Pewnego dnia, gdy za oknem 10 cm śniegu i -10 stopni, zaczynają cię swędzieć nogi. Widomy to znak, że tęsknią za nartami.
Ale starczy rzut oka na kalendarz, by spostrzec, że do wyjazdu w góry jeszcze trochę. W nasze góry daleko, w jeden dzień nie obrócisz, a w okolicy nie ma warunków. Na szczęście koło Bełchatowa wykorzystali inteligentnie hałdę, zagospodarowali, zrobili wyciąg. Całkiem przyzwoity- ponad 700m długości. 150 km to fraszka, 2 godzinki i jesteś na miejscu. Na miejscu wypożyczamy sprzęt dla dzieci lub wnuków (dzieciaki tak szybko wyrastają, że w sprzęt nie inwestujemy). I hajda. Fasolka po bretońsku i bigos w barze. I jazda do wieczora bo stok oświetlony.
No, tu to fajnie, ale przecie spędziłem 7 lat w Afryce. A tam co robić, gdy nogi zaczynają swędzieć? Kak żyt’? Jechać na narty do Francji?
Otóż wcale nie trzeba- górach Atlas, są 2 ośrodki zimowe: Chrea i Tikjda. Na Chreę jeździ totalne frajerstwo, panowie w długich płaszczach i lakierkach, panny w futrach, bachory na sankach. Głównie ruscy. Jedyne miejsce dla prawdziwych narciarzy, to położona w masywie Djourdjoura (czytamy: dziur-dziura) wioska Tikjda (tikżda) położona na 1600m npm.
Tikjda, oaza zimy w środku Afryki. Stacja narciarska z wyciągami, wypożyczalnia sprzętu (narty, buty, kijki etc). Są dwa różne miejsca zakwaterowania: dla wygodnickich- hotel, i „chalet de cheminots” czyli schronisko dla wędrowców. Już pierwszego dnia niecierpliwie jedziemy pod wyciąg. Śnieg na poboczach, a wkrótce i droga miejscami wyrąbana w śniegu przypomina, że to luty.
Na dolnej stacji wyciągu wypożyczamy przedpotopowe Rossignole, dobieramy buty i na górę. No i niespodzianka- czeka na nas górny odcinek wyciągu wjeżdżający na wysokość ponad 2 tys metrów. Tu śniegu nie braknie. Tłoku nie ma, oprócz nas tylko jeden Szwed. I to wszystko. Po południu młody z paczką równolatków jeździ na górkach pod schroniskiem (szaletem) i dobrze się bawią. Wynaleźli jakąś krętą trasę przez las z zerowa widocznością którą jeżdżą na złamanie karku. Ostrzegają się tylko: vas-y (jedź)- krzyczą jak trasa wolna. J’y vais (jadę)- odpowiada jak echo zawodnik. I mierzą czas. Młody ma experience z Kasprowego i Skrzycznego, więc robi za mistrza.
Djourdjoura to park narodowy o czym przypominają olbrzymie napisy:
PARK NARODOWY DZIURDZIURA
POLOWANIE (a jeśli już polujesz, to)
CHWYTANIE (a jeżeli już schwytałeś, to)
SPRZEDAŻ (?)
DZIKICH ZWIERZĄT- ZABRONIONA.
Małpy są, co widać. Ale ostrzeżeni nie próbowaliśmy nawet chwytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz