Człowiek uczy się całe życie, a życie lubi płatać niespodzianki. I tak to uzbrojony w tę ponadczasowa prawdę szedłem do filharmonii na koncert fortepianowy Pendereckiego. Spodziewałem się (przyznam się bez bicia) czegoś w rodzaju „Jutrzni”, której jeszcze nigdy nie udało mi się dosłuchać do końca. W najlepszym razie „Symfonii Bożonarodzeniowej”. A gdy jeszcze się dowiedziałem że ów koncert miał być czymś w rodzaju „caproccioso”, a po atakach z 11 września kompozytor zmienił go na „epitafium”- spodziewałem się najgorszego. I tu niespodzianka- koncert bardzo odbiega od obiegowych opinii o kompozytorze- bardziej przypomina Strawińskiego czy Bartoka. Kupiłem nawet po koncercie płytę, z własnoręczną dedykacją bohaterów owego koncertu. A więc uwaga!- nie liczmy na najgorsze i nie najeżajmy się zawczasu. Może nas zawsze spotkać miłe rozczarowanie!
Nie rozczarowałem się natomiast na innym koncercie, słuchając V koncertu Beethovena w wersji fortepianowej. Franko-cypryjski pianista i kompozytor Katsaris wziął się za Beethovena zachęcony swą (udaną dość) przeróbką koncertu Liszta. Dokonywał cudów, grając przecie dziesięcioma tylko palcami, partie orkiestralne i solo fortepianu. Przeróbka i wykonanie genialne. Ale Liszt to nie Beethoven- tu struktura muzyczna jest tak gęsta, że fortepian po prostu nie brzmi i nachalnie żąda orkiestry. No, ale to już wiedziałem, więc tej płyty nie kupiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz