środa, 11 listopada 2020

Marsa Alam

Marsa Alam. No i wreszcie nadszedł ten dzień. Długo wyczekiwany i nie bez obaw. No bo nie wiadomo co jeszcze wymyśli ten cholerny świrus. Czy np. nie zamkną nam nagle granic, czy nie załapiemy się przypadkowo? A tam - jak będziemy funkcjonować? Czy aby bezpiecznie?
Obawy całkowicie bezzasadne. Już od pierwszej chwili było widać że, (przyznam to ze wstydem) uciekliśmy przed kowidem. Bezpieczeństwo 100%. Wszyscy przebadani (badają już na lotnisku), obsługa (na wszelki wypadek) w maseczkach. My bez. Obłożenie hotelu 20-30%. Nie ma zatem tłoku. Ciągłe odkażanie, mierzenie temperatury ciała. Czułem się bezpieczniej niż w Polsce.
Obsługa wspaniała lecz nie nachalna. Zgadują życzenia w mig. Kelnerzy wiedzą co zamawiamy (picie) do obiadu i kolacji i sami przynoszą. Wieczorami występki i animacje. Znakomite kapele (w tym z Kuby), tancerki porywające publikę do wspólnego tańca. No i rzecz prosta, mini disco dla najmłodszych.
Czysto i schludnie do przesady. „Green Fingers” codziennie strzygą dokładnie trawniki, podlewają i ogólnie dbają o wygląd ośrodka.
A minusy? - Sporo polaków grupujących się w hałaśliwe grupy - TVP Info w telewizji. Na szczęście nie ma nakazu oglądania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz