czwartek, 25 września 2014

Mistrzu


Obchody 50-lecia Związku zapowiadały się imponująco. Kulminacyjnym punktem miało być uroczyste spotkanie wszystkich postaci, znaczących w historii brydża. I tych zasłużonych oficjalnie, i tych (słusznie czy niesłusznie) czasowo zapomnianych. Okazja do spotkania dawno, ba! nawet bardzo dawno, niewidzianych znajomych. Okazja do przyznania i wręczenia czołowym zawodnikom i działaczom- odznak PZBS. Jednym słowem wielka Gala Mistrzów Brydżowych, raz na 50 lat. Jakiż to jednak byłby jubileusz bez turnieju upamiętniającego to wydarzenie. Startujący w nim walczyli jak lwy, zwłaszcza, że zwycięzcy mieli otrzymać pamiątkowe medale i puchary właśnie na owej słynnej Gali.
Turniej był pięcio-sesyjny i przed ostatnią sesją wywiesili aktualne wyniki. Tłum napierał jak za dawnych czasów, gdy w sklepie mięsnym rzucili krakowską suchą. Ale gdy (zręcznie unikając stratowania) już człek się dopchał, to mógł ze smutkiem zobaczyć, że szanse na zwycięstwo w zasadzie mają już tylko: „Mistrzu” z partnerem i bracia Wowkonowiczowie czyli ja z Rafałem.

Z „Mistrzem” znamy się nie od dziś. Już w latach 70’ potykaliśmy się przy pierwszoligowym brydżowym stoliku. On grał w krakowskim AZS-ie, ja w warszawskim Hutniku.
Los tak zrządził, że w ostatniej rundzie spotkaliśmy się w bezpośrednim boju, i to nam udało się wygrać ostatnie rozdanie. Nie wiem, czy ten fakt zadecydował, ale na pewno dopomógł w wygraniu turnieju. Uroczyście odebraliśmy medale i przecudnej urody puchary, a Mistrzu szczerze nam pogratulował.
Mistrzu jednak pokazał, że nie darmo to właśnie jego tak zwą. W czas jakiś potem zdobył medal Mistrzostw Europy. I teraz to ja mogłem mu pogratulować.
Mistrzu to jednak Mistrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz