czwartek, 2 lutego 2012

brydż na nartach

Alleghe. Jeizorko u stóp Civetty. Tu mieszkamy.
Jako się rzekło w styczniu wyprawiłem pożegnanie w firmie by w lutym tradycyjnie wyjechać na narty w nasze ukochane Dolomity. Mieszkamy nad jeziorem u podnóża góry. Ponieważ Ewelina też już nie pracuje (wcześniej niż ustawowo), mamy dużo czasu i zamiast w drodze powrotnej gnać na złamanie karku by w poniedziałek rano zjawić się w pracy, postanawiamy zahaczyć o Wenecję (nieopodal wiedzie nasza droga). Zostaje nam to wynagrodzone bo w marcu i tłok mniejszy, i spokojniej a widoki niezgorsze. Jeszcze dodatkowy nocleg w przepięknym Ustroniu i po odwiedzeniu Wisły wracamy jednak do Warszawy. Termin wyjazdu na narty tak ustawiony by zdążyć na końcowe rozgrywki (play-off)  1 ligi brydżowej.
Porzucone narty pod "rifugio". Taki zwyczaj.

Brydż. Dla wielu- pożyteczny sposób spędzania czasu, okazji do spotkań towarzyskich, a przy okazji potrząśnięcia szarymi komórkami broniąc je przed gnuśnością. Dla dużej części- sposób na życie. Można traktować brydża jako hobby, grać wyłącznie „dla przyjemności” (jak się niektórzy tłumaczą czasami, imputując mi jakobym ja grał za karę), grać jak moja babcia co nie odróżniała króla od pika, lub na poziomie zawodniczym. Wszystko to nieważne, miejsc przy stoliku jest mnóstwo i starczy dla każdego. Ewelina zaczęła się uczyć OD ZERA brydża niedawno, a obecnie bez kompleksów gra z zawodnikami ligowymi. Wpisujemy zatem brydż tez do ‘listy hitów dla emerytów”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz