sobota, 5 grudnia 2020

Zgarniamy całą PULĘ

Zgarniamy całą PULĘ
Swego czasu, na przełomie wieków, odbywały się chętnie tzw „rodzinne Kongresy Brydżowe”, zwane popularnie wczasami brydżowymi. Zrazu w Augustowie, potem w Olecku, poczem zmarły śmiercią naturalną. Ja, zagorzały uczestnik tychże (nawet mam stosowne puchary) odczuwałem dotkliwie ich brak. Ale życie nie znosi próżni, jest przecież Pula na Chorwacji. Okolica atrakcyjna, pogoda ładna, a dodatkową atrakcją miał być start w turnieju teamów. Zapowiedział przyjazd z Ameryki Jarosław Kukliński, który przed laty grał w parze z Witoldem Sobotkowskim. Byli oni bardzo silną i liczącą się w świecie brydżowym parą, toteż z radością przyjąłem propozycję gry z nimi w teamie.
No i końcu ruszamy, po drodze nocleg w Mikulovie. Pierwsza rzecz – włażę pod prysznic. A tu niespodzianka – ręczniki, a owszem, dali ale rozmiar taki raczej ścierki do naczyń. Jakoś udało się wytrzeć i idę na recepcję po wymianę, ale słyszę (!) że są zaświnione i pani ich nie wymieni (na większe). Przy odjeździe dostajemy wino z domowej winiarni. Dziękujemy, ale na pytanie dlaczego nie dostaliśmy wczoraj? – słyszymy: cobyśta się nie schlali! I tu jednak należy docenić troskę o gości.
Wreszcie dotarliśmy do Puli i kongres się rozpoczyna. Przy stoliku z nami – sam Andrzej Wilkosz. Prowadzący mówi o regulaminie, m.in. nie wolno stosować otwarcia 2 karo Wilkosza. - znów ta dyskryminacja – mruczy pod nosem Wilkosz - Nie znają się - ja na to – i się boją. - Na pewno. Ale wiecie - tu zmienił temat - że na ten kongres przyjechał Jarek Kukliński z USA?? Będzie grał z Sobotkowskim. Kiedyś jak grali razem, to nazywali ich Buba i Wowa (!). Nie zdziw się zatem, (to do mnie) jak ktoś zawoła „Wowa” – że to nie do ciebie. - Pewnikiem się nie zdziwię, – odparłem – tym bardziej że gramy w jednym teamie! - Oh, naprawdę!?
Zagraliśmy, raczej bez sukcesów. Czas jednak robi swoje. Sukcesem był wycieczki. Wspaniale zachowane Fażana i Rovinj, a przede wszystkim sama Pula z okazałą rzymską areną. No i przede wszystkim nie można ominąć słynnych Plitvickich jezior i wodospadów. Kawał drogi, ale warto było wstać bladym świtem i zrobić fotki na półwyspie Istria. Sukcesy brydżowe? – tylko tyle (i aż tyle) że dogoniłem wpisowe. Wracamy, już z pełną premedytacją z jednym tylko (ale jakim!) przystankiem. Jak było do przewidzenia musieliśmy odwiedzić jaskinie w Postojnej Jamie. I już o 5 rano byliśmy w domu.
Tyle wrażeń na jeden wyjazd – można by rzec, że zgarnęliśmy całą pulę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz