Niedługo egzaminy na zakończenie podstawówki (szósta klasa) i przejście do gimnazjum. Jaśko podchodzi do życia nader poważnie. Na pytanie moje czy boi się tych egzaminów i czy się uczy- zrobił wywód. Otóż- zaczął – wiedza bardziej się liczy niż pieniądze. I dlatego też, mimo że nie lubię niektórych przedmiotów- będę się uczył. Bo chcę być mądry! Tylko mam problem: założymy z chłopakami z klasy firmę informatyczną (jest najlepszy w klasie z informatyki i z matmy!). Ale też chcę założyć rodzinę i mieć dzieci. I nie wiem co naprzód, czy rodzina, czy kariera!
Umysł ścisły.
Przyznam bez bicia, że w szkole podstawowej takich problemów nie miałem.
Jozin, dla odmiany, chłonie wszelką wiedzę. Jako prezenty na imieniny zażyczył sobie encyklopedie: samochodową i przyrodniczą- o dinozaurach. A jeszcze nie umie czytać, dopiero co zaczyna składać wyrazy!
Ku pokrzepieniu serc. Emerytura jest okresem życia dającym , wbrew pozorom, najwięcej możliwości. Nie poddawać się. Nie zamykać. Przypomnieć sobie stare pasje, tworzyć nowe.
niedziela, 27 kwietnia 2014
środa, 23 kwietnia 2014
„Reprezentant Polski”
„Reprezentant Polski”
Ogłoszono właśnie skład reprezentacji w pewnej dyscyplinie Polski na Mistrzostwa Europy. Część przyjęła to ze złością, inni z rezygnacją. Część być może ze zrozumieniem. Związek do bogatych nie należy więc szuka za wszelką cenę sponsorów. No i znalazł się sponsor- jadą zawodowcy i z musu- sponsor(!). Sponsor bardzo ustosunkowany z bogatej drużyny. No i po co? Medali w różnych formach Trans-national (jeśli kto niedoinwestowany w tytuły) jest mnóstwo. Ale osłabianie Reprezentacji Polski, bo JA!! muszę opowiadać potem wnukom że niej grałem, to już dla mnie inna bajka. I jak potem spojrzeć kolegom w oczy. Nie tylko tym którym to miejsce się należało.
Bicz satyry ponoć chłosta. Ale czy dosięgnie? Tak to śpiewali Bitelsi:
„For money can’t buy me love”. Toż to brednie!
Można kupić nawet zaszczyty wcale niepoślednie.
Więc porzuć wstyd mój przyjacielu,
Bez żenady, „z ziemi wolskiej do wooski!”
A w CV napisze tylko niewielu:
„Reprezentant Polski”
A co Załucki na to?
Pan to stanowczo powinien grac w lidze!
Zależy w której, w pierwszej się wstydzę
Ogłoszono właśnie skład reprezentacji w pewnej dyscyplinie Polski na Mistrzostwa Europy. Część przyjęła to ze złością, inni z rezygnacją. Część być może ze zrozumieniem. Związek do bogatych nie należy więc szuka za wszelką cenę sponsorów. No i znalazł się sponsor- jadą zawodowcy i z musu- sponsor(!). Sponsor bardzo ustosunkowany z bogatej drużyny. No i po co? Medali w różnych formach Trans-national (jeśli kto niedoinwestowany w tytuły) jest mnóstwo. Ale osłabianie Reprezentacji Polski, bo JA!! muszę opowiadać potem wnukom że niej grałem, to już dla mnie inna bajka. I jak potem spojrzeć kolegom w oczy. Nie tylko tym którym to miejsce się należało.
Bicz satyry ponoć chłosta. Ale czy dosięgnie? Tak to śpiewali Bitelsi:
„For money can’t buy me love”. Toż to brednie!
Można kupić nawet zaszczyty wcale niepoślednie.
Więc porzuć wstyd mój przyjacielu,
Bez żenady, „z ziemi wolskiej do wooski!”
A w CV napisze tylko niewielu:
„Reprezentant Polski”
A co Załucki na to?
Pan to stanowczo powinien grac w lidze!
Zależy w której, w pierwszej się wstydzę
niedziela, 20 kwietnia 2014
wielkanoc
Wielkanoc.
Muzyka najlepsza na tę okazję: Mesjasz Haendla. Gdy po raz pierwszy usłyszałem (na żywo) ten utwór zadziwił mnie początek- wyraźnie usłyszałem "come for tea, my people" i zdziwiłem sie że zaprasza na herbatę. Przy drugim razie, a starałem się uważniej słuchać, usłyszałem: I'm forty, my people. Też skucha, bo czterdziestki Mesjasz (czyli Chrystus), jak wiadomo, nie dożył. Przy kolejnym razie zdesperowany sięgnąłem po oryginał, gzie stoi jak byk-
"comfot ye, my people" co zostało przetłumaczone na: „przyjdźcie, Syjon pocieszajcie”. Na galowym wykonaniu Mesjasza w Filharmonii zobaczyłem ze zdziwieniem, że słynne Alleluja z 3 części Dyplomaci z Ambasady brytyjskiej wysłuchali na stojąco. A za nimi zwolna wstała cała Filharmonia. Nowa świecka tradycja (albo staro angielska), ale czy przyjmie się w Polsce?
Muzyka najlepsza na tę okazję: Mesjasz Haendla. Gdy po raz pierwszy usłyszałem (na żywo) ten utwór zadziwił mnie początek- wyraźnie usłyszałem "come for tea, my people" i zdziwiłem sie że zaprasza na herbatę. Przy drugim razie, a starałem się uważniej słuchać, usłyszałem: I'm forty, my people. Też skucha, bo czterdziestki Mesjasz (czyli Chrystus), jak wiadomo, nie dożył. Przy kolejnym razie zdesperowany sięgnąłem po oryginał, gzie stoi jak byk-
"comfot ye, my people" co zostało przetłumaczone na: „przyjdźcie, Syjon pocieszajcie”. Na galowym wykonaniu Mesjasza w Filharmonii zobaczyłem ze zdziwieniem, że słynne Alleluja z 3 części Dyplomaci z Ambasady brytyjskiej wysłuchali na stojąco. A za nimi zwolna wstała cała Filharmonia. Nowa świecka tradycja (albo staro angielska), ale czy przyjmie się w Polsce?
wtorek, 15 kwietnia 2014
Młynarski
Koncert „Śpiewamy Młynarskiego” w teatrze Ateneum to wydarzenie, nie tylko ze względu na obecność wielkich nazwisk, jak Joanna Trzepiecińska, Marian Opania czy Jacek Bończyk, ale na obecność samego Wojciecha Młynarskiego. W pierwszej części utwory w interpretacji znanych artystów, częstokroć znane z innych wielkich wykonań (jak np. Ewy Bem czy Skaldów). Ale też i mniej znanych jak wykonanie przez Klementynę Umer nostalgicznej ballady "Tak, jak malował pan Chagall". Sam Młynarski, mimo widocznych kłopotów ze zdrowiem, wciąż w formie, opowieści, dykteryjki, piosenki. Jak nie wykonywane „własnoręcznie”, to podśpiewywanie dla akompaniamentu innym wykonawcom.
Podczas studiów, w latach 60’, byłem przez pewien czas członkiem Chóru Politechniki. I tam zetknąłem się z nim. Mogę zatem powiedzieć, że go znam. Mam niezłą kolekcję jego płyt – czarnych winylowych z lat 60/70. Czas pokazuje, że jest to Artysta najwyższej klasy. Z genialnym darem przewidywania- jego utwory sprzed wielu lat nagle okazują się aktualne i dziś. Szacunek.
Na drugim biegunie- Pietrzak. Najczęstszy, niestety, komentarz jaki słyszę o nim to: kiedyś bawił i śmieszył, dziś jest śmieszny. I to też nie dla wszystkich. Lub: błaznem był i błaznem pozostał.
Podczas studiów, w latach 60’, byłem przez pewien czas członkiem Chóru Politechniki. I tam zetknąłem się z nim. Mogę zatem powiedzieć, że go znam. Mam niezłą kolekcję jego płyt – czarnych winylowych z lat 60/70. Czas pokazuje, że jest to Artysta najwyższej klasy. Z genialnym darem przewidywania- jego utwory sprzed wielu lat nagle okazują się aktualne i dziś. Szacunek.
Na drugim biegunie- Pietrzak. Najczęstszy, niestety, komentarz jaki słyszę o nim to: kiedyś bawił i śmieszył, dziś jest śmieszny. I to też nie dla wszystkich. Lub: błaznem był i błaznem pozostał.
niedziela, 13 kwietnia 2014
foto
Życie pasjonata fotografii nie jest łatwe. Owszem, fajnie jest oglądać własne wystawy czy prezentacje, ale ileż to niebezpieczeństw czyha na fotografa. I na co się może narazić:
Na wjeździe do Annaby- meczet Sidi Brahima, pięknie oświetlony- wymarzony obiekt na nocne zdjęcie. Nie zwlekając zatem pewnej pogodnej nocy pojechałem pod meczet, ustawiłem aparat na murku i.... ładne zdjęcie przypłaciłem wizytą na szorcie (policji), dokąd zawlókł mnie nadgorliwy algierczyk. Oskarżył mnie, że widział jak się kładłem na ziemi (oczywiście, aby zobaczyć przez wizjer aparatu co widać, zdjęcie nocne wszak robione na czas), i przegryzałem kable (!!!) elektryczne które tam biegną. Jednym słowem- sabotaż.
Aż cud ze jeszcze żyję. Z trudem udało mi się wybronić przed karabuszem (więzieniem) a co najmniej – przed konfiskatą aparatu.
Na wjeździe do Annaby- meczet Sidi Brahima, pięknie oświetlony- wymarzony obiekt na nocne zdjęcie. Nie zwlekając zatem pewnej pogodnej nocy pojechałem pod meczet, ustawiłem aparat na murku i.... ładne zdjęcie przypłaciłem wizytą na szorcie (policji), dokąd zawlókł mnie nadgorliwy algierczyk. Oskarżył mnie, że widział jak się kładłem na ziemi (oczywiście, aby zobaczyć przez wizjer aparatu co widać, zdjęcie nocne wszak robione na czas), i przegryzałem kable (!!!) elektryczne które tam biegną. Jednym słowem- sabotaż.
Aż cud ze jeszcze żyję. Z trudem udało mi się wybronić przed karabuszem (więzieniem) a co najmniej – przed konfiskatą aparatu.
czwartek, 10 kwietnia 2014
karabusz
Mój przyjaciel Wojtek był załamany.
- Zatrzymali mi prawo jazdy bo znów coś przekroczyłem. Chyba prędkość, ale przy okazji 21 punktów. I skierowali na egzamin. Nie mam szans go zdać.
Co kraj to obyczaj- mówię. - Ale może to lepsze, niż to co działo się w Libii.
Wyjazd samochodem po raz pierwszy na ulice Trypolisu był prawdziwym szokiem. Główne ulice zakorkowane totalnie, na podrzędnych też Meksyk, szybko jednak nauczyłem się poruszać w warunkach tej wolnoamerykanki. Wjeżdżało się “na rączkę”- odkręcona szyba i podniesiona ręka i jazda. Wpuszczali zawsze, mimo iż jechało się zderzak-w-zderzak. Wyprzedzanie z prawej i lewej, przejazd na czerwonym świetle, skręty bez kierunkowskazów, jazda w nocy bez świateł, autostradą pod prąd- to wszystko chleb codzienny. Ale zasady współpracy bardzo dobre i per saldo jeździło się tam łatwiej niż w Polsce. Nikt też przesadnie nie przestrzega zasad oprócz jednej: jesteś Libijczykiem- masz rację. Toteż unikamy wszelakich konfliktów z miejscowymi, bo i tak stoimy na straconej pozycji. A co się dzieje w przypadku kolizji dwóch Libijczyków? Tu zasada też jest prosta- rację ma lepszy (droższy) samochód. Proste!Uzbrojony w powyższe mądrości jeździłem po Libii coraz pewniej, kiedyś wyprzedziłem z prawej (normalka) marudera trzymającego się uparcie lewej. Niestety miałem pecha bo:
1- wzbiłem tuman kurzu leżącego na jezdni przy krawężniku,
2- wyprzedzany był Libijczykiem
3- na skrzyżowaniu do którego zmierzałem stał policjant. Bez żadnej dyskusji zabrał mi dokumenty i kazał zgłosić się na policji (dobrze że znałem słówko “szorta”- policja) na „szara Naser” czyli w komisariacie przy ulicy Nasera.
Następnego dnia z tłumaczem z mojej firmy (obowiązujący język- arabski) stawiliśmy się na komisariacie. Na wstępie trzeba odbyć rytuał obowiązkowy, a więc pytania o zdrowie, o zdrowie żon, dzieci, kuzynów, baranów i kóz. Obowiązkowa herbata z cukrem 1:1, i smakowitym siorpaniem i mlaskaniem. I już po pół godzinie można przejść do meritum. Cienki jestem jeszcze w arabskim- dopiero pół roku w tym kraju- ale już odróżniam słowa: sayara- samochód, nusz kłejs- niedobrze, i (o zgrozo) KARABUSZ- więzienie! Struchlałem bo o tutejszych więzieniach nasłuchałem się horrorów. Czekam jednak grzecznie spodziewając się najgorszego. W końcu Piotruś, nasz tłumacz, mówi: popełniliście (?) przestępstwo- tzn ty i twój samochód. Ty jesteś bardzo cenny bo pracujesz tu jako wybitny specjalista (tak im wytłumaczył!!) zatem do więzienia idzie samochód!! Jutro masz się zgłosić z samochodem. Zgłosiłem się. Pobrali oda mnie odciski palców, od mojego volkswagena- odciski opon, zrobili nam zdjęcia. Musiałem jeszcze się zgłosić do więzienia dla samochodów. Tydzień (!) trwało wstawianie samochodu do karabusza, dwa tygodnie zasądzonego aresztu i tydzień go wyciągałem. A wszystko to przez pecha.
piątek, 4 kwietnia 2014
2 kier
Tak jak w latach ubiegłych- kolejne brydżowe Mistrzostwa Polski pn Misja. W tym roku moja drużyna wygrała turniej teamów, co oznaczało podwójny sukces. Dlaczego podwójny? Otóż równolegle rozgrywane były Mistrzostwa Polski Amatorów, które wygrali moi przyjaciele i uczniowie zarazem.
W nagrodę Związek Brydżowy wysłał nas na prestiżowy turniej do Mediolanu. Turniej na tyle atrakcyjny, że wybrali się nań zawodnicy z innych miast. Wynik na turnieju w silnej konkurencji- bardziej niż przyzwoity. Zdołał nawet przyćmić słynne Duomo, Rinascente, czy la Scalę. Choć trzeba przyznać że sama katedra Duomo robi wrażenie, a możliwości wejścia na jej dach nie można przegapić.
Po turnieju, drogi uczestników niespodziewanie się rozeszły- część zechciała jeszcze zostać i wykorzystać okazję na zwiedzanie miasta i okolic. Ponieważ była to moja któraś tam wizyta w tym pięknym mieście, zdecydowałem się wracać. Podłączyłem się „na sępa” do Tomka i Wiesia, co mieli w samochodzie akurat wolne miejsce. W samochodzie oczywiście dyskusja o turnieju. Na widelec chłopcy wzięli problem, czy w meczu z Angelinim, w rozdaniu 13, powinienem był kontrować 2 kier. Odzywka ta bowiem, w toku dalszej licytacji zaowocowała dorodnym kalafiorem. Stanęliśmy na postój na kawę, a oni w kółko wałkują ten problem. Znudziło mnie to w końcu i poszedłem do toalety. Wracam i widzę że chłopaków nie ma. Wybiegam na parking, a tu na miejscu parkingowym, na miejscu Volvo Tomka- tylko smrodek ze spalin. Wybiegam zrozpaczony na szosę (ryzykując życiem) i widzę samochód z Polski. Wracali nim z turnieju koledzy z Katowic i mieli szczęśliwie jedno miejsce. Fajnie, ale wszystko łącznie z dokumentami- w samochodzie u Tomka. W pewnej chwili STÓJ- krzyczę. Na kolejnym parkingu z barem widzę bowiem Volvo Tomka. Z ulgą wbiegam do baru i widzę chłopców wciąż namiętnie dyskutujących. Podchodzę do stolika, a Wiesio do mnie: wiesz, doszliśmy do wniosku, że jednak miałeś powody by kontrować im te 2 kier!!
W nagrodę Związek Brydżowy wysłał nas na prestiżowy turniej do Mediolanu. Turniej na tyle atrakcyjny, że wybrali się nań zawodnicy z innych miast. Wynik na turnieju w silnej konkurencji- bardziej niż przyzwoity. Zdołał nawet przyćmić słynne Duomo, Rinascente, czy la Scalę. Choć trzeba przyznać że sama katedra Duomo robi wrażenie, a możliwości wejścia na jej dach nie można przegapić.
Po turnieju, drogi uczestników niespodziewanie się rozeszły- część zechciała jeszcze zostać i wykorzystać okazję na zwiedzanie miasta i okolic. Ponieważ była to moja któraś tam wizyta w tym pięknym mieście, zdecydowałem się wracać. Podłączyłem się „na sępa” do Tomka i Wiesia, co mieli w samochodzie akurat wolne miejsce. W samochodzie oczywiście dyskusja o turnieju. Na widelec chłopcy wzięli problem, czy w meczu z Angelinim, w rozdaniu 13, powinienem był kontrować 2 kier. Odzywka ta bowiem, w toku dalszej licytacji zaowocowała dorodnym kalafiorem. Stanęliśmy na postój na kawę, a oni w kółko wałkują ten problem. Znudziło mnie to w końcu i poszedłem do toalety. Wracam i widzę że chłopaków nie ma. Wybiegam na parking, a tu na miejscu parkingowym, na miejscu Volvo Tomka- tylko smrodek ze spalin. Wybiegam zrozpaczony na szosę (ryzykując życiem) i widzę samochód z Polski. Wracali nim z turnieju koledzy z Katowic i mieli szczęśliwie jedno miejsce. Fajnie, ale wszystko łącznie z dokumentami- w samochodzie u Tomka. W pewnej chwili STÓJ- krzyczę. Na kolejnym parkingu z barem widzę bowiem Volvo Tomka. Z ulgą wbiegam do baru i widzę chłopców wciąż namiętnie dyskutujących. Podchodzę do stolika, a Wiesio do mnie: wiesz, doszliśmy do wniosku, że jednak miałeś powody by kontrować im te 2 kier!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)