Ku pokrzepieniu serc. Emerytura jest okresem życia dającym , wbrew pozorom, najwięcej możliwości. Nie poddawać się. Nie zamykać. Przypomnieć sobie stare pasje, tworzyć nowe.
środa, 7 października 2020
Lizbona
Lizbona
Leżąca gdzieś na peryferiach europy i troszkę zapomniana w cieniu Paryża, Londynu czy Rzymu. Ale piękna i fascynująca.
Czy można zatem było, będąc na południu Portugalii, nie odwiedzić stolicy? Mieszkaliśmy wszak niedaleczko, w Portimao, w centrum Algarve (po arabsku: „al garb” czyli zachodni, była to bowiem najbardziej na zachód wysunięta część terytorium Maurów).
Apetyt na Lizbonę studziły nieco ceny- 130 Euro na głowę (w lokalnym biurze) za dwudniową wycieczkę. I gdy już zdecydowaliśmy się wreszcie, w biurze podróży - szok. Nastał październik czyli „low season” i ceny drastycznie spadły. Za 70 eurasków ode łba mieliśmy wszystko z hotelem włącznie. Warto być cierpliwym. No i poruszać się w języku angielskim. W tym przypadku blokada językowa kosztowała 100 Euro (polskie biuro podróży proponowało Lizbonę już za 170 €)
I tak to następnego ranka (w zasadzie to jeszcze w nocy) wyruszyliśmy do Lizbony. Po drodze zaliczamy Cascais, efektowną miejscowość wypoczynkową (godzinka) i zasuwamy do osławionej Sintry. Cudo. 3 godziny na Sintrę to niedużo, ale starczy by ją obejrzeć. Musimy punktualnie być na miejscu zaokrętowania, bo autokar odjeżdża, o określonej (równo) porze podjeżdża i kto nie zdążył ten gapa. Taksówki do Lizbony są drogie.
Do Lizbony wjeżdżamy przez słynny, ponoć najdłuższy w Europie, most. Widzimy figurę Chrystusa, żywcem przeniesioną z Rio. Celem naszym jest Belem. Wieża w Belem i Pomnik zdobywców. Portugalczycy to odkrywcy, zdobywcy i ciągle przywłaszczają sobie Kolumba, który (jak powszechnie wiadomo) był polakiem. Wg niesprawdzonych źródeł był synem Władysława Warneńczyka.
Ale na pewno Portugalczykiem był Vasca da Gama, którego grób jest naprzeciwko Belem, w klasztorze Dos Jeronimos.
Mijają kolejne godziny. Czas do hotelu. Zaskoczenie- hotel 5*, po sezonie chyba za darmo bo wszystko w cenie 70 €. Ale nie po to tu przyjechalim. Jedziemy tramwajem do centrum, na kolacyjkę w przytulnej restauracyjce. Odpoczywamy na skwerku, koło zburzonego dawno temu, przez trzęsienie ziemi, klasztoru karmelitów. Jeszcze tylko nocne zdjęcia tutejszego Golden Gate z figurą Chrystusa w tle i zasłużony odpoczynek.
Nie na długo, bo skoro świt zwiedzanie zaczynamy od starego miasta – Alfamy. Szczycą się tutaj tym, że w zgodnie koegzystuję różne religie. Są świadectwa tego w postaci rzeźb – ryb splecionych ze sobą. Wąskie uliczki Alfamy wprawiają w nastrój, z którego trzeba się otrząsnąć, bo idziemy na główny „dolny” plac. Lizbona to miasto 7 wzgórz, toteż na kolejne wzgórza można wjechać kolejką linową. Albo też windą. Winda bliżej – znane hasło, zatem śmiało wjeżdżamy. Z górnego przystanku jeszcze wejście schodkami kręconymi na platformę widokową. Widok wynagradza wszystko, a zamek Św Jerzego nade wszystko. Nie zaniedbujemy przejażdżki staroświeckim widokowym tramwajem. Trasa widokowa, choć czasami klaustrofobiczna, gdy tramwaj „przeciska się” przez uliczki, tak wąskie, że można by z okna tramwaju dotknąć ściany domu.
Autokar dojechał o czasie i cała (o dziwo) wycieczka zabrała się w komplecie. Wszyscy zrozumieli, mimo iż przewodniczka gadała w jakichś tam obcych językach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz