Przypomniały mi się czasy świetności polskiego tenisa. Czasy gdy Fibak prowadził Polskę do boju w meczach ze Szwecją (pamiętny mecz z Borgiem) czy Niemcami. I postanowiłem dopingować naszych na Torwarze w meczu z Australią. Nadzieje na sukces były całkiem racjonalne- mogliśmy liczyć na 2 zwycięstwa Janowicza i jedno Fyrstenberga z Matkowskim w deblu. Mogliśmy, lecz do czasu gdy ogłoszono skład polskiej ekipy- niestety bez Janowicza , co sprowadzało nasze szanse prawie do zera. Bo trudno było marzyć by Kubot czy Przysiężny dali radę dużo wyżej notowanym Hewittowi i Tomicowi. Nie dali rady, choć walczyli dzielnie, i Tomic zdecydowania był w zasięgu obu. W pierwszym dniu Przysiężny, zwany pieszczotliwie Ołówkiem, miał Tomica na widelcu. Zawiodła głowa. Jeszcze bliżej był Kubot, ale też skucha.
Liczyliśmy na debla, który, zgodnie zresztą z przewidywaniami, nie zawiódł. Choć potrzebował do zwycięstwa ponad 3 godzin i 5 setów. „Frytka” z „Matką” nie byli w swojej życiowej formie, dobrze że na Australijczyków wystarczyło. Poszedłem na Torwar z wnukiem i dopingowaliśmy dzielnie naszych. Gra się nie klei, więc czekamy na przebudzenie Matki , bo Frytka gra na swoim poziomie. Wreszcie coś się rusza i piękne zagranie Matkowskiego daje naszym gema. Widziałeś- mówię do wnuka- jak pięknie gra Matka?!
Matka Natura- odpowiada.
I skąd u dzieci takie skojarzenia?
Dzieci są zresztą naszym oczkiem w głowie. Zdarzyło się niefortunnie, że dziewczynka do podawania piłek (tak na oko 8-9 lat) dostała mocno uderzoną piłką z brzuch. Natychmiast zajęła się nią prawie cała ekipa z ratownikami medycznymi włącznie. Wreszcie wstała z zaimprowizowanego naprędce „łóżka”, i podniosła ręce do góry w geście: nic mi ni jest! Dostała brawa większe niż tenisiści męczący się niemiłosiernie na korcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz