Ku pokrzepieniu serc. Emerytura jest okresem życia dającym , wbrew pozorom, najwięcej możliwości. Nie poddawać się. Nie zamykać. Przypomnieć sobie stare pasje, tworzyć nowe.
czwartek, 26 kwietnia 2012
Madera
Dwa dni po powrocie, do Polski dostajemy wieczorem wiadomość, że ukochany piesek mojej kuzynki został srodze poszarpany przez innego psa i jest w stanie krytycznym. Mamy poniedziałek, operacja przewidziana na środę, a we wtorek mieli chęci szczere wyjechać na Maderę. W tej sytuacji, by wycieczka (od dawna opłacona, lecz o żadnych zwrotach nie ma już w przeddzień wyjazdu mowy) nie zmarnowała się, powinien ktoś pojechać i wykorzystać. Padło na nas bo:
- wróciliśmy właśnie z Maroka i chyba jeszcze nie rozpakowaliśmy się. Oszczędzimy podwójnej roboty
- może nie wszystkie pieniądze wydaliśmy i mamy trochę Euro na rozruch
- nie musimy iść do pracy
- mamy żyłkę podróżnika
Z tego wynika że następnego dnia rano meldujemy się na Okęciu, i popołudniem witamy znów Ocean Atlantycki. Myślami ciągle w Maroku (stąd raptem 600km), nieprzygotowani ani psychicznie ani merytorycznie. Nazwa Madera (drzewo) wskazuje ze jest tam dużo lasów. Ogólnie zieleni. To prawda, kwitnie tam wszystko i to w rozmiarach wręcz afrykańskich. Wyspa pochodzenia wulkanicznego z grubsza 50x20 km wypiętrzona jest na 1800 m npm.
Znaczy to że nie ma kawałka płaskiego, a nachylenia po 20% to normalka. Plaże kamieniste, nie po to jednak przylecieliśmy tu by się kapać. Można też posiedzieć ze szklaneczką wyśmienitego „poncho” lub „gindja” przy basenie, ale to znów nie po to lecieliśmy 5 godzin. W efekcie jeździmy znów na wycieczki, podziwiamy widoki, chodzimy.
Ciągła zmiana strefy i klimatu nie wychodzi na zdrowie. Na dodatek lekceważę trochę maderski klimat i w efekcie łapie mnie porządne przeziębienie. Jeszcze walczę ale coraz słabiej i w końcu kończy się na antybiotykach. Za trzy dni zjazd ligi. Żeby tylko wydobrzeć!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz