wtorek, 13 października 2020

precedens

Precedens Oglądam właśnie film, gdzie to Forrest Gump został uwięziony na lotnisku. Do kraju, skąd przyjechał powrócić nie mógł, do USA nie dostał wizy. I pat. Ciekawy temat, bez precedensu. Ejże, na pewno bez? Ponoć był jakiś w 1988, a przedtem?? Jest rok 1986. Wracamy z wycieczki po Europie do Algierii. Przez Hiszpanię i Maroko, bo tak najefektywniej i najprościej. Wszystko obcykane i przygotowane. Wg zapewnień bardziej doświadczonych glob-trotuarów, wiza tranzytowa Marokańska dostępna jest od ręki w Hiszpanii w konsulacie (dla rezydentów Algierii). Na wszelki wypadek zarezerwowałem też prom z Alicante do Oranu. Jestem przygotowany jak ta hrabina z opowieści Szwejka.
„U nas, w Mydlovarach, żyła sobie pewna hrabina. Miała ona 3 nocniki: złoty srebrny i porcelanowy, ale jak wybuchła wojna to się zesrała na schodach.”
Uzbrojony w powyższe mądrości nie frasuję się, mamy wszak po drodze w Madrycie konsulat marokański, gdzie to otrzymam zaraz wizę tranzytową. Pan urzędnik w konsulacie wszelako nie kwapi się zbytnio i odsyła mnie na granicę. Tam wizy tranzytowe - mówi tonem pouczenia - dają od ręki. Macie algierską „carte de residence” ? Potwierdziłem. No to ni ma problema – on na to. Uwierzyłem (błąd). Całkiem już zatem niespiesznie jedziemy przez Hiszpanię.
Jak tu, będąc w Madrycie nie odwiedzić Valle de los Caidos – pomnik pychy gen. Franco, ominąć Escurial czy nie zahaczyć choćby o Toledo. Podziwiamy cudowne pejzaże Andaluzji i obowiązkowo odwiedzamy Alhambrę w Granadzie. Mury Alhambry są czerwone, stąd i nazwa – pochodzi od arabskiego „al hamra” – czerwona.
Wreszcie przeprawiamy się przez cieśninę Gibraltarską i lądujemy w Ceucie. Strefa wolnocłowa, więc raj zakupowy, ale ciągnie nas już do domu. Do Tlemcen. Gracko, choć z żalem wylogowujemy się z Hiszpanii i za chwilę wjeżdżamy pod szlaban marokański. Wysiadam z auta, by załatwić wizy tranzytowe przez Maroko do Algierii. Aliści urzędnik patrzy na mnie jak na głupiego. Wizy można dostać tylko w Madrycie. Tutaj?? – niemożliwe!!
Szczęka opadła mi z łoskotem na podłogę i gorączkowo rozmyślam co robić. Pozostał backup w postaci promu z Alicante, ale już jestem w strefie eksterytorialnej, między szlabanami. Wracam pod szlaban do Hiszpanii. Strażnik graniczny kategorycznie odmawia wszelkich negocjacji. Wyjechałem z Hiszpanii (to prawda) a na wjazd potrzebuję wizy. Ni mam – to nie wjadę. Wykonuję rozpaczliwy telefon do ambasady polskiej w Madrycie. Opisuję beznadziejną sytuację. Przyrzekają załatwić pozwolenie wizowe i przesłać na granicę. Instalujemy się na placyku pomiędzy szlabanami.
Te cztery dni, które spędziliśmy między szlabanami to przeżycie niesamowite. Baniol (R18 kombi) służył nam za dom – sypialnię na 3 osoby, jadalnię i wszystko co potrza. Luksusową łazienkę udawał mały kibelek w budce hiszpańskiej (do marokańskiej nie dało się nawet wejść). Za pocztę robiła eksterytorialna budka telefoniczna, z której wykonywałem rozmaite połączenia, głównie do ambasady w Madrycie. Dobrze poznałem i byłem po imieniu z wszystkimi pracownikami posterunku granicznego. Zaczepiałem jadących do Algierii (do Tlemcen) z prośbą o przekazanie informacji co się ze mną dzieje. Czwartego dnia wieczorem wizy nadeszły. Mimo iż zapadała noc daliśmy nura przez granicę. Byleby się tylko nie rozmyślili.
Pomysł na film – przedni, co? Ale Spielberg nie chce rozmawiać ze mną w sprawie tantiemów. Za pomysł i nowatorskie wcielenie w życie. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz