Na Stadion Narodowy w Warszawie wchodzi ponoć 55 tys luda. Teoretycznie, bo gdzie by pomieścił się ten milion sympatyków, okupujący już od wczesnych godzin porannych okolice stadionu, aby dostać się na imprezę Top Gear Live. Albo chociaż z bliska poczuć tę atmosferę. Policja sprawnie kieruje ruchem. Kieruje- to dobre określenie gdyż mnie np. wykierowała na drugą stronę Wisły, zabraniając wjazdu na parking. Ale było wesoło i już po godzinnym krążeniu (w zasadzie czołganiu się na jedynce), spoceni mimo chłodu, możemy wyjść prawymi drzwiami z samochodu. Ja, syn i dwóch wnuków dla których jest to mega przeżycie.Na dzień dobry, wizyta w pit-stopie, zarezerwowana aliści tyko dla pierwszych śmiałków, co kupili bilety w pierwszych minutach sprzedaży. Czyli dla nas też. Prezentacja aut od maluchów cabrio i Mini Cooperów (zwanych w rajdach Monte Carlo „bloody boxes”), do sztuk za ponad milion Euro- jak Jaguar 220XJ, Lambo, czy Astony Martiny.Obok stoi stuletni Ford T A potem zaczyna się gala. Naprzód prezentacja i wyścigi w różnych klasach Vervy, a potem właściwe Top Gear. Clarcson z przyjaciółmi widziani z bliska. Stig też. Richard patrzy na przepełnioną widownię, i mówi: podobno jest tu 58 tys ludzi (błąd- jest milion), to kto mi w tej chwili naprawia zlew? Wszyscy hydraulicy przecież wyjechali z Anglii, by być tu! A potem pokazy przerywane gadkami i komentarzami. I drifterzy, i kaskaderzy, jazda przez ogień, taniec ciężarówek na 2 kołach, skoki, konkurs piękności (samochodów) i wiele innych. Na koniec mecz piłki „nożnej”- właściwie samochodowej, z udziałem samego Stiga, który pod koniec meczu przeniósł się z drużyny angielskiej do (tej zwycięskiej) polskiej.
Do domu wróciliśmy grubo po północy, a chłopaki z wrażenia nie mogli zasnąć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz