niedziela, 21 lutego 2021

Niespodziewane spotkania

Mogą być mile i niemiłe. Raczej rzadkie. Ale zawsze niespodziewane. Kilka przykładów: Warszawa. Lata siedemdziesiąte. Zaczynam moją przygodę i fascynację staro-daleko-wschodnią grą GO. Jestem stałym gościem GO - klubu i zacięcie trenuje. Gram i też uczę się kibicując tym najlepszym. Widzę że staje kolo mnie jakiś gościu i odzywa się w te słowa: - że to aż do GO - klubu trzeba było przyjść że by cię spotkać!
Patrzę i nie poznaję- facet z broda (jak i ja) i nic mi nie świta. Dopóki nie przedstawił się: Przemko jestem! Mój najlepszy przyjaciel ze szkoły podstawowej. Później z Liceum Lelewela. Po maturze, na studiach straciliśmy się z oczu. Że aż klubu Go trzeba było by się odnaleźć. Na dowód – zdjęcie z pierwszych Mistrzostw Polski w GO. Na drugim stole – za Wojtkiem Pijanowskim – właśnie Przemcio.
Trypolis, Libia. Wigilia 1978. Kilku singli (jak i ja) robi w siedzibie naszej firmy (WADECO) skromną wigilię, zostawiając wszelako jeden talerz dla wędrowca. Gdy już dotarłem na miejsce (mieszkałem niedaleko) i rozgościłem się, okazało się, że ten talerz dla wędrowca wyjątkowo w tym roku, się przyda. Jeden z naszych pracowników, mieszkających w Misuracie (ponad 100 km od Trypolisu) postanowił tu przyjechać. Teraz się przebiera po podróży i za chwilę będzie. Zjawia się.
???Janusz??? ???Piotrek??? Mój dobry przyjaciel z pierwszego roku studiów (też na W, więc byliśmy w jednej grupie). Nie przeszedł matematyki na pierwszym roku, przeniósł się na Geodezję. Tak to został wkrótce „skoczybruzdą”. I wyjechał do Libii. Lanzarote – 2017. Jedziemy na wycieczkę krajobrazowa jeepem po bezdrożach wyspy. Kierowca pyta nas, czy nie przeszkadza na muzyka. I don’t mind – mówię ale coś mnie nurtuje. Do you like music?– kontynuuje chyba dla poddierżywania razgawora. Podejrzenie narasta. Never – mówię. I dodaję: never gonna give you up! Wybałuszył oczy i bacznie zaczyna mi sie przyglądać I wice wersal. GOT YOU!! O.. sk..ulati!!!
W Algierii pracowałem jakiś czas z Portugalczykiem. Sympatyczny chłopak i miłośnik muzyki. Polubiliśmy się więc. Muzykę lubił a Barry White’a kochał. Przy „Never gonna give you up” doznawał wręcz ekstazy. Na imię miał Jordi. Nazwałem go Osculati, no bo jak można inaczej nazwać Portugalczyka! Podchwycili to i inni, no i jego prawdziwe imię gdzieś znikło. Było to w latach 80’. 30 lat temu!! A teraz już słyszę, że z głośnika leci Barry White.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz