środa, 8 lutego 2012

nie tylko o Szymborskiej

łabędzie na Bug wychodzą nocą
W trójce piękna audycja o Szymborskiej. Magda Umer i Wojciech Mann opowiadali tak jak to tylko oni potrafią, czyli dowcipnie i lirycznie jednocześnie. Pani Wisława mówiła swoje wiersze a w przerwach śpiewała niepowtarzalna Ella Fitzgerald. Jej improwizacje jak w „lady be good” to mistrzostwo świata nieosiągalne dla współczesnych bohaterów kolorowych okładek. Robi się smutno że „to se ne vrati, pane Havranku” a jednocześnie ciepło na sercu że pewne rzeczy stają się ponadczasowe i nieśmiertelne. A wstrząsająca „Nienawiść” została finalnie przepięknie zinterpretowana przez Hanię Banaszak. Utwór "zadedykowany" tym którzy uparli się by Polskę dzielić, a wszystkie symbole mogące połączyć jak nasi Nobliści czy (toutes proportions gardées) Owsiak starają się dezawuować i umniejszyć.
Jestem wiernym słuchaczem ‘trójki” od początku, czyli od lat 60’ kiedy to układaliśmy wraz z Piotrem Kaczkowskim- dziś legendą - pierwsze muzyczne programy powstającego wówczas „programu trzeciego polskiego radia”. Na pierwszym roku studiów odkryliśmy Radio Luxemburg i razem z "kaczką" wyławialismy z trzasków eteru co sie dało. Na jesieni '62 zaciekawił nas pewien utwór o niespotykanej dotąd melodyce, dysonansowy na ówczesne czasy o nieprzeciętnym brzmieniu, wykonawcą była jakaś grupa "bit-else, lub tez beatless" (!!) o której nigdy nie słyszeliśmy a utwór nazywał sie: love me do. A gdy na wiosnę '63 usłyszeliśmy :please please me, oszaleliśmy. Tak zaczęła sie era bitelsów. Zaczęło się słuchanie Top Twenty a mój profesor termodynamiki nawet nie dziwił się marnej frekwencji w poniedziałek o 8:00 rano.
kropla wody na szpilkach jałowca
No tak, były lata sześćdziesiąte, a w latach siedemdziesiątych przyszła era Pink Floyda. Wybraliśmy się kiedyś z Piotrkiem na koncert muzyki mechanicznej, a polegało to na tym, że w Sali Kongresowej na estradzie stały megawaty kolumn a z taśmociągu (magnetofonu) leciała muzyka. Wszystko to (dla urealnienia) w mroku. I tak z ciemności wypłynęły, zrazu nieśmiało,  pierwsze dźwięki suity „shine on you crazy diamond” rozpoczynające oczywiście płytę „wish you were here”. Szok. Szok i oczarowanie. Zakochałem się na całe życie. Atmosfera ta przypomniała mi się dopiero po 20 latach, gdy usłyszałem wyłaniające się z absolutnej ciszy i ciemności Bolero Ravela pod batutą Krenza.
Trójki słuchają już dwa pokolenia a dorasta szybko  trzecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz