poniedziałek, 29 września 2014

Trzej królowie



Koncert w Sali Kongresowej dają: najlepszy bez wątpienia wirtuoz gry na banjo- Béla Fleck oraz


Chick Corea we własnej osobie. Największy od pół wieku ekspert od instrumentów klawiszowych, tym razem na fortepianie. Gra zapierająca dech w piersiach, banjo i fortepian grają jak jeden instrument, dźwięki przenikają się i tworzą nigdy dotąd niesłyszane brzmienie. Sporo kompozycji Chica, ale też i niektóre utwory grają z nut. W pewnej chwili Chick Corea pokazuje na nuty i rozkłada ręce wymownym gestem. Sala zrozumiała to jako: w moim wieku czasem już muszę korzystać z nut. Dostał brawa. Na to Béla Fleck bierze swoje „nuty” i pokazuje publiczności: kartka jest czysta. Też wymowny gest: a ja jeszcze nie muszę. Brawa nie mniejsze.


Mam w swych zbiorach perełkę, brylant najczystszej wody. Trzech wielkich mistrzów pracowało na to, ale efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Otóż Maurice Ravel napisał koncert G-dur. George Gershwin dokonał przeróbek drugiej części koncertu. A wykonał to sam Herbie Hancock. Żadne słowa nie opiszą jakie to cudo. Trzeba posłuchać, i tyle.


Ale jeden pianista zdominował mą kolekcję. Mam kilkadziesiąt płyt z największym współczesnym pianistą jazzowym. Choć nie tylko- dopowie ten kto słyszał w jego wykonaniu np. Wariacje Goldbergowskie Bacha. Nie trzeba przedstawiać, ten niekwestionowany Guru to Keith Jarrett !! Jego koncert to przeżycie nie tylko muzyczne. Jarrett wstaje ze stołka (nie przerywając gry), kładzie się na klawiaturze i podśpiewuje (niektórzy powiedzą że wyje). No i twardo zapowiedział: żadnych pirackich nagrań czy zdjęć (pod karą chłosty). Nie przejąłem się tym.


I tak to ci trzej królowie spotkali się w niebie. Kombinują dlaczego tak się stało.

Corea mówi- słuchajcie, ja wiem. Przyszedł do mnie Bóg i powiedział: Chick jesteś najlepszym pianistą świata, masz prawo być w niebie.
Nic z tego – odparował Hancock. - To Bóg przyszedł do mnie i rzekł: Herbie, ty jesteś najlepszym muzykiem świata i kto, jak nie ty, powinien tu być
A Jarrett na to : Nic takiego nie mówiłem……

czwartek, 25 września 2014

Mistrzu


Obchody 50-lecia Związku zapowiadały się imponująco. Kulminacyjnym punktem miało być uroczyste spotkanie wszystkich postaci, znaczących w historii brydża. I tych zasłużonych oficjalnie, i tych (słusznie czy niesłusznie) czasowo zapomnianych. Okazja do spotkania dawno, ba! nawet bardzo dawno, niewidzianych znajomych. Okazja do przyznania i wręczenia czołowym zawodnikom i działaczom- odznak PZBS. Jednym słowem wielka Gala Mistrzów Brydżowych, raz na 50 lat. Jakiż to jednak byłby jubileusz bez turnieju upamiętniającego to wydarzenie. Startujący w nim walczyli jak lwy, zwłaszcza, że zwycięzcy mieli otrzymać pamiątkowe medale i puchary właśnie na owej słynnej Gali.
Turniej był pięcio-sesyjny i przed ostatnią sesją wywiesili aktualne wyniki. Tłum napierał jak za dawnych czasów, gdy w sklepie mięsnym rzucili krakowską suchą. Ale gdy (zręcznie unikając stratowania) już człek się dopchał, to mógł ze smutkiem zobaczyć, że szanse na zwycięstwo w zasadzie mają już tylko: „Mistrzu” z partnerem i bracia Wowkonowiczowie czyli ja z Rafałem.

Z „Mistrzem” znamy się nie od dziś. Już w latach 70’ potykaliśmy się przy pierwszoligowym brydżowym stoliku. On grał w krakowskim AZS-ie, ja w warszawskim Hutniku.
Los tak zrządził, że w ostatniej rundzie spotkaliśmy się w bezpośrednim boju, i to nam udało się wygrać ostatnie rozdanie. Nie wiem, czy ten fakt zadecydował, ale na pewno dopomógł w wygraniu turnieju. Uroczyście odebraliśmy medale i przecudnej urody puchary, a Mistrzu szczerze nam pogratulował.
Mistrzu jednak pokazał, że nie darmo to właśnie jego tak zwą. W czas jakiś potem zdobył medal Mistrzostw Europy. I teraz to ja mogłem mu pogratulować.
Mistrzu to jednak Mistrzu.

wtorek, 23 września 2014

Cebula


Ostatnio jestem totalnie zainfekowany, poszedłem więc do lekarza. Kolega dał mi adres, mówiąc: to w sam raz dla ciebie. Ale lekarz jakiś dziwny, nie wyjmuje słuchawek , nie bada stanu płuc ani reakcji źrenic. Pyta kim się czuję wstając rano. Zważcie: nie jak się czuję, tylko kim!! Chcę mu zrobić przyjemność i mówię, że rano czuję że jestem cebulą. Rozpromienił się: to jednak do mnie dobrze pana skierowali, nie do jakiegoś szarlatana internisty. Wychodząc zerknąłem ta tabliczkę na drzwiach gabinetu. Miałem rację. A kolega ponoć uczynił to z troski o moje zdrowie. Stało się to po tym jak na ostatnim spotkaniu towarzyskim powiedziałem, że nauczę jego żonę grać brydża. I ponoć śpiewałem: „O cześć Ci, o Wielki, Antoni. Światłych Twych myśli i strzała nie dogoni”. I sugerowałem że tow. Błyszczyk, to błyszczy światłem odbitym od asteroidy, a nie od Wielkiego Męża Stanu.

sobota, 20 września 2014

Karajan

Karajan
Z dawna zapowiadany i niecierpliwie oczekiwany przez melomanów, wystąp Filharmoników Berlińskich w Warszawie. Niełatwo zastąpić Herberta von Karajana, ale Daniel Barenboim pokazuje że potrafi sprostać zadaniu. Piękne i precyzyjne brzmienie tej orkiestry jest fenomenem, toteż zahaczam naszą gwiazdę - pierwsze skrzypce Filharmonii. Pytam o jej zdanie, a ona na to, że głównie to oni mają przewagę w jakości instrumentów. Nie do końca przekonany, poruszam ten temat w rozmowie z moim znajomym- dyrygentem Filharmonii.
Jakość instrumentów jest bardzo ważna- on na to. Grasz na fortepianie, prawda? (prawda, choć słowo „grać” jest nadużyciem, raczej rzekłbym że brzdąkam). Nie zagrałbyś chyba koncertu e-moll na 30- letnim pianinie Calisia? Skwapliwie przytaknąłem, na Steinwayu zresztą też bym nie zagrał. Oprócz tego- dodaje- znana jest niesłychana precyzja z jaką ta orkiestra gra. Karajan mawiał: moja orkiestra ma się być tak precyzyjna jak moje Porsche! A był on właścicielem kilku samochodów wyścigowych, miał licencję kierowcy wyścigowego. I na dodatek miał też licencję pilota, a w hangarze miał też i samolot sportowy który osobiście pilotował!!

niedziela, 14 września 2014

Inteligent


Jadę sobie drogą Agadir- Marakesz. I chcę trafić na górską drogę do Tafraoute.
Jak każdy chłop, niechętnie zjeżdżam na bok, żeby zapytać kogoś o drogę, bo to oznaczałoby, że ten ktoś pod pewnym względem jest mądrzejszy ode mnie. A na pewno tak nie jest, bo ja siedzę sobie wygodnie w klimatyzowanym samochodzie, a on włóczy się pieszo. Ale drogowskazów brak, staję zatem i zahaczam pierwszego delikwenta.
Mosju- pada szybka i rzeczowa odpowiedź- trzecia w prawo, na karefurze (carrefour znaczy skrzyżowanie) na lewo i jest pan, mosju, na właściwej drodze. Oczywiście to wszystko nieprawda. Ani jedno słowo. Łapię następnego i pytam o to samo. Ajajajaj- on na to- wszystko źle, musisz zawrócić aż do ronda i tam trzeci zjazd z czerwonymi światłami (dlatego nie zielonymi, bo przejeżdżają na czerwonym). Potem tylko dwa i pół kilometra, przy kiosku w lewo i to jest ta droga.
Oczywiście znów skucha, itd., aż wreszcie stajemy i czekamy na kogoś kto wygląda na inteligenta. Czyli na kogoś kto nie boi się powiedzieć że nie wie i spyta kogoś, kto wie.
Jest to zachowanie typowe, wiec prześledźmy ich tok rozumowania (?!). Ano- patrz wstęp- niech ten frajer (to o mnie) nie myśli że jest mądrzejszy. Jak dam mu odpowiedź szybką i precyzyjną- choć przez chwile będzie myślał, że ten mądrzejszy- TO JA!!

sobota, 13 września 2014

Pan „Profesor”


Oprócz normalnych pierwszoligowych rozgrywek gram sporo z towarzystwem o niższym stopniu zaawansowania. To ludzie wchodzący (co najwyżej) z trudem w świat brydża zawodniczego. Dla nich, zdobywających co dopiero tytuły i współczynniki klasyfikacyjne (WK), od debiutanta, kandydata (WK=0,5) czy adepta (WK=1,0) począwszy, niedościgłym celem jest pierwszy tytuł mistrzowski- Mistrza Klubowego (WK=1,5). Toteż nie dziwota, że Mistrza Międzynarodowego (WK=7,0) traktują jak guru, i pełnię tam rolę „profesora”.
Ci co bardziej ambitni chcą od razu przeskoczyć kilka szczebli (i lat gry) i uczą się mnóstwa konwencji. Fajnie, lecz na tym poziomie są tak samo przydatne, jak funkcja drzemki na alarmie przeciwpożarowym. No i stwarza to nieograniczone możliwości zapomnienia, czy obciążania pomięci, gdy do zapamiętania są przydatniejsze rzeczy. Jest to czasem zadanie ponad siły. Tak jak prowadzenie „Lambo” przez przeciętnego kierowcę, lub próba wciągnięcia krowy tyłem na schody.

wtorek, 9 września 2014

Italia z innej strony


Kolejny wyjazd do Włoch, i znów, jak co roku, muszę brać ze sobą jakieś przedłużacze, zrobione samowolnie i całkowicie niezgodnie z normami, bo ich standardy nie przystają do naszych.
Spróbujcie podłączyć czajnik do ich wąskobolcowych gniazdek. Tragedia. Jak to możliwe, że tym biedakom - euro deputowanym, udało się ujednolicić banany i krzywiznę ogórka. Bezradni natomiast są i pozwalają, aby w każdym państwie członkowskim istniał inny, za każdym razem ekscytujący, sposób wydobywania elektryczności ze ściany.

Nowoczesna technika wytwarzania paneli drewnopodobnych i fascynacja nimi, doprowadziła do rujnacji drewnianych sprzętów. W naszym (byłym bezpowrotnie) apartamencie zrządzono „modernizację”. Pojawiły się podróbki drewna, przykrywając bezlitośnie wszystko co tylko drewno przypominało. Zmalała powierzchnia użytkowa. I funkcjonalność gorsza. A obłudnie tłumaczą, że to „w trosce o wygodę klienta”.

Komunikacja w sercu Dolomitów, w zimie utrudniona, królują więc SUV-y i inne 4x4. Ale, o dziwo, spotyka się i kabriolety. Jak oni tam wożą narty- ciekawi mnie, może na tylnych siedzeniach? Ale niechybnie nie wożą ich wcale, bo z reguły kabriolety są dwumiejscowe. I słusznie, bo każdy kto siedzi w kabriolecie na tylnej kanapie, wygląda jak Hitler.
Przy okazji- nasza droga w Dolomity prowadzi przez Wiedeń. Jest mnóstwo drogowskazów pokazujących jak ominąć Wiedeń w drodze na Graz. Nie ma natomiast nic co zachęcałoby do wjazdu. Choćby po to by zjeść sznycel lub jajka po wiedeńsku. A na deser sernik popijając kawą po wiedeńsku. Nic to, poczekam i w Wenecji (nieopodal wiedzie nasza droga) zjem wątróbkę po wenecku…

poniedziałek, 8 września 2014

Szurkowski

Gwiazdy, ikony polskiego sportu, są w zasadzie wieczne. Czy Stoch zdoła przesłonić Małysza? Czyż można odmówić wielkości Lubańskiemu czy Deynie pomimo uznanej klasy Bońka czy Lewego? Czy wyczyny Radwańskiej, Janowicza czy Kubota (ostatecznie mistrz turnieju wielkoszlemowego) zdołały przyćmić Fibaka. I czy sukcesy Jaskuły, Langa, Majki i innych mogą zagrozić Szurkowskiemu? Ten ostatni to nie tylko genialny zawodnik, ale i strateg, mózg drużyny. A po zakończeniu kariery- wybitny trener. A gdzie stawiał swe pierwsze kroki jako trener? Właśnie tu.

Tradycyjny doroczny wyścig Dookała Annaby w roku 1987 miał obsadę nie byle jaką – zjawiła się ekipa polska pod wodzą Szurkowskiego z gwiazdami Mierzejewskim i mniej jeszcze wówczas znanym Jaskułą. Oczywiście cała polonia stawiła się na mecie wyścigu pilnie wypatrując polskich koszulek. Wreszcie są – w tłoku migają jedynie na pierwszych miejscach, ustępując wszelako po gentelmeńsku jedno miejsce na pudle algierczykowi. Jaskuła z potłuczonym kolanem - brał udział w kraksie- ale uśmiechnięty.
Kulas na pudło!- słyszę głos Szurkowskiego. Rzeczywiście między drugim Mierzejewskim a trzecim algierczykiem puste miejsce.
Śmiech wśród Polonii- Jaskuła wprawdzie kuleje nieco, ale zaraz- kulas?
A tu patrzymy z grupki kolarzy wychodzi jakiś inny i zasuwa na 1 miejsce podium, a spiker ogłasza: wygrał Kulas, Pologne!