Po Świętach coroczne kolędowanie w posiadłości poetki Basi Walickiej. Na wieś pod Sochaczew kawał drogi ale warto. Towarzystwo zjeżdża z całej okolicy z wałówkami- od własnoręcznie upieczonej świni, po domowe wypieki wódki i nalewki, a gospodyni udostępnia jeno lokal i fortepian. Śpiewane są nie tylko kolędy ale i pieśni z czasów PRL-u, trochę późniejszych też. W tym roku wykonaliśmy „Jezusa Narodzonego” z takim ogniem przy gitarze, fortepianie i perkusji z foremek do ciasta, że zleciała się cała okolica z posterunkowym włącznie! Duży plus- nie trzeba ograniczać się w spożywaniu napojów lub sadzać żonę za kółko- dworek duży i przenocować swobodnie można. Nazajutrz rano nie trzeba wszak meldować się wczesnym rankiem w pracy.
I na odchodnym (?odjezdnym?) miła niespodzianka- goście dostają gościniec- paczkę świąteczną a w niej np słoik konfitur z marakui. To tyko dodatek, bo głównym składnikiem paczki jest tomik świeżo wydanych wierszy Basi.
I na odchodnym (?odjezdnym?) miła niespodzianka- goście dostają gościniec- paczkę świąteczną a w niej np słoik konfitur z marakui. To tyko dodatek, bo głównym składnikiem paczki jest tomik świeżo wydanych wierszy Basi.
W styczniu mija rok jak jestem na emeryturze. Chwale sobie i nie nudzę się i, aby zachować kontakty z firmą, biorę czasami prace zlecone. Nie jest to już jednak funkcja ostatnich 20 lat- Project Managera, zbyt stresująca a mamy przecież unikać stresów. Poza tym na dwóch tylko prowadzonych przeze mnie kontraktach: Procter & Gamble i Michelin straciłem połowę zdrowia. O innych nie wspomnę. Starczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz