Ku pokrzepieniu serc. Emerytura jest okresem życia dającym , wbrew pozorom, najwięcej możliwości. Nie poddawać się. Nie zamykać. Przypomnieć sobie stare pasje, tworzyć nowe.
sobota, 5 grudnia 2020
PULS
Puls wyznaczający ważne wydarzenia z życia.
Małe, jak np. cotygodniowy turniej brydżowy,
Średnie, jak miesięcznice (sorry, ale nie mogłem sobie odmówić tego żartu),
Duże jak coroczny wyjazd na narty w Dolomity (passé.), czy na letnie wakacje
Te największe. Kiedyś to był Plan Pięcioletni (małolaty niech spytają dziadków co to było). Dziś do nich należy wyznaczający pięciolatkę Konkurs Chopinowski. Uczestniczę aktywnie w tym wydarzeniu od 60 lat (!!).
W tym roku konkurs przełożony (a mam już zakupione bilety) i puls zanika!
Dla odświeżenia – garść nietypowych wspomnień.
Na początek miniaturka nr 1:
Rok 2015. Atmosfera senna, gdy na estradę wychodzi Chińczyk Julian Jia. Pierwsze takty etiudy chromatycznej stawiają mi uszy do góry. Wykonanie niebanalne, I can’t help feeling, że to już słyszałem. Grane z taką nutką swingu, że nie sposób zapomnieć. Było to chyba na eliminacjach do poprzedniego Konkursu. Ale ten facet (a może to babka) zupełnie nie podobny…. Wracam do domu i odszukuję program sprzed 5 lat. Mam! Ten sam facet. A mój dopisek na tej stronie programu: „geniusz”
I tu refleksja. Nie potrzebne nam żadne systemy identyfikacji i inwigilacji ludzi. Zdradzi cię wykonanie etiudy chromatycznej!!
PULS cz 2
Migawki z Konkursu Chopinowskiego. Z różnych lat.
dziś miniaturka nr 2:
Francuzki grają koncert nr 2 f-moll.
Rok 2010. Do finału dociera Francuzka Helene Tysman. Jej gra, bardzo wrażliwa, doskonale pasuje do muzyki Chopina. Cudowne, nietypowe wykonanie finału sonaty b-moll stawiało ją w rzędzie moich faworytów.
Ale wrażliwość do pewnych granic. W finałowym wykonaniu koncertu f-moll Helene tak się zasłuchała w piękno tej muzyki, że zapomniała ze to ona sama gra!! I nie weszła w odpowiedniej chwili, po wstawce orkiestrowej. Klops. Ale publika i tak ją nagrodziła olbrzymimi brawami.
No i cofamy się do roku 1990. Też finałowy koncert gra Caroline Sageman. I tutaj publiczność (w tym i ja) z przerażeniem widzi (i słyszy), że Caroline sam finał gra koncertu gra dowolnie. Losowo wybrane klawisze, byle w tempie i tonacji.
- Coroline, co się stało – zapytałem ją.
– Nic wielkiego (?!). Po prostu sam awans dojścia do finału był takim zaskoczeniem, że nie przygotowałam koncertu!! Ale i tak jestem bardziej niż zadowolona.
Fakt. Wtedy faworytem ekipy francuskiej był Philippe Gusiano.
Aby zobrazować to, co potencjalnie utraciliśmy, voici finał koncertu f-moll. Dłuższy czas miałem to na dzwonku telefonu. Dla zobrazowania – kilka fotek z Warszawy nocą.
A ja wciąż żyję konkursami Chopinowskimi
Tego gościa udało mi się poznać.
Osobiście!!
Garrick Ohlsson
W konkursach chopinowskich największy szok lat siedemdziesiątych to...nie, nie, wcale nie Christian Zimmerman, lecz Garrick Ohlsson. Zwalisty chłop o rękach jak bochny chleba, ale gdy grał zwiewne etiudy to, jak pięknie określił to Waldorf, 2 bochny chleba zamieniały się w 2 motyle fruwające nad klawiaturą. Gdy udało mi się wejść na jego występ III etapu, byłem w siódmym niebie. Mącił ten radosny fakt jeden szczegół: otóż w programie była sonata h-moll, której nie rozumiałem, nie ceniłem i odpokutowywałem niemalże każde jej wykonanie. Po prostu przecudowna sonata b-moll tak usunęła ją w cień. Aliści pierwsze dźwięki tejże sonaty postawiły mi uszy do góry, w drugiej części usłyszałem po raz pierwszy całe jej bogactwo i piękno a w finale padłem plackiem i nie podniosłem się. Te 15-minutowe brawa, podtrzymywane na siłę przez jakiegoś maniaka, słyszalne na płycie (nagranie na żywo z przesłuchania) TO JA!
Historia zatacza kręgi
gdy u schyłku lat osiemdziesiątych dowiedziałem się, że do Warszawy przyjeżdża Garrick Ohlsson, z niecierpliwością i wypiekami czekałem na koncert. Tym bardziej że w programie były wszystkie 3 sonaty Chopina; b-moll (nie wymagająca rekomendacji), h-moll której wykonanie właśnie przes Ohlssona dokładnie wstrząsnęło mną i przewróciło świat do góry nogami, oraz c-moll (wg Webera niesłusznie pomijana i zapomniana).
No i co?
Nic.
Nuda proszę pana. Wykonania przefilozofowane, młodzieńcza werwa gdzieś odleciała, finał sonaty h-moll który porwał w 1970 nawet staruszki z wózków, beznadziejnie wolny i cichy.
Na bis (niewiadomo po co) claire de lune przy którym mało nie usnąłem, bo trwało chyba z pół godziny.
Jak widać nie tylko wykonania głośne i szybkie są zadziwiające.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz