jeszcze bardziej kolorowe rybki. Gdy ktoś dysponuje sprzętem i silną wolą- może zrobić piękne fotki. Ja dysponowałem.
Upały na szczęście (październik) nieco zelżały. W Polsce w tym czasie jeszcze bardziej, dostałem właśnie SMSa – w Warszawie 15 cm śniegu i -10 stopni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)