Na treningu ping ponga na Spójni podchodzi do mnie jakiś facet, tak na oko ze 30 lat starszy, cudem zgaduje moje imię i przedstawia się: Janisław jestem, nie poznajesz?
Bystry jestem, już o 10 minutach skojarzyłem kto jest zacz, o takim nietypowym imieniu. Mój kolega z sekcji pingpongowej na Politechnice, dziś trochę starszy niż 50 lat temu. Trenowaliśmy razem przez 3 lata, byliśmy na liście rankingowej obok siebie, stąd często ze sobą graliśmy. Pierwsze 2 miejsca okupowali zawodowcy, a myśmy z Janisławem walczyli o miejsca 3-6, i czasami wystawiali nas do składu na jakiś mecz.
Wspominamy stare dzieje i nagle słyszę: przypominasz sobie Burcharda?- Jakże by nie!- to trzeci zawodnik obok nas na liście rankingowej (miejsca 3-6). Niezapomniany, gdyż jak o jedyny grał uchwytem piórkowym, zwanym chińskim. Dziś już połowa ze światowej (czyli chińskiej) czołówki przeszła na uchwyt europejski, ale wtedy była to sensacja absolutna. I – fakt- nikt nie umiał przeciwko niemu grać. Ponieważ byliśmy sąsiadami na liście rankingowej- grałem z Burchardem dość często. Na początku lał mnie strasznie, potem nauczyłem się tej gry i czasami nawet wygrywałem.
No i gdy „młode wilki” szykowały się na wygranie Mistrzostw Politechniki- ów doświadczony stary lis, jakoś śmiesznie trzymający rakietkę, dał wszystkim popalić! Bo ów uchwyt chiński tylko tak dziwnie i (głupio nawet) wygląda. No i nasz przyjaciel Burchard zdobył Mistrzostwo, a ja jako jeden z niewielu mogłem się pochwalić, że na rozkładzie mam Mistrza Politechniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz