wtorek, 14 lipca 2015

Toshiro Mifune


W jednym z kin studyjnych leci festiwal filmów japońskich. Czyli tak naprawdę cała seria z Tosziro Mifune (pozostańmy przy pisowni polskiej).
Ulubiony aktor- Kurosawy (i nie tylko)- to postać zaiste wyjątkowa. Ówczesna kinematografia japońska to „teatr jednego aktora”: takiej dominacji nie było nigdy i nigdzie. Nie trzeba przypominać jego kreacji z „7 samurajów”, Rudobrodego i tysiąca innych. Ale np. grał w „Zatiochi”, znanym u nas jako „Masażysta Ichi”. Fakt- nie bohatera, lecz przeciwnika tytułowego Zatoichi.
Przypomnienie też niektórych zapomnianych faktów- np. „Ukryta forteca” posłużyła za pierwowzór „ Gwiezdnych Wojen”. A „Straż przyboczna”- to późniejszy western „Za garść dolarów”. O „7 wspaniałych” nie wspomnę. I czy kto pamięta, że wspaniały film „Dersu Uzała” to dzieło Kurosawy?

Na studiach, często urywaliśmy się z wykładów by poznać smak kina japońskiego. Fascynowało swoją innością, pokazywało nieznany nam świat. Ale też, co tu kryć, owe filmy obfitowały w okrutne sceny, do których nie byliśmy przyzwyczajeni. Raz poszliśmy całą grupą z Politechniki do kina Atlantic, i dziewczyny nie wytrzymały już pierwszej sceny harakiri. Wyszły jak jeden mąż (albo raczej żona).
Obejrzenie tych filmów po raz drugi (lub trzeci) to „podróż sentymentalna” do przeszłości. I to się bardzo liczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz